Budka nr 27. Zostaw albo weź obiad [zdjęcia]
Masz za dużo barszczu albo ziemniaków i wyrzucasz do kosza. Żal, bo przecież jeszcze dobre i takie smaczne. W Toruniu możesz zanieść do jadłodzielni.
W poniedziałek około 15.30 jedna z mam zostawiła na regale 8 zup i 14 drugich dań. To była pomidorówka z ryżem i brązowy makaron z sosem carbonare.
Jadłodzielnia na toruńskim Manhattanie działa od sierpnia zeszłego roku. Od podjęcia decyzji do realizacji pomysłu minęły zaledwie trzy tygodnie. Uruchomienie pawilonu nr 27 wymagało niewielkich nakładów finansowych – zakup lodówki i materiałów do kanciapki.
Biblioteczne regały ze śmietnika zostały odmalowane. Każdy może tutaj zostawić jedzenie, którym poczęstuje się ktoś inny. Co kilka dni zagląda tu jakiś wolontariusz, żeby posprzątać, ale coraz częściej za miotłę chwytają ci, którzy na co dzień korzystają z jadłodzielni. - To cudowne, że mieszkańcy sami dbają o to miejsce. To idea, którą wspólnie tworzymy – mówi Sylwia Kowalska, współorganizatorka jadłodzielni.
Do jadłodzielni zaglądają wszyscy, którzy mają ochotę, ale przeważają osoby na emeryturze czy rencie, którym brakuje pieniędzy do pierwszego. - To jest pokolenie, które płaci rachunki w terminie, a gdy wykupi leki, to zostaje im niewiele, żeby kupić więcej jedzenia. A tutaj zdarzają się różne rarytasy – kawa, słodycze, avocado - czyli rzeczy, na które ktoś, kto nie ma większych funduszy, bardzo rzadko może sobie pozwolić – zaznacza Michał Piszczek, współorganizator jadłodzielni.
Do budki nr 27 czasem zaglądają też bezdomni, z którymi organizatorzy mają niepisaną umowę – mogą zjeść, ogrzać się, ale nie wolno im pić alkoholu, palić, czy przesiadywać w środku. Co może wydawać się dziwne, w miejscu pozostawionym bez nadzoru, wszyscy przestrzegają tego i pilnują się nawzajem.
- To jest niesamowite. Wystarczy podejść do drugiego człowieka z szacunkiem i to działa. Żadne nakazy, zakazy, tylko zwykła rozmowa i potraktowanie drugiego człowieka jako kogoś ważnego – opowiada Michał Piszczek. - To trochę eksperyment socjologiczny, bo zostawiliśmy to miejsce samopas i ono funkcjonuje. Wydaje mi się, że to szacunek dla jedzenia sprawia, że wszyscy dbają o to miejsce.
Na ratunek żywności
Jedzenie do jadłodzielni może przynieść każdy (w godz. 6-22). O regularne dostawy dba także jeden z wolontariuszy. Pana Michała na toruńskim targowisku znają już chyba wszyscy handlujący. To on kilka razy w tygodniu wyrusza z koszykiem sklepowym, pożyczonym z pobliskiego supermarketu, by ratować żywność przed wyrzuceniem na
śmietnik. Przemierza alejki targowiska i dopytuje zwijających towar sprzedawców, czy mają coś, co mogą oddać. Reakcje są serdeczne, przyjazne i uprzejme. Co prawda – jak zaznacza pan Michał – niektórzy patrzą na niego, jak na wariata, ale i tak dzielą się jedzeniem.
Latem i jesienią do koszyka trafiało wiele warzyw i owoców, zimą jest znacznie trudniej. Czasami taka wyprawa kończy się fiaskiem - koszyk zostaje pusty, a na półkach jadłodzielni próżno szukać warzyw i owoców. - Latem przekazuję to, co mi zostaje, bo lepiej, żeby trafiło tam, niż popsuło się. Zimą, to na ZUS muszę zarobić i nie mogę rozdawać towaru, bo o tej porze roku nie ma zbyt wielu warzyw i owoców, które szybko się psują. Teraz, jak coś zostaje, to mogę to sprzedać następnego dnia – zdradza pan Jacek handlujący na Rubinkowie od 13 lat. - W lecie ta akcja ma sens, zimą nie za bardzo, oczywiście jeśli chodzi o warzywa i owoce.
Byłam w toruńskiej jadłodzielni w poniedziałek (30 stycznia) około 13.30. Półki i lodówka były puste. W ciągu godziny zajrzało kilka osób z nadzieją na coś do jedzenia. - Przychodzę tu od niedawna, bo sytuacja życiowa mnie do tego zmusiła – wzdycha pan Ryszard, który nie chce zdradzać szczegółów. Zbiera puszki i makulaturę, żeby trochę zarobić. Na targowisko przyszedł z torbą pełną swoich zdobyczy. - Kumpel powiedział mi, że jest takie miejsce. Byłem w niedzielę, ale nie udało się – nic nie było. Dziś czekam, bo podobno może być obiad, ale nie wiadomo, o której dojedzie – dodaje.
- Tu jest jak z grą w totka – przychodzę i wygram, albo nie wygram, ale nie zniechęcam się – dorzuca pan Jerzy z Rubinkowa. - To bardzo dobra akcja, która ułatwia życie. Sporo ludzi tu przychodzi.
Mężczyzna mieszka w jednym z pobliskich bloków, ma dwa psy, z którymi często wychodzi na spacer i przy okazji – za każdym razem – zagląda pod numer 27. - Gdy coś jest, to wchodzę i biorę. Do świąt dużo tego było: jabłka, pomidory, maślanka, kanapki. Teraz czasem uda się obiad dostać. Nigdy nie wiadomo, o której przywiozą i czy ktoś nie zabierze wszystkiego dla siebie – dodaje z żalem pan Jerzy. - Niektórzy są pazerni, wszystko z półek sprzątną, a innym nic nie zostawią. Jednego dnia dwie osoby, które mają pracę, zabrały dwie reklamówki, a inni stali i patrzyli. Raz było 12 porcji obiadu, wzięła je jedna osoba. Nic nie zostawiła.
Pan Jerzy, tak jak inne osoby, zaglądał tego dnia do jadłodzielni jeszcze kilka razy z nadzieją na obiady, które miały dojechać z jednego z prywatnych przedszkoli. Jedzenie w tej placówce serwowane jest na półmiskach. To co zostało, wyrzucano.
- O jadłodzielni dowiedzieliśmy się drogą pantoflową. Akurat toczyły się rozmowy, co zrobić z jedzeniem, które zostaje. Pomyślałam, że lepiej, aby nie trafiało na śmietnik. I tak się zaczęło – na zmianę, w cztery osoby dowozimy obiady na Rubinkowo - opowiada pani Emila, której dziecko chodzi do tego przedszkola.
Tego dnia nikt nie odszedł głodny.
- Czasem nie zdążę nawet rozłożyć jedzenia na półkach. Biorą od razu z kosza. Zdarza się, że porcji jest mniej niż chętnych, ale przy nas nigdy nie doszło do żadnej kłótni. Nie wiem, co się dzieje, gdy zostawiamy jedzenie w lodówce, choć słyszałam, że kiedyś jedna osoba zabrała wszystko – zaznacza pani Emilia.
Takie sytuacje zauważył także ratownik żywności. - Czasem mamy podejrzenie, że niektórzy zachowują się pazernie – nie biorą tyle, ile im potrzeba, ale jak coś jest za darmo, to biorą do oporu. Nie jestem po to, by oceniać – zaznacza mężczyzna.
Tylko dla studentów
Jadłodzielnia na Manhattanie działa z powodzeniem. - To był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że takie miejsce było w Toruniu potrzebne. Idziemy teraz za ciosem, otworzyliśmy kolejny punkt w DS nr 3, dla studentów – mówi Piszczek.
Lodówka i kilka półek zrobionych ze skrzynek po jabłkach wystarczyło, żeby stworzyć miejsce, w którym żacy będą mogli dzielić się jedzeniem. Z punktu mogą korzystać tylko studenci (w godz. 7-20). Podyktowane jest to względami bezpieczeństwa. - Na pewno jadłodzielnia przyjęła się już pierwszego dnia. Po kilku godzinach zauważyliśmy, że jest rotacja produktów. Potrzebowaliśmy ponad miesiąca, żeby jadłodzielnia na Rubinkowie przyjęła się, jeśli tam doszło do wymiany już po kilku godzinach od otwarcia, to dla nas jest to ogromny sukces – mówi z dumą Sylwia Kowalska.
Studenci, z którymi rozmawialiśmy uważają, że zorganizowanie miejsca na dzielenie się żywnością jest świetnym pomysłem.
- Znam ludzi, którym na pewno przyda się taki punkt. Studenci mieszkający np. w DS nr 6, którzy wyjeżdżali na weekend, udostępniali na zamkniętej grupie na Facebooku informacje o tym, że mają do oddania jedzenie i wymieniali się nim – mówi Anna, studentka filologii polskiej na UMK. - Gdybym mieszkała w akademiku, to pewnie bym korzystała z tego miejsca – dodaje Katarzyna.
Jedyne zastrzeżenia, które pojawiły się wśród studentów, to miejsce umieszczenia lodówki i półek – pytali organizatorów, czy musiało być tak blisko wejścia i portierni...
Pierwsza uniwersytecka jadłodzielnia to pewnego rodzaju test. Władze UMK chcą przyjrzeć się akcji. Jeśli odniesie sukces, to mogą powstać kolejne punkty – tym razem ogólnodostępne - na wydziałach.
Zanim to nastąpi, już w lutym na ulicy Waryńskiego stanie całodobowa budka z umieszczoną w środku lodówką. Marzeniem organizatorów jest zorganizowanie jadłodzielni w każdej dzielnicy. Aby to zrealizować, niezbędna jest pomoc wolontariuszy, którzy zaopiekują się miejscem. - Jeśli ktoś chce włączyć się w tę społeczną akcję, może zadzwonić na numer 886 100 120 lub skontaktować się poprzez Facebooka - informują organizatorzy.
Podchwytują pomysł
Torunianie czerpiąc z doświadczeń warszawskiego food sharingu stworzyli pierwszą jadłodzielnię w Grodzie Kopernika. Teraz sami zarażają ideą dzielenia się mieszkańców innych miast. W marcu powstanie pierwsza jadłodzielnia w Bydgoszczy, trwają spotkania w Grudziądzu, pomysłem zainteresowane są także Chojnice. Toruńska akcja odbiła się echem nie tylko w naszym regionie.
- Idea rozchodzi się po całym kraju. Dzwonili do nas z Jastrzębia Zdroju, Szczecina i Kołobrzegu. Oprócz tego, że powstają duże jadłodzielnie, to powstają też małe inicjatywy, np. mini jadłodzielnia w szkole w Poznaniu, gdzie wyłożono karton na kanapki. To też wpływa na ograniczenie marnowania żywności, co jest naszym głównym celem
– zaznacza Sylwia Kowalska.
Do jadłodzielni można przynosić produkty, które przekroczyły datę minimalnej trwałości
- „najlepiej spożyć przed”, ale nie przekroczyły terminu przydatności do spożycia - „należy spożyć do”. Można przynosić własne wyroby zapakowane w pojemniki czy słoiki, np. ciasta, obiady, przetwory. Nie można zostawiać alkoholu, surowego mięsa i produktów zawierających surowe jajka.