Brutalne zabójstwo drzew
- Na wiosnę te kikuty nie wypuści nawet listka - załamuje się pan Andrzej
Żarski magistrat lekką ręką wydaje pozwolenia na wycinkę drzew i co gorsza żadnemu z urzędników do głowy nie przyjdzie śledzenie tej sprawy. Dwa tygodnie temu do redakcji GL przyszedł poruszony Andrzej Maciejewski. Na placu przy rogu ul. Gabrieli Zapolskiej i Okrzei, rozpoczęła się wycinka dębów i grabów. Drzew było kilkanaście, zostało tylko dziewięć.
- Jacyś mężczyźni wycinali drzewa. I to nie byle jakie, tylko ponad stuletnie dęby i graby! Serce mi się kraje, jak na to patrzyłem. Teraz już nawet nie zapuszczam się w tę okolicę - załamuje się A. Maciejewski.
O wyciętych drzewach pisaliśmy 24 stycznia. Wtedy urząd miasta w Żarach odpowiedział nam wymijająco, że wycięto tylko jedno drzewo i to wcale nie był dąb, a klon. Temat drążyliśmy dalej, ponieważ po pierwszej publikacji w redakcji rozdzwoniły się telefony oburzonych Czytelników ignorancją magistratu. W odróżnieniu od urzędników, byliśmy na miejscu, a tam okazało się, że wycięto nie jedno, a przynajmniej pięć drzew. Po niemal trzech tygodniach korespondencji z urzędnikami, udało nam się dowiedzieć, co było przyczyną wycinki.
- Może na pierwszy rzut oka przekrój tego drzewa nie wygląda źle, ale proszę spojrzeć, wszystkie ciemne plamy na słojach to już oznaka choroby. Przed wydaniem zgody na wycinkę drzew na miejscu był dendrolog z pracownikiem urzędu na oględzinach drzewa. Wycięte dęby miały chore korzenie, wiosną lub latem w czasie ewentualnej wichury mogłyby runąć i zrobić komuś krzywdę - mówi Gabriela Gontarska z referatu ochrony środowiska, oglądająca zdjęcia zrobione przez naszą dziennikarkę.
Fachowcy UM od ochrony środowiska byli zdziwieni, że nadal interesujemy się tą sprawą. Uzyskanie rzeczowej informacji nie było łatwe. Procedury. To na nie powoływali się urzędnicy. Wszystkie nasze pytania przekierowywane były do rzecznika urzędu, który zasłaniał się brakiem odpowiedzi ze strony referatu. Gdy chcieliśmy umówić się na rozmowę, urzędnicy referatu odsyłali nas do rzecznika...
Sprawa wycinki i przycięcia drzew jest tym bardziej kontrowersyjna, że nikt z urzędu nie raczył udać się na miejsce przed wydaniem decyzji, a stan faktyczny znają tylko ze zdjęć, które zrobiła nasza dziennikarka. Miejsce, w którym zostały wycięte drzewa, dzieli od urzędu zaledwie siedem minut drogi samochodem. Nikt nie potrafił nam określić, kiedy ktoś sprawdzi, czy przycięcie gałęzi zostało wykonane zgodnie ze sztuką. Mamy wrażenie, że z góry założono, że drzewa zostały przycięte prawidłowo. Jeśli okaże się, że tak nie jest, właściciel będzie musiał zapłacić karę i to nie małą. Przykładowo za wycięcie drzewa o obwodzie 220 cm, trzeba zapłacić ponad 20 tys. zł. Samowolne wycięcie kosztuje już ok. 60 tys. zł.
- Stawka za zniszczenie drzewa to 500 zł pomnożone przez jego obwód. Wszystko mnożymy przez dwa - tłumaczy Daniel Babula, naczelnik infrastruktury i ochrony środowiska urzędu.- W przypadku uszkodzenia drzewa powyżej 30 procent karę liczymy podobnie, a mnożąc wszystko przez współczynnik 0,6- dodaje.
Przepisy precyzują, że nawet na gruncie prywatnym właściciel jest zobowiązany do dbania o drzewa na swoim terenie, oraz odpowiada za złe utrzymywanie roślin. Pan Andrzej nie może się pogodzić z brakiem zainteresowania władz samowolką w przycinaniu gałęzi. Urzędnicy obiecali, że niedługo zajmą się tą sprawą. A my przypilnujemy, by tak się stało.