Boży szaleniec z koła podbiegunowego
Ojciec Daniel Szwarc ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej pracuje wśród Eskimosów z Kanady. Nie tylko ewangelizuje, ale też poluje na renifery, niedźwiedzie polarne i woły piżmowe.
Temperatury na terenie Nunavut (terytorium Kanady, powstałe w roku 1999, a wydzielone z Terytoriów Północno-Zachodnich) nie rozpieszczają. Zimą bywa tam nawet minus 40 stopni Celsjusza, a przy wietrze około minus 60. Latem przychodzi natomiast „upał” - plus 20 stopni. Za to średnia temperatura oscyluje w granicach 5 lub 6 stopni. Ziemie te zamieszkują Eskimosi.
- Tyle tylko, że oni wolą nazywać siebie Inuitami - zaczyna swoją opowieść Daniel Szwarc ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. To jedyny polski misjonarz pracujący w tych rejonach. Specjalnie dla „Dziennika Łódzkiego” opowiada o swojej niezwykłej posłudze.
Święty papież Jan Paweł II nazywał misjonarzy szaleńcami bożymi.
- Ale ten jest mega, megaszaleńcem - mówi o Danielu Szwarcu ojciec Mirosław Skrzydło, rzecznik prasowy Sanktuarium Matki Boskiej Kodeńskiej, także ze Zgromadzenia Oblatów. - Nie ma drugiego takiego.
Daniel Szwarc wśród Inuitów
Inuici byli niegdyś ludem koczowniczym. Latem mieszkali w namiotach, zaś zimą w igloo. Dziś ok. 30 tys. Inuitów rozsianych jest po małych wioskach na terenie liczącym jakieś dwa miliony kilometrów kwadratowych. Wioski oddalone są kilkaset kilometrów jedna od drugiej, ale nie ma tam żadnych dróg. Jedynym środkiem transportu jest samolot, zaś głównymi środkami służącym do poruszania się są: skuter śnieżny zimą i quad latem. W takich warunkach przyszło pracować ojcu Danielowi Szwarcowi.
Jak pochodzący ze Złotnik Kujawskich duchowny trafił na koło podbiegunowe?
- Moja droga do zgromadzenia misyjnego zaczęła się w ósmej klasie szkoły podstawowej. Pewnego dnia tato przyniósł do domu kalendarz misyjny, wydany właśnie przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów. Zafascynowało mnie to zgromadzenie do tego stopnia, że trafiłem do Niższego Seminarium Duchownego w Markowicach. Było to liceum o profilu humanistycznym przeznaczone dla chłopców myślących o kapłaństwie. Ja zaś o kapłaństwie myślałem, ale moja wizja bycia księdzem opierała się na znajomości z księżmi diecezjalnymi, więc nic dziwnego, że taki właśnie model miałem w głowie.
W Markowicach bliżej poznał olatów i ich działalność misyjną. Ujęło go to, że pracują na wszystkich kontynentach.
- Zacząłem poznawać zgromadzenie i uznałem, że to właśnie jest to. Po Markowicach był nowicjat w Świętym Krzyżu, a następnie studia filozoficzno-teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze - wspomina Daniel Szwarc.- Po dwóch latach przełożeni zdecydowali jednak, że dalej naukę powinienem kontynuować na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Po ich ukończeniu i przyjęciu święceń diakonatu, a był to rok 2002, udałem się na staż misyjny do kanadyjskiej Arktyki. Moją pierwszą misją było Igloolik. To wioska w północnej Kanadzie licząca około 1400 mieszkańców. Dodam, że wioska znajduje się na niewielkiej wyspie. Spędziłem tam dwa lata, choć w tym czasie odwiedzałem także inne placówki misyjne, w tym także Pond Inlet. To z kolei najbardziej na północ wysunięta misja katolicka na świecie.
W Igloolik przyjął święcenia kapłańskie i skierowano go na inną misję. W roku 2007 trafił do Naujaat, osady leżącej nad Zatoką Hudsona, gdzie jest do dziś. Naujaat położone jest dokładnie na kole podbiegunowym, mieszka tam około tysiąca ludzi.
Rejon, w którym pracuje ojciec Daniel Szwarc, należy do diecezji Churchill-Zatoka Hudsona. Na jej czele stoi, urodzony w Istebnej w roku 1964, biskup Wiesław Krótki. W całej diecezji pracuje jeszcze czterech kapłanów pochodzących z Polski.
- Tu jest tak, jak w normalnej parafii, czyli codzienna Eucharystia, przygotowanie do sakramentów, udzielanie wsparcia duchowego chorym i potrzebującym - mówi duchowny i dodaje: - To jednak nie wszystko. Prowadzę także coś w rodzaju świetlicy dla dzieci. Inuickie rodziny są bardzo liczne, mają dużo dzieci, które uwielbiają się bawić.
Jak ojciec wieloryba oprawia
Ojciec Daniel opowiada, że ważną częścią miejscowej kultury jest łowienie ryb oraz polowanie. - Tutaj nigdy nic się nie uprawiało i nie uprawia. Lato jest zbyt krótkie i do tego zimne. Nic tu nie rośnie, oprócz niewielkich jagód. Tak więc mięso z reniferów, fok, niedźwiedzi polarnych, wołów piżmowych czy skóry wielorybów to cała inuicka dieta - mówi ojciec Szwarc. - Nie uwierzy pan, ale żyjąc tutaj, również nauczyłem się polować. Potrafię ściągnąć skórę z wieloryba, podzielić mięso, zanim zamarznie, ale też łowić ryby na dwumetrowym lodzie. Dla miejscowych ludzi bardzo ważne jest, kiedy widzą, że ksiądz, który jest dla nich zawsze obcy, choćby przez to, że biały, stara się żyć tak jaki i oni, ich rytmem. Nie wywyższa się, jest jednym z nich.
Duchowny przyznaje, że wyjazd na polowanie traktuje jak część pracy ewangelizacyjnej. Na polowania jeździ zresztą sam, tak jak i miejscowi.
- Pyta pan, jak radzę sobie z ekstremalnymi warunkami pogodowymi, jakie tutaj panują? Łatwo nie jest, ale ja już przywykłem. Przecież wiecznie nie mamy tęgiego mrozu - śmieje się. - Proszę sobie wyobrazić, że kiedy nadchodzi wiosna i jest tylko około minus 20 stopni mrozu, dzieci wyciągają rowery i szaleją na nich. Wtedy aż przyjemnie jest wyjść na dwór. Zresztą w maju słońce świeci bardzo mocno i aż do sierpnia prawie nie ma ciemności. Zimą za to nie uświadczysz słońca. Praktycznie go nie ma. Ale i do zimna można się przyzwyczaić. Widzę to sam po sobie. Wie pan, na początku mojej bytności tutaj ubierałem się znacznie cieplej niż obecnie. Najcieplejsze są ubrania ze skóry renifera. W takich ubraniach najcięższe mrozy niestraszne. Jednak kiedy jest minus 20 stopni, nikogo w takich ubraniach tu nie uświadczysz. Po prostu byłoby miejscowym za ciepło.
Katolicyzm po inuicku
- Inuici wyznawali niegdyś szamanizm - mówi nasz rozmówca. - Wierzyli w duchy. Szaman był tym, który kontaktował się z duchami, zarówno tymi dobrymi, jak i tymi złymi oraz światem duchów. Istnienie Boga i świata duchowego jest więc dla Inuitów czymś oczywistym, normalnym. Zaryzykuję twierdzenie, że wszyscy są wierzący, choć z praktykami religijnymi bywa już gorzej, nawet dużo gorzej.
Regularnie do kościoła przychodzi około 30 procent, jak dodaje duchowny, to głównie osoby, które wierzą w moc sakramentów świętych i regularnie do nich przystępują. Największym zainteresowaniem miejscowych cieszy się spowiedź w wigilię Bożego Narodzenia.
- Może to pana zdziwi, ale jestem postrzegany tu po trosze jak szaman. To dlatego, że miejscowi wierzą, iż potrafię kontaktować się z duchami, a przede wszystkim z najważniejszym z duchów, czyli Bogiem - mówi ojciec. - W języku miejscowych Boga określa się jako Anirnialuk. Dodam, że w Naujaat, tak zresztą jak w większości wiosek w Nunavut, są trzy kościoły. Oprócz katolików są anglikanie i zielonoświątkowcy. W różnych wioskach różne są proporcje wiernych. Na przykład w Naujaat około 90 procent to katolicy. Mam bardzo dobre relacje z anglikanami. Mamy wspólne nabożeństwa, jestem często zapraszany na różne ich uroczystości, choćby takie jak poświęcenie domu rodzinie anglikańskiej. Przy okazji powiem, że dobre relacje mam także w miejscowymi władzami administracyjnymi, a władze tutaj, to administracja wioski.
Z czym kojarzy im się Polska?
- Widzi pan, inuickie wioski są bardzo odizolowane od świata. Dla miejscowych cały świat to właśnie wioska oraz teren wokół niej, zwłaszcza dla dzieci - tłumaczy ojciec Daniel. - Kiedyś pokazałem dzieciakom globus, mówiąc, że to świat cały. A one pytały mnie, gdzie jest ich szkoła, sklep. Niewiele wiedzą o Polsce, wiedzą, że pochodzę z Polski, ale dla nich to kraj gdzieś daleko za morzem. Na ile to jednak rozumieją, nie wiem, nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Dodam przy okazji, że tęsknię za Polską. To normalne. Tam jest mój dom i moja rodzina.