Brak głęboko przeżywanej, wrodzonej kultury współżycia z innymi
Szanowni Państwo, może niektórzy z Państwa pamiętają, że na początku naszych rozmów jasno zaznaczyłam, iż nie będę się w nich zajmować polityką. I słowa dotrzymuję. Ale dzisiaj jestem zmuszona się o nią otrzeć, choć - oczywiście - w kontekście kultury.
U pewnego wybitnego myśliciela przeczytałam onegdaj, że - według niego - ludzie sztuki (a także nauki, mediów) winni odgrywać bardzo istotną rolę „w procesie wzmacniania tego, co dobre i eliminowania szpetoty”.
Albowiem to oni „pomagają eliminować zachowania naganne”, co więcej: „ustalają standardy w debatach publicznych, popularyzują wzorce zachowań”. W działaniach swoich winni też być bezinteresowni. Rozumiem, że autorowi tych słów nie chodziło o standardy estetyczne, ale przede wszystkim o szpetotę moralną, szpetotę niegodnych postaw i zachowań ludzkich.
Takie myślenie jest mi bliskie, zgadzam się z nim. Dlatego zostałam zaskoczona i mocno wstrząśnięta zdaniem, jakie wypowiedziała pewna twórczyni dzieł sztuki, której nazwiska świadomie tutaj nie wymienię. Otóż będąc przeciwniczką obecnej władzy stwierdziła, że będzie się modlić o to, by padła nasza gospodarka.
Nie rozumiem: a więc dla doprowadzenia do zmiany rządu, ponieważ on tej autorce nie odpowiada, warto poświęcić losy milionów ludzi, których sytuacja ekonomiczna poprawiła się ostatnio?! Czy po to, aby ten czy inny, bardziej czy mniej wartościowy, minister poszedł „na zieloną trawkę” należy życzyć sobie pogorszenia bytu wielu rodzin?
Ładny mi wzorzec zachowania!
Ciekawa jestem czy autorka tych słów (nawiasem dodam: feministka) powtórzyłaby je patrząc w oczy na przykład jakiejś niezamożnej kobiecie. Czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z pogardą dla „maluczkich”, o której rozmawiałam z Państwem niedawno, a także z brakiem głęboko przeżywanej, wrodzonej kultury współżycia z innymi, czyli właśnie ze szpetotą?