Bogusław Nowak: sukcesy, porażki i balansowanie na linie w Operze
O Operze Krakowskiej opowiada jej dyrektor Bogusław Nowak.
„Beatą” Stanisława Moniuszki Opera Krakowska otwarła nowy sezon. Otwarcie było bardzo uroczyste, bo z nagrodami za minione dziesięciolecie.
To prawda, mija 10 lat od otwarcia nowego budynku Opery Krakowskiej i z tego tytułu Sejmik i Zarząd Województwa Małopolskiego przyznali nagrody Polonia Minor. Nagrodę główną otrzymał Zespół Opery Krakowskiej, co szczególnie cieszy, bo zawsze podkreślam, że siłą naszego teatru jest zespołowość. Uhonorowani zostali też: Barbara Kędzierska, nasza scenografka na stałe współpracująca z teatrem, Laco Adamik, główny reżyser Opery Krakowskiej, Tomasz Tokarczyk, kierownik muzyczny krakowskiej sceny, dyrygent o wielkim talencie oraz Katarzyna Oleś-Blacha i Tomasz Kuk, wybitni soliści Opery Krakowskiej i scen polskich.
Podkreśla Pan, że to dziesięciolecie było dla Opery Krakowskiej szczególnym czasem. Dlaczego?
Przez pierwsze ponad 50 lat Opera Krakowska nie miała gdzie pracować. Byliśmy wyganiani z Teatru im. Słowackiego, szukaliśmy innych miejsc - to była wręcz działalność wegetatywna, pozorowana tyko po to, aby podtrzymać myśl o istnieniu instytucji muzycznej w świadomości krakowian. Kiedy doczekaliśmy się własnej siedziby, to sami wyznaczyliśmy sobie przestrzeń naszego działania. Spektakl „Beaty” w pewnym sensie ją dodefiniuje. Z jednej strony staramy się rozmawiać z publicznością przy pomocy tytułów z tzw. kanonu operowego. Wystawiliśmy m.in. „Traviatę”, „Carmen”, „Don Giovanniego”, „Wesele Figara”, ale też weszliśmy na drogę poszukiwań twórczych. Stawiamy sobie wysokie wymagania, wychodząc z założenia, że warunki, które mamy, do tego nas zobowiązują. Mówię my, tzn. Tomasz Tokarczyk - kierownik muzyczny, Laco Adamik - reżyser i ja.
Marzył Pan, by publiczność zżyła się z Operą Krakowską. Spełniło się ?
Dziś z satysfakcją mogę powiedzieć, że tak. Zmiany i wspólna praca pozwoliły nam upewnić się, że jesteśmy w stanie sięgnąć nie tylko po dzieła stanowiące kanon teatru operowego. Dlatego mogliśmy po kilku latach wystawić „Ariadnę na Naxos” Richarda Straussa, a wcześniej polską prapremierę „Cesarza Atlantydy” Viktora Ullmanna. Mamy wreszcie na afiszu Wagnera i „Tannhäusera”. Świadomie wybraliśmy też, jako jedyny teatr operowy w Polsce i nieliczne na świecie, realizację „Miłości do trzech pomarańczy” Sergiusza Prokofiewa.
Z jakimi kaprysami gwiazd zmagać się musi dyrektor opry? Dlaczego wśród tancerzy jest tak mało Polaków? Kto decyduje o repertuarze? O tym w dalszej części tekstu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień