Rosjanie i syryjski reżim bombardują oznakowane szpitale, rakiety niszczą cmentarze, ta wojna nie zna litości.
Bomby, które spadają na syryjskie miasto Aleppo nie oszczędzają nikogo. Codziennie dochodzi do ataków na cywilów. Giną lekarze, których tak bardzo potrzebują schorowani i ranni. Kiedy spod gruzów wciąż wydobywane są ofiary, rosyjskie oddziały wraz z syryjskim prezydentem Baszarem el-Asadem atakują działające jeszcze w mieście szpitale. W kraju toczą się najcięższe walki od miesięcy. Szef mieszczącego się pod Aleppo szpitala nie ma wątpliwości: wojna w Syrii to „nowy Holocaust”.
Mieszkańcy już dawno stracili wiarę na pokój. Nic dziwnego. Siedmiodniowe zawieszenie broni nie zostanie przedłużone - strony konfliktu nie przemówią jednym głosem. Padają tylko wzajemne oskarżenia. USA, Wielka Brytania i Francja przyznają, że za eskalację konfliktu odpowiada Rosja. Ta odpiera zarzuty utrzymując, że Waszyngton nie wypełnił swoich zobowiązań związanych z rozejmem. Na ich konflikcie najbardziej cierpią zwykli ludzie. Centrum monitorowania praw człowieka w Syrii podało, że od początku trwającej od pięciu lat wojny zginęło już 290 tys. ludzi. Inne źródła mówią nawet o 400 tys. ofiarach śmiertelnych. We wschodniej części Aleppo zagrożone jest życie 100 tys. dzieci.
- Czuć wszechobecny strach. W oczach mieszkańców Aleppo trudno odnaleźć jakąkolwiek inną emocję. Wczoraj widziałem kobietę spacerującą po ulicy, która roniła łzy. Bez wyraźnego powodu, po prostu płakała - przyznał syryjski działacz, Amr al-Halabi’s w rozmowie z CNN. Sytuacja w mieście z dnia na dzień staje się bardziej dramatyczna. Brakuje wody i żywności. Wiele dróg jest nieprzejezdnych - konwoje humanitarne mają więc problem, aby dotrzeć do potrzebujących. Udało się w przypadku czterech innych syryjskich miast. Ciężarówki pełne jedzenia, wyrobów medycznych i zestawów higienicznych dla 60 tys. osób nie rozwiązują jednak palącego problemu. Świat na to patrzy, a ludzie tam wciąż giną.
Autor: Sylwia Arlak