Bogatsi wyrzucają jedzenie, biednych na to nie stać
Najłatwiej zadbać o to, by nie marnować jedzenia w domach. Gdy dotyczy to marketów, gospodarowanie żywnością staje się logistycznym przedsięwzięciem. Trudno też kierować ją do osób najbardziej potrzebujących.
Od kilku lat Polska uczestniczy w unijnym programie „Nie marnuj żywności”, ale ciągle na tym polu jest sporo do zrobienia. Nadal na różnych etapach produkcji, dystrybucji i konsumpcji marnujemy jej zbyt wiele. Jeśli już trafiła ona do Banku Żywności, nie zawsze mogła być kierowana do osób najuboższych, starszych, chorych, niepełnosprawnych.
Często zdarzało się, że gdy rozdawano coś do jedzenia, „najzaradniejsi” ustawiali się w kolejce do kilku dystrybutorów, a następnie mogli... marnować nadwyżki.
Organizacje pozarządowe nie miały ludzi, którzy mogliby sprawdzić stan zamożności konsumentów ani prowadzić dokumentacji „rozchodu”. Nikt zresztą nie miał uprawnień do tego, by sprawdzać poziom dochodów ludzi ustawiających się w kolejce.
- Wprawdzie tylko Francja wprowadziła przepisy prawa, które zmuszają hipermarkety do oddawania nie sprzedanej żywności na cele charytatywne, ale rośnie świadomość ich pracowników i z wielkich sklepów spływa teraz więcej towarów spożywczych - zauważa Jan Burniak, dyrektor Banku Żywności.
U nas także myśli się o takim rozwiązaniu, a na razie kilka lat temu przynajmniej wprowadzono ustawę zwalniającą z podatku VAT producentów, którzy podarowali nadwyżki żywnościowe. W ubiegłym roku Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej określiło nowe zasady dotyczące dystrybucji podarowanej żywności i zajmuje się nią teraz MOPR. Zmiany sprawiły, że rozdzielana jest ona bardziej sprawiedliwie.
W ostatnim kwartale ub. roku opolski MOPR podpisał umowę z Bankiem Żywności w Opolu, na podstawie której osoby o niskich dochodach mogą otrzymać paczkę żywnościową o wadze 46 kg raz na 7 miesięcy. W paczce znajduje się m.in. ryż, makaron, herbatniki, ser żółty, mleko, fasola i filety rybne w puszkach, szynka drobiowa, olej, powidła, gulasz w słoiku... Wkrótce zawartość paczek będzie bardziej atrakcyjna, bo dojdą m.in. pasztety, szynki w puszkach i sery.
Dla pracowników opolskiego Domu Złotej Jesieni, którzy teraz zajmują się rozdawaniem żywności, to dodatkowa praca, zresztą bardzo ciężka. Trzeba bowiem przekazać potrzebującym tony żywności. A robią to kobiety.
- Ministerstwo określiło próg dochodów osób i rodzin, którym się paczka należy, a pracownicy socjalni mają możliwość zweryfikowania podanych danych - podkreśla szefowa DDP Edyta Solarska-Halaba. Ustaliliśmy też, że każda uprawniona do otrzymania paczki osoba dostanie wiktuały w czterech częściach, żeby nie było kłopotów z transportem, a żywność została właściwie zagospodarowana w domu. Do wyobraźni trafi na pewno przykład, że matka, która ma troje dzieci, ma prawo do paczki na każdą osobę w rodzinie.
Trudność logistycznego przedsięwzięcia polega także na tym, że trzeba prowadzić dokładną dokumentację dystrybucji. Każdemu założono więc kartę i na niej odnotowuje się, kiedy i jaki asortyment kto dostał. Ten także się zmienił ostatnio na korzyść.
- Sugerowaliśmy, żeby nie dawano nam gotowych dań ( np. gulaszu zmieszanego z kaszą czy makaronem), ale produkty saute, aby każdy mógł sobie ugotować, co chce - mówi Burniak. Trzeba pamiętać także o tym, że ta żywność trafia często do osób niezaradnych, dlatego zasugerowaliśmy, aby w DDP zorganizowano dla podopiecznych warsztaty kulinarne. Uczestniczyła w nich m.in. pani Ania, stała bywalczyni DDP „Złota Jesień”, która nawet się nie spodziewała, ile smacznych dań można wyczarować z makaronu, kaszy czy ryżu po dodaniu przypraw, warzyw, owoców.
- Bardzo się cieszę z żywności, którą dostałam w paczce. Mam najniższą emeryturę i choć oszczędzam, nie wystarcza ona na życie po zapłaceniu czynszu. Taki zastrzyk prowiantu plus darmowe obiady, które dostaję, pozwalają jakoś związać koniec z końcem.
Pani Mariola, która mieszka na pobliskim osiedlu, także jest z paczek bardzo zadowolona. Ma trzech nastoletnich synów, których sama wychowuje.
- Kto ma dzieci w takim wieku, ten wie, że trudno nastarczyć dla nich jedzenia. Ciągle są głodne, zwłaszcza że uprawiają sporty. Teraz, kiedy dostaję paczki żywnościowe, nie martwię się już, co włożyć do garnka. Nie narzekam też na to, że jednorazowo muszę odebrać kilkadziesiąt kilogramów jedzenia. Mnie się opłaca wziąć taksówkę!
- Niezadowoleni bywają tylko bezdomni - przyznaje Edyta Solarska-Halaba. Oni kręcą nosem na kaszę czy makaron, bo nie mają gdzie tego ugotować, ale też, jak wszyscy, otrzymują dużo takich produktów, które nie wymagają obróbki, bo poprzez Bank Żywności trafia do paczek także mleko, sery, konserwy w puszkach, dżemy.
Najtrudniej jest zagospodarować żywność, która często marnuje się w gastronomii. Szefowa marketingu pewnej dużej firmy opowiadała, że kiedy zorganizowano event na 400 osób, a część zaproszonych gości nie dopisała, w kuchni pozostało bardzo dużo dobrego jedzenia.
Były to gorące dania, „zimna płyta”, ciasta i desery. Trzeba było natychmiast je rozdysponować, by zostały skonsumowane. Udało się dzięki "pospolitemu ruszeniu" kilku placówek opiekuńczych, bo tak naprawdę szybciej by się to wszystko popsuło, nim załatwiono by formalności zgodne z przepisami.
Rozsądek, sumienie i nawyk
Nie ma takiej możliwości, żeby zmusić ludzi do tego, by szanowali żywność. Nasi dziadowie, podnosząc z podłogi kromkę chleba, która spadła ze stołu, całowali ją z szacunkiem. My natomiast nie tylko chleb wyrzucamy do śmietnika.
- W ciągu kilku ostatnich lat zmieniło się podejście do gospodarowania nie sprzedanymi produktami w marketach, które przeznaczały do utylizacji produkty nadające się jeszcze do jedzenia, bo mijał im termin gwarancji - mówi Jan Burniak. Teraz - mam nadzieję- to się nie zdarza, bo mamy z marketami coraz lepszą współpracę i staramy się ciągle ją doskonalić. Dyrekcje traktują ze zrozumieniem nasze prośby, by przegląd terminów gwarancji na produkty spożywcze odbywał się systematycznie, żeby nie trafiały one do banku „za pięć dwunasta”, bo wtedy trudno znaleźć odbiorcę. Z reguły są to przecież organizacje pożytku publicznego, które nie dysponują własnym transportem i którym niełatwo byłoby zwołać tak od razu potrzebujących konsumentów. Ciągle też to my szukamy dostawców, a lepiej by było, gdyby także oni ze swej strony występowali z ofertą.
O zmianach na korzyść świadczy asortyment, który trafia do paczek dla potrzebujących. Dawniej w przewadze były mąki, kasze, makarony i tłuszcze. Teraz, dzięki bardziej racjonalnej gospodarce marketów, bywają zamrożone gotowe dania. Najtrudniej jednak szybko „zagospodarować” dania, które tracą gwarancję w lokalach gastronomicznych i tych z fast foodami. One jednak oferują niewielkie ilości gotowych dań i dobrze byłoby, gdyby nawiązały systematyczną współpracę z domami pobytu dziennego, świetlicami i innymi podobnymi placówkami.
Przykładem takiej współpracy jest porozumienie zawarte pomiędzy KFC i MOPR-em. Firma, która przygotowuje codziennie przekąski m.in. z kurczaków, musi się stosować do bardzo rygorystycznie przestrzeganych zasad i to, co nie zostanie sprzedane w ciągu kilkudziesięciu minut, dawniej przeznaczano do utylizacji, a dziś trafia natychmiast do konsumentów z domów dziennego pobytu czy „Szansy”.
Zdarza się, że przeszacują apetyty konsumentów opolscy piekarze i cukiernicy.
Jeden ze znanych opolskich piekarzy (który chce pozostać anonimowy) systematycznie dostarcza drożdżówki i pączki do kawy dla bywalców „Złotej Jesieni”. I to nie jedyny przykład dobrze pojętej społecznej solidarności oraz zmian w świadomości.