Brąz brałbym w ciemno
- Na pewno nie jechałem do Brazylii jako faworyt, a mimo tego udało się stanąć na podium, zarówno indywidualnie, jak i drużynowo - przyznał Piotr Grudzień ze Startu Zielona Góra
Powspominajmy pana początki...
Zaczęło się dosyć dawno, bo jakieś 15 lat temu. Muszę przyznać, że właściwie przez przypadek zacząłem grać w tenisa stołowego. Generalnie wolałem inne sporty, takie jak na przykład piłka nożna. Pewnego dnia tata kupił stół. Była zima, śnieg na dworze, przez co nie było za bardzo jak pograć w futbol. Więc ze znajomymi rywalizowaliśmy w ping ponga. Później ta dyscyplina pojawiła się w szkole, było jej coraz więcej, aż do zawodów. W końcu przyszło pierwsze zwycięstwo. Polubiłem wygrywanie i chyba stąd zamieniłem piłkę na tenis stołowy.
Wróćmy do teraźniejszości. Gratuluję dwóch brązowych medali wywalczonych na Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. Jest pan z nich zadowolony?
Oczywiście. Może tego po mnie nie widać, ale jestem bardzo zadowolony (śmiech). Na pewno nie jechałem do Brazylii jako faworyt, a mimo tego udało się stanąć na podium, zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. Zdobycie tych dwóch „krążków” uważam zatem za ogromny sukces. Konkurencja w naszej kategorii jest dosyć duża. Występowało 18 zawodników z całego świata.
Na poprzednich igrzyskach udało się panu zdobyć trofea z cenniejszego kruszcu. Czy mimo wszystko nie ma jakiegoś niedosytu?
Wydaje mi się, że nie. Chociaż na pewno były takie momenty, że pojawiła się szansa, aby ugrać coś więcej. W drużynie zabrakło niewiele, aby wejść do finału. Myślę jednak, że jeżeli ktoś by nam powiedział przed samym turniejem, że zdobędziemy brąz, to wzięlibyśmy taki wynik w ciemno. Uważam, że z roku na rok sport niepełnosprawnych osiąga coraz większą konkurencje i coraz trudniej jest sięgać po medale. Dlatego każdy „krążek” stanowi sukces.
Jak pan oceni dorobek medalowy całej reprezentacji Polski oraz zielonogórskiego Startu?
Jest dla nas korzystny. Pobiliśmy rekord, bowiem wyśrubowaliśmy 39 medali. Przypomnę, że to o trzy więcej niż w Londynie. Wydaje mi się, że to bardzo dobry wynik, chociaż kilka „krążków” na pewno „uciekło”. Było dużo czwartych miejsc, a to oznaczało rozgoryczenie po powrocie. Jeżeli chodzi o Start, to widać, że z roku na rok przybywa nam zawodników. Na te igrzyska pojechaliśmy już większą ekipą i przywieźliśmy kilka medali. Trzeba się cieszyć, bo się rozkręcamy.
Jakby pan porównał te trzy paraolimpiady, na których pan wystąpił. Nie chodzi mi tylko o osiągnięte tam rezultaty, ale także panujące tam warunki itd...
Uważam, że igrzyska w Rio de Janeiro były dobrze zorganizowane. Aczkolwiek wydaje mi się, że Pekin i Londyn wypadły nieco lepiej. Można powiedzieć, że Europa „bije wszystkich na głowę”. Na pewno Brazylia miała swój urok, klimat i przepiękne widoki.
Było trochę czasu, aby pozwiedzać, pójść na plażę?
No właśnie z tym było trudniej. Mimo tego, że polecieliśmy tam tydzień wcześniej, aby odpowiednio się zaaklimatyzować i potrenować to tego wolnego nie było zbyt dużo. Kiedy już zaczęły się igrzyska to widzieliśmy tylko salę, stołówkę i swoje pokoje. Tak to wyglądało przez dwa tygodnie. Później zaczęło się pojawiać znużenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Jednak po samym turnieju udało się „wyrwać” na jakąś małą wycieczkę, aby zobaczyć kawałek Rio.
Jak często pan trenuje?
Ogólnie dużo. Po dwa razy dziennie, czasami nawet trzy. Nie będę ukrywał, że mam w Drzonkowie świetne warunki do ćwiczeń. Trener Lucjan Błaszczyk jest moim mentorem, który starannie układa mi plan zajęć. Także dzięki niemu są te sukcesy. Od czasu igrzysk w Londynie, do teraz sporo mnie nauczył.
Sport jest w tej chwili pana jedynym źródłem utrzymania?
Można tak powiedzieć. Ja generalnie nie lubię rozmawiać o pieniądzach. Robię jeszcze inne rzeczy, na których zarabiam, ale to kwestie niezwiązane ze sportem.
Co pan sądzi o rywalizacji z pełnosprawnymi zawodnikami?
Z kolegami z ZKS-u gramy w drugiej lidze seniorów. Dla mnie to ciekawe doświadczenie, bo mówimy tutaj o nieco innym tenisie stołowym. Dzięki temu mogę się rozwijać.