- Zygmunt Szendzielarz, pseudonim „Łupaszka” był bohaterem pozytywnym, niejednokrotnie musiał stawiać czoła niemieckiemu oraz sowieckiemu okupantowi – mówił na specjalnie zorganizowanym spotkaniu w Kielcach, doktor Kazimierz Krajewski z warszawskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. We wrześniu tego roku, „Łupaszka” został wybrany patronem jednego z kieleckich rond.
Zygmunt Szendzielarz urodził się w 1910 roku w Stryju [dzisiejsza Ukraina – redakcja]. W wieku 21 lat związał swoje życie z Wojskiem Polskim. Początkowo był słuchaczem w Szkole Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. Następnie podjął naukę w Szkole Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. Po zakończeniu etapu kształcenia, został skierowany do 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie, gdzie objął stanowisko dowódcy plutonu.
Po przegranej wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku, za udział w której otrzymał Krzyż Virtuti Militari, Szendzielarz próbował przedostać się do Francji, gdzie były tworzone oddziały polskich sił zbrojnych. Ostatecznie zaangażował się w pracę konspiracyjną Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej w Wilnie. Został oddelegowany do oddziału podporucznika Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”, zamordowanego przez sowiecką partyzantkę, w momencie ustalania wspólnej akcji przeciwko niemieckiemu okupantowi. Jesienią 1943 roku, oddział Szendzielarza liczył około 100 osób, przyjmując nazwę 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, potocznie nazywaną „Brygadą Śmierci”.
Sojusz litewsko-niemiecki
Działalności oddziału majora Zygmunta Szendzielarza nie sposób analizować bez uwypuklenia relacji polsko-litewskich, te bowiem były złożone i trudne. W dwudziestoleciu międzywojennym, część Litwinów uznawała Polaków za okupantów. – Do dziś można o tym przeczytać w książkach litewskich – wyjaśnia doktor Krajewski. Miało to swój wyraz w poparciu, w pewnym okresie wojny polsko-bolszewickiej, strony sowieckiej. Wileńszczyzna miała jednak jednoznacznie polski charakter. W 1939 roku, Polacy stanowili tutaj zdecydowaną większość, około 70, a Litwini zaledwie około 16%. Jeszcze mniej Litwinów mieszkało w Wilno, w którym było ich zaledwie niecały procent.
Sytuację zmienił jednak wybuch wojny. Polacy stanowili dla mniejszości litewskiej jednego z najgroźniejszych przeciwników. Już w listopadzie 1939 roku rozpoczęto szykanowanie naszych obywateli. Sowieci, okupujący te tereny działali zarówno przeciwko Polakom, jak i Litwinom.
Atak hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki zmienił sytuację na Litwie. – Część aktywistów litewskich postrzegała III Rzeszę jako sojusznika w odzyskaniu własnej państwowości. Osoby te zaangażowały się z budowanie aparatu administracyjnego i sił policyjnych na terenie Komisariatu Generalnego Litwy [wchodzącego w skład struktur okupacyjnych utworzonych po agresji Niemiec na Związek Sowiecki – redakcja]. Rozpoczął się okres sojuszu grup społeczeństwa litewskiego z działaniami niemieckiego okupanta – powiedział historyk z Instytutu Pamięci Narodowej.
W raporcie z sierpnia 1941 roku, Komenda Główna Armii Krajowej stwierdzała, że stosunek Litwinów do Polaków był „wybitnie wrogi. Dążą oni do zlikwidowania polskości wszelkimi sposobami. Przez prowokacje, masowe aresztowania i rozstrzeliwania dążą do osłabienia ducha”. Społeczeństwo litewskie domagało się nawet zastosowania takich samych praw dla Polaków, jak Żydów i utworzenia dla naszych obywateli specjalnych miejsc odosobnień wzorowanych na gettach. W takiej sytuacji relacje polsko-litewskie nie mogły układać się pomyślnie, a w obronę polskiej ludności zaangażowała się Komenda Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej.
Glinciszki i Dubinki
Próby wyprostowania relacji polsko-litewskich, podejmowanych przez stronę polską przynosiły niewiele efektów. – Konfrontacja stawała się nieunikniona. Mimo sygnalizowania Komendzie Głównej Armii Krajowej wyniszczającej Polaków, polityki litewskiej, nie zdecydowano się jednak na podejmowanie działań odwetowych – zauważył doktor Krajewski. Do prawdziwej masakry doszło w Święcianach w 1942 roku, kiedy Litwini przeprowadzili akcję w wyniku której zamordowano ponad 400 Polaków. – Polacy zamieszkujący Wileńszczyznę mieli świadomość, że zbrodnia ta może się powtórzyć jeszcze w większym wymiarze. Obawy przed litewsko-niemieckimi pacyfikacjami były bardzo duże. Regularnie sporządzano listy proskrypcyjne [listy osób, które miały zostać ukarane śmiercią – redakcja], na których znajdowali się nasi obywatele – mówił podczas spotkania doktor z Instytutu Pamięci Narodowej.
Pierwsze kroki odwetowe struktur wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego były skierowane nie w cywilów, ale w litewskie jednostki wojskowe oraz policję. Nie decydowano się także na przeprowadzenie odwetów zbiorowych. – Jedna z polskich akcji miała jednak tragiczne konsekwencje. Zapoczątkowała je zasadzka pododdziału 5 Brygady AK, zamaskowanego jako grupa bolszewicka, na patrol 3 kompanii 258 batalionu policji litewskiej, dokonana z 19 na 20 czerwca 1944 roku w majątku Glinciszki. Tego samego dnia, Litwini dokonali mordu na 39 Polakach, w tym czworga dzieci w wieku od dwóch do pięciu lat, a także czwórki starców – zaznaczył historyk z Instytutu Pamięci Narodowej.
Konsekwencje tych wydarzeń miały kolejne dramatyczne reperkusje. – W dniach 23-24 czerwca 1944 roku rozpoczęto akcję odwetową. Głównym celem 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej miała stać się wieś Dubinki. Podczas wykonywania operacji zginęło 27 Litwinów, w tym także kobiety i dzieci. Były to rodziny litewskich osadników wojskowych – członków formacji paramilitarnych i policyjnych. Kolejne represje spadły także na inne pobliskie wsie. Przyjmuje się, że mogło wówczas zginąć niemal 90 osób – powiedział doktor Krajewski.
W akcji odwetowej nie brał bezpośredniego udziału major Szendzielarz. -„Łupaszka” miał przygotowane listy z nazwiskami osób szczególnie zaangażowanych w szykanowanie Polaków oraz sprzyjanie niemieckiemu okupantowi. Nie obejmowała ona kobiet i dzieci. Mimo to jego dwaj podwładni – Antoni Rymsza „Maks” oraz Wiktor Jan Wiącek „Rakoczy”, przekroczyli swoje uprawnienia, bowiem nie zastając osób zaangażowanych po stronie niemieckiego okupanta, postanowili uderzyć w ich rodziny. Nie można usprawiedliwiać tej zbrodni, ale oskarżanie samego „Łupaszki” o zabijanie litewskich kobiet i dzieci nie ma poparcia w faktach i dokumentach – zaznacza doktor Kazimierz Krajewski.
Dodaje także, że początkowo działano zgodnie z rozkazem dowódcy. – Oficerowie karali jedynie mężczyzn zaangażowanych w służbę po stronie niemieckiego okupanta, kiedy jednak dochodzą do Dubinek, większość osób z list się ukryła. W związku z tym, postanawiają wyciągnąć konsekwencje wobec innych. Następnie, tam gdzie spotykają mężczyzn z list proskrypcyjnych rozstrzeliwują właśnie ich i nikogo więcej. Tragicznych w skutkach nadużyć dopuszczają się jedynie tam, gdzie osoby odpowiedzialne uciekły lub zdążyły się ukryć. Działają tam wbrew rozkazowi majora Szendzielarza – zauważa doktor Krajewski.
- „Łupaszka” nigdy nie uchylał się od odpowiedzialności za to co zdarzyło się w Dubinkach i innych wsiach. Miał świadomość tego co się stało – dodał historyk. Dlaczego zatem nie wyciągnął konsekwencji wobec swoich podwładnych? – Latem 1944 roku mieliśmy na Kresach Wschodnich bardzo trudną sytuację. Ofensywa sowiecka posuwała się naprzód. Kończyła się jedna fala represji, rozpoczynała się kolejna. Major Szendzielarz chciał zapewne utrzymać karność w oddziale, to w ówczesnej sytuacji stawało się priorytetem najwyższej wagi. Trzeba zaznaczyć jednak, że obydwaj oficerowie, którzy dopuścili się zabójstw osób cywilnych narodowości litewskiej, niedługo potem przestali służyć w pod dowództwem „Łupaszki”. Zapewne nie chciał ich chronić. Nie czynił tego nigdy wcześniej wobec innych swoich podkomendnych, którzy dopuścili się niesubordynacji i przekraczali swoje obowiązki – wyjaśnił doktor Krajewski.
Powielanie komunistycznej propagandy?
- „Łupaszka” cieszył się dużym szacunkiem swoich podkomendnych. Dbał także o ludność cywilną na zajmowanych przez siebie terenach. Zbierając relacje osób, które pamiętały majora Szendzielarza natknąłem się na jego pozytywny wizerunek. W jego oddziale służyli zarówno katolicy, jak i osoby wyznania prawosławnego. Bronił wszystkich Polaków, bez względu na ich wyznanie i przekonania – powiedział doktor Krajewski.
Komuniści mieli prawo nienawidzić Zygmunta Szendzielarza. Z jednakową surowością karał on zarówno okupantów niemieckich, jak i sowieckich. – Oczywiście do „Łupaszki” docierały rozkazy o zachowaniu poprawnych relacji z komunistami, jednak w praktyce, wobec antypolskiej działalności tych grup dywersyjnych było to często niemożliwe – stwierdził historyk z warszawskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Wydarzenia w Dubinkach były ewenementem w dziejach wileńskiej Armii Krajowej, który nigdy więcej się nie powtórzył. – Pewną winę za sprowokowanie zajść w Dubinkach ponosi także strona litewska, która systematycznie prowadziła działania antypolskie. Wydarzenia w Glinciszkach odebrano nawet jako początek akcji likwidacji ludności polskiej na tych terenach – zauważył doktor Krajewski.
Najpierw Niemcy, a następnie komuniści zbudowali bardzo negatywny wizerunek majora Szendzielarza. – Niestety, ale powielany jest on do tej pory przez pewne środowiska opiniotwórcze – dodaje historyk.
Spór polityczny czy naukowy?
Delegatura Instytutu Pamięci Narodowej zaproponowała przeniesienie sporu dotyczącego majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” na płaszczyznę naukową. Zorganizowała więc w tym celu specjalne spotkanie z doktorem Kazimierzem Krajewskim. Pomimo, że przybyło na nie około 100 kielczan, to jednak zabrakło przedstawicieli lokalnych miejskich radnych, którzy mieli największe wątpliwości w sprawie nadania ronda imieniem dowodzącego 5 Wileńską Brygadą Armii Krajowej. Mogli oni zadać nawet najbardziej kontrowersyjne pytania, ekspertowi, badaczowi dziejów 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, autorowi wielu publikacji na temat sytuacji Polaków na Kresach Wschodnich.
Główne zarzuty radnych ferowane były w oparciu o publikację doktora Pawła Rokickiego poświęconą tragicznym wydarzeniom, zaostrzającym relacje polsko-litewskie. – Doktor Rokicki bardzo selektywnie i wybiórczo potraktował polskie źródła. Pisząc swoją pracę w dużej mierze oparł się na często tendencyjnych i mało wiarygodnych dokumentach litewskich – zaznacza doktor Krajewski. Dodaje także, że jego publikacja nie jest wolna od licznych błędów, w tym metodologicznych. – Żałuję, że Instytutu Pamięci Narodowej, w którym zarówno ja i doktor Rokicki pracujemy, podpisał się pod tym projektem. Mam też nadzieję, że historycy pochylą się bardziej nad pracą Rokickiego. Potrzebna jest krytyczna recenzja naukowa tej publikacji – zakończył warszawski historyk.
„Kłopoty z historią”
Spotkanie z doktorem Kazimierzem Krajewskim zainaugurowało cykl debat kieleckiego Instytutu Pamięci Narodowej, podejmujących nierzadko tematy kontrowersyjne i budzące duże emocje. W Centrum Edukacyjnym „Przystanek Historia” będzie można regularnie wysłuchać głosu ekspertów oraz badaczy regionu świętokrzyskiego i dziejów Polski z całego kraju. Najbliższe spotkanie poświęcone zostanie działalności politycznej i zbrojnej po 1945 roku. Gośćmi będą doktor Ryszard Śmietanka-Kruszelnicki z kieleckiej Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej oraz doktor habilitowany Zdzisław Zblewski z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Początek 15 listopada o godzinie 17 w „Przystanku Historia” przy ulicy Warszawskiej 5 (dawny salon Empik) w Kielcach.