Brak odporności. Nie wolno nam tego problemu lekceważyć
Jeżeli pacjent ma po raz siódmy zapalenie płuc, albo infekcje następują w sposób odbiegający od normy, to może być brak odporności - przestrzega prof. Anna Pituch-Noworolska, specjalista immunologii klinicznej
Mamy niemal pandemię braku odporności, więc jesteśmy coraz słabsi zdrowotnie, świat staje się coraz bardziej toksyczny, czy dopiero zaczęliśmy ten problem dostrzegać?
To jak z „pandemią nowotworów”, bo ktoś zauważył, że co drugi człowiek umiera na nowotwór. A my po prostu zaczęliśmy widzieć, pytać, szukać i diagnozować. To także kwestia świadomości, bo media lansują nam model człowieka doskonałego, pięknego, bogatego i zdrowego. I w sytuacji, kiedy mama posyła dziecko do przedszkola, a ono wraca chore raz, drugi i trzeci, to ona zaczyna biegać po doktorach, bo dziecko jej odbiega od ideału. I mnogość takich mam sprawia, że zaczęliśmy na deficyty odporności zwracać większą uwagę.
A niegdyś dzieci biegały kichające, zasmarkane, nikt się tym przesadnie nie przejmował. Dziś to powód od wizyty u lekarza, a dla lekarza powód do stawiania pytań: skąd te powtarzające się infekcje. I w ten sposób odkrywamy przypadki braku odporności. Nie dlatego, że jest ich więcej niż było, raczej dlatego, że mamy więcej okazji do diagnostyki. Jest i pozytywna strona przekazów medialnych: kampanie prozdrowotne, które popularyzują zwracanie uwagi na stan zdrowia.
Potwierdzony diagnozą brak odporności to powód do dużego zmartwienia?
Nie każdy jest groźny, nie każdy wymaga natychmiastowej hospitalizacji, ale niedoborem pozostaje. Niektóre nie wymagają żadnego postępowania, bo organizm okrężnymi drogami sobie ten deficyt odporności wyrównuje. Wiele przypadków jest przez pacjentów lekceważonych, w wielu przypadkach pacjenci nawet nie wiedzą, że taka dolegliwość ich dopadła. Ale są takie, które wymagają ciężkiego leczenia. I to zarówno u dzieci, jak i dorosłych. Daleka jestem od tego, by deficyty odporności demonizować, ale przestrzegam przed ich lekceważeniem, bo w skrajnych przypadkach mogą zakończyć się tragicznie.
A mamy tendencje do lekceważenia? Krajowy system opieki zdrowotnej też ma do deficytu odporności stosunek lekceważący?
Niedobory odporności wciąż u nas należą do grupy tak zwanych chorób rzadkich, a i wiedza o nich nie jest powszechna. I ten brak wiedzy może być niebezpieczny. Bo jeśli niedoborów odporności nie zdiagnozujemy, nie spróbujemy wyrównać niedoboru, a w tych najczęstszych - tak zwanych humoralnych - po prostu organizmowi brakuje białek odpornościowych, które przecież możemy podawać pacjentowi dożylnie czy podskórnie, jeśli więc nie zdiagnozujemy, to stan pacjenta będzie się pogarszał. Każdy kolejny rok będzie gorszy. W którymś momencie takiego pacjenta można stracić. Nasze środowisko nieustająco zabiega o to, by podstawowe badania, dostępne w POZ, rozszerzyć o badanie poziomu białek odpornościowych. I mimo naszych starań ani Narodowy Fundusz Zdrowia, ani ministerstwo zdrowia nie godzą się na to. Staramy się więc uczulić lekarzy rodzinnych, że przyczyną niektórych dolegliwości ich podopiecznych może być obniżona odporność. I może siódmego zapalenia płuc pacjenta powinni zacząć się bać. Bo sześć poprzednich udało się wyleczyć, ale jakie są przyczyny takiej serii?
Dużą wiarę pokłada pani w lekarzach pierwszego kontaktu.
Będziemy próbowali ich uświadomić, w którym momencie warto pacjenta kierować do immunologa. Bo jeśli czternastoletni chłopak ma za sobą kilkanaście zapaleń płuc, a alergolog mówi: nie z przyczyn alergologicznych, nie ma obturacji, nie ma cech alergii, to dlaczego ten młody człowiek ma tak bogatą historię choroby? Świadomość lekarzy POZ ma tu kluczowe znaczenie, to ten lekarz, który ma najobszerniejszą wiedzę o stanie zdrowia swoich podopiecznych. Mamy taką wskazówkę, którą sobie nazywamy „dziesięć punktów ostrzegawczych o niedoborach odporności”. I tam jest wyraźnie napisane, ile razy w populacji średnio może wystąpić zapalenie oskrzeli, zapalenie płuc, zapalenie zatok, a ile zaczyna być problemem. Są pewne cechy charakterystyczne, które będą sugerowały niedobór. To będą choćby ciężkie, powtarzające się infekcje. Mamy z pulmonologami taką umowę, że po trzecim zapaleniu płuc dziecko trafia na diagnozę do immunologa. Symptomem mogą być powtarzające się wysypki, jeśli dermatolodzy nie są w stanie określić przyczyn tej powtarzalności. Małe dziecko nie powinno mieć ropnego zapalenia płuc z zajęciem opłucnej. Przecież było szczepione, więc powinno mieć obronę, a jednak jej nie ma. Dlaczego? To można wytłumaczyć tylko defektem odporności. Sygnałem alarmującym jest nie tylko to, że infekcje się powtarzają, że mają ciężki przebieg, ale i to, że następują w sposób odbiegający od normy.
Nie znamy skali zjawiska, nie prowadzi się badań przesiewowych, nie wiemy, jak wielu Polaków taki deficyt dotyka?
Nie ma pieniędzy na takie badania. Wiele lat temu przeprowadzono programy badawcze, w których próbowaliśmy ustalić tak zwane normy wiekowe, czyli - jaki poziom białek odpornościowych powinno mieć dziecko roczne, dwuletnie, pięcioletnie i dorosłych. Normy ustalono i na tym się skończyło. Od lat podobnych badań nie prowadzono, pewnie ze względów finansowych. Oznaczenie poziomu immunoglobulin dla 1000 osób kosztowało by 100 tysięcy złotych. Tylko w skali globalnej byłoby to bardzo opłacalne, także dla budżetu NFZ, ZUS i państwa w ogóle. Bo koszt korekcji odporności pacjenta byłby nieporównywalnie mniejszy, niż koszty diagnostyki, a potem leczenia nawracających infekcji, powikłań poinfekcyjnych, absencji zawodowej, zasiłku chorobowego.
Można sobie np. medycyną ludową podnieść poziom odporności?
Nie można. Nie da się wyperswadować komórkom lepszej i szybszej pracy. Natomiast mnóstwo złego wyrządziły tak zwane ruchy antyszczepionkowe. Taka szczepionka mówi organizmowi: weź się do roboty i zmusza, by uczył się walczyć z infekcjami. Dzięki szczepieniom wyeliminowaliśmy z Europy choroby zakaźne, które wcześniej dziesiątkowały populację. Obawiam się, że rosnącą popularność tych ruchów pohamują dopiero przypadki śmierci pacjentów w wyniku chorób, na które nie chcieli się zaszczepić.