Bronimy prostego człowieka
Byłam pewna, iż „Ja, Daniel Blake” zostanie najlepszym filmem europejskim tego roku. Jego świadomy anachronizm, który odwraca uwagę od poszukiwań oryginalności, w stronę niemal dokumentalnego portretu społecznego, wygląda zadziwiająco świeżo. Ale stało się inaczej. Piszę o tym, bo wiem, jak Pan lubi ten film.
Rzeczywiście, całym sercem jestem za tym tytułem. Ale jestem za nim niezależnie od tego, czy gdzieś startuje, czy nie. I nawet niezależnie od wyścigu do Nagród Europejskich. Bo pięknym filmem jest ten „Daniel Blake” Kena Loacha - u nas jest na ekranach kin, można sprawdzić.
Z rozrzewnieniem na niego patrzyłem, także i ze względów osobistych, bo przecież bardzo podobny film kręciłem dziesięć lat wcześniej! I też tam, w Newcastle! Czyli też była to produkcja brytyjska! Jak zobaczyłem te ulice, to wiedziałem, że je znam!
Ponad miesiąc tam mieszkałem.
Film się nazywał „Zmiana ról”, piękny, średniometrażowy film, o człowieku, który był frezerem. Jak z Kena Loacha - mówiliśmy wtedy i teraz też tak to widzę, choć nie on był reżyserem, a Daniel Elliott, i obaj byliśmy nagrodzeni potem za ten film na festiwalu w Spoleto.
Ale to właśnie na „oryginalnym” Loachu można zobaczyć, że to byli niemal ci sami ludzie, w tych samych miejscach i ze zwykłymi sprawami życia. I patrząc na „Daniela Blake’a” rozpoznawałem te ulice brudne, ale i ludzi zwykłych. Tradycja Kena Loacha istnieje i jest mocna!
W Polsce tylko Kieślowski prawdziwie fascynował się tym reżyserem i kazał mi wszystkie jego filmy oglądać…
Loach był dla niego jak wzorzec: styl, tematy, rodzaj bohaterów. A kiedyż to było? Przecież to mnóstwo lat temu, gdy i ja zacząłem wyróżniać ten jego świat, czekać na jego filmy.
I ten Ken Loach nadal jest i nadal robi takie filmy, niezależne od mód filmowych, od zmieniającej się stylistyki.
Jakie optymistyczne jest to, że taki film mógł wygrać tegoroczny festiwal w Cannes!
Wspominam więc o tym dzisiaj też w kontekście wrocławskich uroczystości europejskich, na które Ken Loach przyjechał, bo pamiętam, że w pierwszej edycji nagród europejskich, w 1988 roku, nagrodę za Najlepszy Film Europejski dostał Kieślowski za „Krótki film o zabijaniu”, wówczas ta nagroda nazywała się jeszcze Felix.
Teraz występuje bez nazwy. I właśnie w tym roku to nie w Berlinie, jak bywało najczęściej, nie w Warszawie, jak dziesięć lat temu, ale we Wrocławiu jest to święto!
Twórczość Kena Loacha - to są ciągle moje filmy! Filmy mojej młodości, filmy tematyczne, zrobione bardzo tradycyjnie, grane genialnie, tak bliskie dokumentom!
Tylko Anglicy tak potrafią robić filmy.
Jak zacząłem kręcić ten obraz „The making of parts”, czyli ową „Zmianę ról” Daniela Elliotta, a był to rok 2005 - to nagle towarzyszyła tej realizacji i ciekawość, i potem nagrody - bo tak bardzo wyglądało to odkrywczo.
Pamiętam, że nagrodą na festiwalu w Spoleto była rzeźba ze skały wulkanicznej. A jak uczyli mnie na frezarce pracować, i to prawdziwi frezerzy - a bałem się, bo to niebezpieczna maszyna - to pomyślałem wtedy, wciąż dobrze to pamiętam - gdzie by mi kto w Polsce zaproponował taką rolę? Frezera?
Wtedy byli wciąż modni dziennikarze, projektanci mody, byli też ubecy, co zaczęło się jeszcze u Władysława Pasi-kowskiego, byli przestępcy. Ale „zwyczajni ludzie”?
Chyba zbyt długo trwały nasze kompleksy postsocjalistyczne. I zastanawiałem się, kiedy ja ostatnio grałem jakąś podobną rolę?
I odkryłem: to zaopatrzeniowiec, a więc „Amator”, czyli Kieślowski - proste wyjście od zwykłości dokumentu! Albo w „Spokoju”, czyli murarz… a więc znowu Kieślowski, jak bohaterowie Kena Loacha!
Ale tacy ludzie wciąż mogą być bohaterami filmu! U nas by się wstydzili portretować kogoś takiego!
I dlatego Ken Loach ze swoim Danielem Blakiem spłynął na mnie jak strumień ożywczej wody!
Cieszę się, że taki film może jeszcze ludzi zafascynować. Również jurorów.
Taka ballada o prostym człowieku. I taki pozytywny przekaz i pozytywny bohater. Któremu nawet życie mogłoby się udać, gdyby nie los! Jeszcze taki film warto by było zrobić.
Ale u nas nie ma na to chyba szans. Bo my jesteśmy zakompleksieni.
A może jesteśmy snobami, udajemy tylko zainteresowanie tak zwanym prostym człowiekiem?
Oczywiście są młodzi ludzie, którzy zaczynają „szperać” po takich losach. Pamiętam, z moich studentów z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, na przykład Grześka Zaricznego, który zrobił teraz „Fale” o wkraczających w dorosłość 17-latkach, które szkolą się na fryzjerki i próbują zmienić swoje dalekie od ideału życie.
Może coś się więc zacznie?
Notowała: Maria Malatyńska