Próby wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji wywołały żywe dyskusje wśród kobiet. Oto jeden z ciekawych głosów. Rozmawiamy z Martą Jermaczek-Sitak, autorką bloga "Kura z doktoratem"
Jesteś katoliczką, blogerką, która już kilka lat temu uznała, że nie jest do końca przeciwna aborcji. Niedawno w internecie zawrzało, bo inna blogerka skupiająca się na tematach wiary opublikowała tekst „Czego jako wierząca boję się w przepisach grożących matce więzieniem”.
Tekst jest ciekawy, pisany przez prawniczkę. Pani Jola Szymańska znana jako „Hipster Katoliczka”, pisze o sprawach, o których w kontekście projektu ustawy Ordo Iuris niewiele się mówiło, wynajduje szczegóły, jak wykreślenie edukacji seksualnej, czy usunięcie obowiązku opieki prenatalnej nad „dzieckiem poczętym”.
Katoliczka może być za aborcją?
To, że katoliczka sprzeciwiła się temu szalonemu projektowi, nie jest dla mnie zaskoczeniem. Znam wiele katoliczek, które formułują swoje sądy niekoniecznie w tak ostrożny i wyważony sposób, jak pani Szymańska.
Dlaczego ostrożny?
Autorka podniosła istotne kwestie z punktu widzenia osoby zakorzenionej w wierze. Ale nie odnosi się w żaden sposób do kwestii, która jest ważna dla mnie - że nie da się skutecznie zakazać aborcji bez uciekania się do metod totalitarnych. Że zakaz zawsze prowadzi do powstania szarej strefy, w której kobiety zamożne radzą sobie, a kobiety niezamożne wykrwawiają się po piwnicach.
Czarne Protesty spotkały się z nagonką - że niepotrzebne, że jeszcze nic się nie stało...
Jeśli tak wiele kobiet uznało, że to ten moment, że chcą protestować, to ta dyskusja jest potrzebna. Przecież to nie jest garstka nawiedzonych ateistek, to tysiące kobiet w całej Polsce! Wierzących i niewierzących... Może teraz nabrzmiało i przelało się to, co dojrzewało od lat...Nie ja pierwsza stwierdziłam, że można być jednocześnie przeciw aborcji i za prawem do aborcji. Nie wszystko, co dla nas złe, powinno być karalne w państwie świeckim, dopuszczającym różne światopoglądy.
Sama masz dwóch synów...
Chcieliśmy mieć dzieci. Były od początku zaplanowane i chciane, od poczęcia nazywaliśmy je dziećmi, a nie płodami czy zarodkami. Nie mam problemu z tymi określeniami, bo są neutralne, biologiczne i prawne. Nie doświadczyłam niechcianej ciąży, nie miałam dylematów „dziecko albo zdrowie”. Ale zanim znalazłam się w komfortowej sytuacji szczęśliwego małżeństwa, wiele razy rozważałam, co by było, gdyby... Nie wiem, co by było.
Projekt Ordo Iuris nie poświęca uwagi mężczyznom. Myślisz, że ta kwestia dotyczy też mężów, partnerów?
Mam znajomego, który uważa, że mężczyzna - ojciec, sprawca ciąży - powinien współdecydować. Że nie można mówić „mój brzuch, moja sprawa”, bo to życie, które się rozwija w tym brzuchu, jest w połowie jego. Nie wiem, czy można prawnie zapewnić mężczyźnie możliwość decydowania, np. w sytuacji kiedy dziecko ma się urodzić niezdolne do życia, albo życie matki jest zagrożone, jednocześnie nie mówiąc nic o odpowiedzialności. Ciężko rozmawiać o współdecydowaniu, gdy statystyki mówią, że sześciu na siedmiu mężczyzn odchodzi od rodziny, gdy dziecko rodzi się niepełnosprawne.
Miałaś w życiu ciężki moment. Sytuację, w której gdyby ustawę przyjęto, stałabyś się obiektem zainteresowania prokuratura.
Dla mnie ten pomysł z poronieniem i prokuraturą to koszmar. W nieszczęsnym projekcie, wprost takiego zapisu nie ma, ale można sobie wyobrazić sytuacje, w których będzie się to działo. Nieumyślne spowodowanie śmierci „dziecka poczętego”, konieczność rozważenia, czy poronienie było samoistne czy nie, daje ogromne możliwości interpretacyjne. Czy jeśli niedouczony lekarz każe matce-wegetariance jeść mięso, a ona go nie posłucha, jeśli będzie jeździła na rowerze, jeśli będzie nosiła swoje starsze dziecko, a przecież dźwigać jej zabroniono, jeśli weźmie zbyt gorącą kąpiel, jeśli stanie się nieszczęście... Wydaje się, że nikt normalny nie będzie matki za takie rzeczy karał, ale wystarczy jeden nadgorliwy lekarz, jeden głupi prokurator. Czy taki precedens nie będzie wzbudzał w kobietach strachu przed opieką zdrowotną w sytuacji poronienia? Czy zamiast ratować ciążę, będą się zastanawiały, czy staną na ławie oskarżonych? Czy będą się wykrwawiały w domu, bojąc się konsekwencji?
Sama przeszłaś przez poronienie - byłabyś w stanie stwierdzić, czy było „samoistne”?
Nie wydarzyło się nic, co mogłoby ciąży zagrozić. To była moja pierwsza ciąża, dość wczesny etap. Najpierw była wielka radość. A potem przyszło krwawienie. Panika, strach, czekanie w obskurnym korytarzu szpitala, w środku jakiegoś remontu. Na szczęście nie był potrzebny zabieg, wszystko usunęła natura. I teraz sobie myślę - gdybym miała się zastanawiać, czy ktoś uzna to poronienie za samoistne, gdybym miała nasłuchiwać pukania policji, bo komuś coś się bez sensu wydało podejrzane...
Jak tę sytuację odebrałaś? Pojawiła się myśl o „karze boskiej”?
Nie! Jestem biolożką. Wiem, jak to działa. Mniej więcej 20 proc. ciąż kończy się poronieniem. Dziesiątki tysięcy przypadków, czasem kobiety nawet nie orientują się, że były w ciąży, czasem to się dzieje wcześniej, czasem później. Częściej są to pierwsze ciąże. Przyczyny są różne, natura jest mądra. Albo Bóg jest mądry. A może między tymi twierdzeniami nie ma żadnej sprzeczności. Niewłaściwy dobór genów, wskutek czego zarodek nie rozwija się właściwie, problemy z gospodarką hormonalną... Nie ma tu żadnej winy kobiety. Odczytywanie poronienia, jako kary za grzechy to jakieś średniowiecze.
Pojawiły się zdania, że Ty i inne katoliczki popierające Czarny Protest nie możecie się określać jako wierzące.
Ostatnio ukazał się świetny tekst o. Grzegorza Kramera SJ „Co ja naprawdę myślę o aborcji?”. Zacytuję: „Chciałbym by prawo chroniło, to znaczy dawało możliwości rozwoju i wsparcie życiu człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Skoro chcemy chronić człowieka w fazie prenatalnej, to trzeba tego człowieka wspierać również po urodzeniu. (...) nie możemy walczyć tylko o jeden moment w życiu człowieka”. I jeszcze jedno zdanie: „Nie uważam, że ktokolwiek na tym świecie jest w stanie stworzyć prawo, które przewidzi wszystkie możliwe przypadki i sytuacje, i to w taki sposób, by wszyscy czuli zadowolenie”.
Wydaje mi się, że niewielu jest ludzi, wierzących czy niewierzących, którzy są tak po prostu „za aborcją”. Ale można dawać kobietom wybór w dramatycznych sytuacjach albo go nie dawać. Można stwarzać warunki, w których urodzenie niepełnosprawnego dziecka nie będzie się wiązało z koszmarem. Niestety - napatrzyłam się na funkcjonowanie dzieci niepełnosprawnych i ich rodziców w warunkach polskiej służby zdrowia i myślę, że do takiego heroizmu nie można nikogo zmuszać. Można edukować, można wspierać, jest tak wiele rzeczy, które można zrobić... Ale najłatwiej zakazać i uspokoić tym sumienie. Tyle że to niewiele zmienia. Aborcja nie znika. Przybywa cierpienia.
Uczenie małych dzieci o seksie nie jest grzechem?
Grzechem może być zaniedbanie edukacji w tej sferze. Jest to absolutna podstawa profilaktyki aborcji. Właśnie to, a nie wsadzanie do więzienia, jest najlepszą drogą do ochrony życia od poczęcia. Kiedy 9-latek mnie pyta, czy seks to jest wtedy, kiedy penis wchodzi do pipki, odpowiadam mu, że nie. Seks nie odbywa się między penisem a pipką, jakkolwiek ją nazywać. Seks odbywa się między dwojgiem ludzi. Zawsze to są przede wszystkim ludzie, a nie ich narządy. Kiedy 7-latka pyta mnie szczegółowo, skąd się biorą dzieci i skąd plemnik bierze się w środku w kobiecie, nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją zbyć. Bo za kilka lat ona zacznie dojrzewać, szybciej niż nam się wydaje. I wtedy dobrze, jeśli będzie wiedziała, skąd się co bierze, jeśli ktoś jej to wyjaśni spokojnie i sensownie, mówiąc również o odpowiedzialności, asertywności...
Antykoncepcji?
Oraz wstrzemięźliwości. Trzeba uczyć o antykoncepcji - również o metodach nieakceptowanych przez niektóre grupy. O tym jak działają, jakie mogą mieć skutki uboczne. Bez wyolbrzymiania, zmyślania, robienia z tych środków potworów, bo to obserwuję czasem w katolickich środowiskach. Ale też trzeba mówić o tym, co wiele osób o poglądach, które można nazwać liberalnymi, uznaje za ciemnogród i często skreśla z góry jako „watykańską ruletkę” - o metodach samoobserwacji, o poznawaniu swojego ciała, swojego cyklu, o rozpoznawaniu płodności itd. To ważne nie tylko jako element planowania, kiedy i ile chcemy mieć dzieci to również ułatwia poczęcie dziecka, kiedy już chcemy je mieć. Po paru latach obserwacji, przy dobrym zgraniu z partnerem te metody naprawdę mają niezłą skuteczność.
Popierasz protesty kobiet, ale czy skoro Bóg stworzył kobietę do rodzenia dzieci, to jej „decydowanie o sobie” nie jest aktem przeciwstawiania się mu?
Nic nie wiem o tym, że Bóg stworzył kobietę do rodzenia dzieci. Dał jej taką możliwość. I wolną wolę, jak każdemu człowiekowi.