Broń chemiczna na dnie Bałtyku. Realne, czy wydumane zagrożenie?
Bomby z czasów II wojny światowej stanowią coraz większe zagrożenie dla turystów i rybaków. 40 tysięcy ton bomb, pocisków i beczek leży na dnie Bałtyku. Najwięcej w okolicy Bornholmu.
O tym, że Bałtyk to tykająca bomba zegarowa przypomina się co jakiś czas podczas różnych konferencji naukowych. Zatopione beczki z bronią chemiczną z czasów II wojny światowej mogą się rozszczelnić w każdej chwili. A poważnych przypadków poparzeń rybaków w rejonie Morza Bałtyckiego jest coraz więcej - alarmują o tym ostatnie raporty ONZ. - Nie ma dokładnych badań, które by wykazały jak zachowują się te substancje na dnie Bałtyku w miarę upływu lat. To na pewno już teraz zatruwa morze w każdej postaci.
Warto przypominać, jak duże stanowi to zagrożenie dla nas wszystkich. W 1955 roku ponad 100 dzieci z kolonii poparzyło się iperytem, który wypłynął w beczkach na plażę w Darłówku - mówi historyk Leszek Walkiewicz. To do tej pory najgroźniejszy przypadek, z którym spotkały się władze państw nadbałtyckich. W ciągu ostatnich dziesięcioleci co pewien czas dochodzi do wyłowienia różnego rodzaju bomb i substancji niebezpiecznych, na które napotykają turyści lub rybacy.
Aż 115 incydentów
Ostatnie 20 lat to aż 115 incydentów z udziałem broni chemicznej pozostawionej na dnie Bałtyku. Większość z nich dotyczyła rybaków i gazu musztardowego, który dostał się do ich sieci. - Kilka lat temu mieliśmy też sytuację, kiedy ktoś znalazł pocisk w kanale portowym. Zawiadomiliśmy wówczas policję, a teren został otoczony taśmą i zabezpieczony tak, żeby tam nikt nie podchodził. Nigdy nie wiadomo, jak to może zadziałać - mówi Bogusław Janiczak, kapitan portu w Darłowie. W okolicy Darłowa i Kołobrzegu na głębokości 90, 65 i zaledwie 10-12 metrów zalegają beczki z bronią chemiczną. To właśnie w tych miejscowościach turyści są najbardziej narażeni na kontakt z bronią chemiczną - wynika z tegorocznego raportu Rady Państw Morza Bałtyckiego.
- W rejonie Bornholmu są bomby lotnicze, pociski i beczki. Ogółem jest tego około 40 tysięcy ton. Możliwe, że część obiektów zdryfowała w rejon wybrzeża środkowego z Głębi Bornholmskiej, gdzie zatopiono większość niebezpiecznej broni chemicznej. Warto dodać, że część z nich była topiona w drewnianych skrzyniach - mówi dr hab. Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk w Sopocie.
- Zatopiona broń chemiczna zawiera około 13 tysięcy ton bojowych środków chemicznych, w tym cyklon B, gaz musztardowy, czy sarin wykorzystywany w atakach terrorystycznych. Składowisko broni stanowi ciągłe zagrożenie dla załóg statków rybackich działających w częściach Morza Bałtyckiego, w sąsiedztwie głównych miejsc zatopień. Problem zatopionej broni chemicznej jest zagadnieniem, które wymaga zaangażowania środków znajdujących się głównie we właściwości Ministra Obrony Narodowej i Ministra Środowiska - czytamy z kolei w piśmie, które otrzymaliśmy z biura prasowego Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.
Na głębokości zaledwie 10-12 metrów zalegają beczki z bronią chemiczną
Do tej pory zrealizowano kilka programów badawczych, dzięki którym naukowcy sprawdzają jak zabezpieczyć materiały, żeby nie powodowały skażenia środowiska. W ostatnim czasie realizowano np. projekt Dajmon, który był dofinansowany przez Unię Europejską. Prace wciąż trwają. Na okoliczność wyłowienia przez rybaków broni chemicznej z morza, Urząd Morski w Słupsku opublikował instrukcję, w której opisuje jak obchodzić się z wydobytymi bojowymi środkami trującymi.
- W przypadku znalezienia takiego nietypowego obiektu i podjęcia go na pokład statku należy niezwłocznie powiadomić najbliższy punkt alarmowania. Trzeba też pamiętać o skierowaniu jednostki do najbliższego portu. W przypadku skażenia ubrania należy odzież zewnętrzną zdjąć i schować do worków foliowych i szczelnie zamknąć - informuje Anna Woś, rzecznik Urzędu Morskiego w Słupsku.
Zagrożenie też dla ryb
Naukowcy zaznaczają również, że część z obiektów, które znajdują się na dnie morza po rozszczelnieniu uwalnia substancje niebezpieczne dla organizmów żyjących w wodzie, w tym dla ryb. Mówi się o groźnych dla zdrowia związkach arsenowych, które kumulują się w rybach. Jednak takie skażenia są raczej lokalne, a ich stopień nie jest aż tak wysoki.
- Zagrożenie tymi środkami zależy od ilości uwolnionych trucizn oraz czasu ich uwolnienia. Czyli tam gdzie zatopiono duże ilości amunicji chemicznej na małym obszarze, w rejonie Głębi Bornholmskiej zagrożenie jest poważne - mówi komandor Jacek Fabisiak, dyrektor Instytutu Bezpieczeństwa Narodowego Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni.
Jak doszło do zatopienia broni i dlaczego jest tak blisko nas? - Powodem tych zdarzeń jest fakt, iż podczas transportu niemieckiej, powojennej amunicji do docelowego miejsca, którym miała być Głębia Gotlandzka, amunicję chemiczną topiono już podczas transportu, także na naszych wodach w odległości kilkunastu, kilkudziesięciu mil od brzegu. Dlatego też rejestruje się przypadki kontaktu z amunicją chemiczną na naszych wodach - dodaje komandor Jacek Fabisiak. - Akcja szukania i wyławiania bomb byłaby bardzo kosztowna, ale jeśli dojdzie do rozszczelnienia tych beczek na masową skalę Bałtyk stanie się morzem martwym - zaznacza historyk Leszek Walkiewicz.
Koszt ewentualnego usunięcia amunicji chemicznej z rejonów, gdzie dobrze rozpoznane są miejsca zatopienia szacuje się na kwotę około 120 milionów euro.
* * *
Historia
W 1997 roku załoga polskiego kutra rybackiego WŁA206 wydobyła ok. 5-6 kilogramowy obiekt, który przypominał glinę, a okazał się bryłą gazu musztardowego. Niezidentyfikowany obiekt został wyrzucony do portowego kontenera na odpady. Następnego dnia wszyscy członkowie załogi doznali poparzeń. Objawy jakie mieli to: reakcje skórne, pieczenie, zaczerwienienie. Wszyscy byli hospitalizowani. Obiekt został wyłowiony 30 mil morskich od Władysławowa.