Brak emocji i wiarygodności. Ekspert komentuje niskie wyniki Władysława Kosiniaka-Kamysza i Roberta Biedronia
- Jeżeli chce się mieć ludzi za sobą, to oni muszą wiedzieć, że przywódcza nie zwinie się jeśli dostanie bardziej intratną opcję. Biedroń nie przenosi się tam gdzie są wyzwania, tylko tam gdzie żyje mu się wygodniej. Władysław Kosiniak-Kamysz jest najlepszym kandydatem na prezydenta Polski, jest prawdopodobnie najbliższy poglądom politycznym przeciętnego Polakowi - mówi w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" psycholog społeczny dr Wiesław Baryła z Uniwersytetu SWPS oceniając wyniki wyborcze byłego prezydenta Słupska oraz lidera Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Czy zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że największymi przegranymi pierwszej tury wyborów prezydenckich są Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń?
Nie powiedziałbym tak. Po prostu nie znaleźli sposobu by zainteresować wyborców swoimi osobami. Wybory prezydenckie są wyborami, w których programy mają mniejsze znaczenie niż to jakie wrażenie robi się na wyborcach. Ci kandydaci się nie odnaleźli.
Co mogło zadecydować o tym, że wyborcy na Pomorzu niechętnie głosowali na Roberta Biedronia? W Słupsku, w którym był prezydentem przez 4 lata miał mniej głosów niż w wyborach na radnego 2 lata temu. Wyprzedził go Krzysztof Bosak.
Zrobił słaby wynik w całej Polsce. Dał się poznać Polakom z nie najlepszej strony. W kampanii do europarlamentu deklarował, że zrzeknie się mandatu. Nie zrobił tego. To brak słowności. W tej kampanii środowiska LGBT zostały bardzo brutalnie zaatakowane a Biedroń, który oczywiście nie był celem ataku nie potrafił tego ataku przejąć na siebie i przekonać opinii publicznej, że jest filarem obrony przed tymi atakami. Biedroń nie dał się poznać się Polakom się jako lider. Był osobą, która mówiła to co inni kandydaci, z sympatycznym uśmiechem.
Gdy walczy się z przeciwnikami, uśmiech niekoniecznie jest dobrze odbieranym przez wyborców. W Słupsku dochodzi kwestia instrumentalnego traktowania przez Biedronia swojej prezydentury. Wielokrotnie podkreślał słupski "cud", a słupszczanie wiedzą doskonale jaki był bilans tej prezydentury. Do tego dochodzi kwestia porzucenia miasta i jego mieszkańców dla rozwoju osobistej kariery.
Zapowiadał, że będzie prezydentem przez dwie kadencje, a później bardzo szybko zrzekł się mandatu radnego w drugiej kadencji samorządu.
Dokładnie tak. Jeżeli chce się mieć ludzi za sobą, to oni muszą wiedzieć, że przywódcza nie zwinie się jeśli dostanie bardziej intratną opcję. Biedroń nie przenosi się tam gdzie są wyzwania, tylko tam gdzie żyje mu się wygodniej. Lewica nie ma szczęścia do kandydatów. Zawsze wybierają osoby, które są interesujące, ale nie z tego powodu, dla którego wyborcy byliby gotowi powiedzieć, że są za tym człowiekiem i mogą go poprzeć. Na tym polega personalne przywództwo: większe znaczenie niż idee, ma zaufanie osobiste, a Biedroń to zaufanie wielokrotnie zawiódł.
Myśli pan, że Lewica miałaby szanse na lepszy wynik, gdyby jej kandydatem został inny z jej liderów np. Adrian Zandberg? Jesienią Lewica miała kilkunastoprocentowy wynik do Sejmu.
W Polsce na pewno jest 15 proc. głosów do wzięcia dla szeroko pojętej lewicy. Biedroń osiągnął trochę ponad 2 proc. Czy Zandberg by się zbliżył do 15 proc.? Trudno wyrokować. Łatwiej uwierzyć, że zrobiłby wynik lepszy od Biedronia, bo Zandberg ma atrybuty, dzięki którym potrafi zainteresować słuchaczy.
Jakich pana zdaniem atrybutów zabrakło kandydatowi PSL-u by zrobić dobry wynik wyborczy?
Tu sprawa jest trudna, bo Władysław Kosiniak-Kamysz jest najlepszym kandydatem na prezydenta Polski. W mojej ocenie, ale nie tylko mojej. Uważa tak bardzo wielu politologów, socjologów i psychologów. Ma spokój, sposób rozumienia świata, wartości, dzięki którym jest prawdopodobnie najbliższy poglądom politycznym przeciętnego Polakowi. Jest też pod tym względem najbliższy Andrzejowi Dudzie. Jest w mojej ocenie wersją Dudy pozbawioną jego wad. Jednak ta kampania Kosiniaka-Kamysza była zbyt merytoryczna. Sztabowcom zabrakło czasu lub pomysłu na stworzenie strategii jak zainteresować wyborców. Zrobiono projekt profesorski, wyglądający na realistyczny program, ale nie wymyślono jak go sprzedać. Brakowało emocji, skandalu, gniewu, lęku oraz entuzjazmu. Emocje mobilizują do zaangażowania i działania, skuteczna kampania polityczna musi wzbudzać przynajmniej jedną z tych emocji. Była to akademicka kandydatura i gdyby startował w wyborach na rektora polskiej uczelni to wygrałby w cuglach, ale przeciętny wyborca nie nadstawia ucha i nie sprawdza co będzie dla niego korzystne. On jest pobudzany strachem, łechtaniem próżności czy dumy. Tego nie było w przekazie Kamysza.
Poza tym w ogóle obecność w mediach Kosiniaka-Kamysza była mała i okazało się po raz kolejny, że samym ściskaniem dłoni nie da się rozpalić mody na siebie. Bo w wyborach prezydenckich wygrywa ten, który jest modniejszym kandydatem.
Modę można zauważyć wokół dwóch głównych kandydatów, ale też wokół Szymona Hołowni czy Krzysztofa Bosaka. Robert Biedroń miał znacznie lepszy czas dla swojej popularności.
On pokazał już wszystko co mógł. Jedni mogą tym być urzeczeni, inni zawiedzeni. Zero nowości. Bosak zyskuje, bo jego wizje samowystarczalności jednostek i społeczeństwa nabierają atrakcyjności na tle nieporadności rządu oraz Unii Europejskiej w radzeniu sobie z lawinowo narastającymi wyzwaniami. Z kolei Trzaskowski niemal do cna wyzyskał swój efekt nowości, ale teraz już musi przekonać Polaków, że lepiej stanąć za nim niż za prezydentem Dudą. Powody takich wyborów często są inne niż programy polityczne i ideologie, przede wszystkim liczy się wzbudzane przez kandydatów zaufanie. Kosiniak-Kamysz i Biedroń nie dali ludziom powodów aby o nich dużo rozmawiano. Dobrą kampanię zrobił Szymon Hołownia. Jego zamiar odsunięcia na bok interesów partyjnych i zajęcia się dobrem Polski wzbudza rozbawienie i niedowierzanie u każdej osoby rozumiejącej jak działa polskie państwo. Kompetencje Hołowni, jako dziennikarza i publicysty, do bycia prezydentem, nie są oszałamiające. Jednak ten nierealistyczny, sielankowy i paternalistyczny obraz przemówił do 14 proc. Polaków.
Gdyby Kosiniak-Kamysz miał od strony wizerunkowej podobnie pomyślaną kampanię to być może miałby powody do zadowolenia. Ale z drugiej strony, rola dobrotliwego, dzielącego i rządzącego ojca narodu słabo do niego pasuje, nie widzę w nim niezbędnego do tego kaznodziejskiego zacięcia.
Myśli pan, że gdyby nie zamiana kandydata Koalicji Obywatelskiej, Władysław Kosiniak-Kamysz miałby szansę na drugą turę?
Wygląda na to, że bez Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze byłby Hołownia. Mimo całego mało wiarygodnego pomysłu na bycie prezydentem Hołowni, to był znacznie bardziej interesujący dla wyborców, zwłaszcza młodych, na których witalności i pracowitości można coś oprzeć. Nie wydaje mi się, by Kosiniak-Kamysz wszedł do drugiej tury opierając się na formule przyjętej przez sztab. Niemniej gdyby do tej drugiej tury wszedł, to by wygrał. Kosiniak-Kamysz i Hołownia przed drugą turą byliby w lepszej sytuacji niż Trzaskowski. On żeby wygrać musi się przeformatować. Wymyślić siebie jako polityka na nowo. Nie jest powiedziane, że mu się nie uda, natomiast jest to zadanie karkołomne.