Paweł Chojnacki

Bo ja jestem, psiakrew, popularny. Rzecz o Zygmuncie Nowakowskim

Okładka jednej z kolekcji felietonów z „Ikaca” – projektu „Charliego” – Karola Ferstera, Warszawa 1938. Ze zbiorów Roberta Makowskiego, „Pasjonaci C Okładka jednej z kolekcji felietonów z „Ikaca” – projektu „Charliego” – Karola Ferstera, Warszawa 1938. Ze zbiorów Roberta Makowskiego, „Pasjonaci Cracovii”.
Paweł Chojnacki

Znamienny tytuł niedrukowanych wspomnień dawnego aktora, potem brawurowego felietonisty - „Galery”… Podziwiana lekkość - krwawicą okupiona! Chwalił się: „Z zasady nie chodziłem nigdy do redakcji i w ciągu mej dziesięcioletniej współpracy byłem tam na pewno mniej niż dziesięć razy”. Jedną okazję szczególnie zapamiętał. „Miałem tam własne biurko, przy którym nie usiadłbym nigdy na świecie”. Dlaczego?

„Idzie nie tylko o to, że nie potrafię pisać, gdy jest ktoś w tym samym pokoju, że nie potrafię nawet czytać uważnie, gdy w pobliżu siedzi już nie człowiek, ale np. pies”. O co jeszcze chodziło? Tej myśli nie zamknie, notatek nie skończył. A pamiętny pobyt w „Krążowniku Wielopole”, dzień śmierci Józefa Piłsudskiego? Kilka wersji nekrologów redakcja już dawno na zapas usnuła, ale Zygmunt Nowakowski przywoła po latach swój artykuł „Obiit Conradus” - z pierwszej kolumny „Ikaca”. Pamięć go zawodzi. Tekst „Siła Konrada” ukazał się 15 maja 1935 na stronach 3 i 4. To nie koniec.

Długo pamiętał Tadeusz Nowakowski: „W czasie pogrzebu Piłsudskiego, przed mikrofonem rozgłośni krakowskiej wygłosił wzruszająco piękny opis uroczystości żałobnych w katedrze na Wawelu”. Wtórował Leopold Kielanowski, że „gdy suchy trzask żałobnych werbli odprowadzał trumnę Pierwszego Marszałka Polski do kaplicy katedralnej by »królom był równy« - tu już uderzy emfazą - Załamywał się głos radiowego sprawozdawcy, brzmiał dostojnie niczym głos Zygmuntowego dzwonu, i gorąco i rzewnie, jak głos syna, żegnającego ojca, żegnającego w nim najpiękniejsze nadzieje młodości”.

Gwiazdor krakowskiego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”

Podsumuje w dziejach emigracyjnej literatury Maria Danilewicz-Zielińska. A przedwojenni współcześni? Bolesław Gorczyński wielbi „jego słynne na całą Polskę felietony niedzielne”, a Wacław Syruczek - „wysokie specimeny polskiego stylu felietonowego”. Ale czy rzeczywiście „szczególnie dużo publikował w Kurierze Literacko-Naukowym”, jak twierdzi monografista wydawnictwa i koncernu Piotr Borowiec? Pojawią się i kolejne wątpliwości.

Mówiła Dziennikowi Polskiemu w 2014 roku Krystyna Kamińska-Samek, bratanica antykwariusza Stefana Kamińskiego: „Interes szedł tak dobrze, że Kamiński zainteresował się działalnością wydawniczą. Pierwszą wydaną przez niego książką był zbiór […] Zygmunta Nowakowskiego, zatytułowany »Książka zażaleń«, w wysokim jak na tamte czasy nakładzie 5 tys. egzemplarzy”.

Wtrąćmy, że to jedna z dziewięciu podobnych kolekcji. I jedna z dwóch nie ogłoszonych - wyjątkowo - przez Gebethnera i Wolffa.

„Pozyskanie popularnego Nowakowskiego było świetnym ruchem, ale autor okazał się trudnym współpracownikiem - nie dotrzymywał terminów, oferował rękopisy obiecane innym wydawcom, pobierał zaliczki, nie dostarczając tekstów…”.

Przynajmniej część krytyki „popularnego” autora jest miejską legendą. Jak mógł z datami nawalać, skoro cały tomik to składanka gazetowych gotowców? Z jaką konkurencją miał się nimi dzielić, gdy miał do rozdysponowania pięćdziesiąt „odcinków” rocznie, a w każdej książce mieścił ich zwykle dwadzieścia?

Kot, sztab i doktorat

Podsumowując w 1950 roku lata Polski Odrodzonej zacytuje niektóre swe felietonowe strzały - np. ten o dysproporcji - sześciu milionach analfabetów i o jednoczesnym otwieraniu egiptologii oraz sinologii na Uniwersytecie Warszawskim. Gdzie indziej wspomni o „wymierającej” wsi w centrum COP-u i o reporterskiej interwencji w jej sprawie. Nie zapomni, że „awanturował się na łamach […] Ikaca, broniąc filologii klasycznej”.

Rozrzewni się w kolejnym wygnańczym artykule: „W Krakowie miałem sztab akademików, którzy za skromnym wynagrodzeniem wypisywali mi rozmaite rzeczy w Bibliotece Jagiellońskiej”, a użerając się w czasie wojny z brutalną cenzurą ministra i profesora Stanisława Kota westchnie: „Właściwie on wie wszystko, ma w głowie jakąś dziwną kartotekę, encyklopedię, leksykon, drugi oddział, kontrwywiad, przyrząd do telewizji, radiolokację, Röntgena, peryskop i w ogóle, co kto chce […] Korzystałem z jego rad i wskazówek, głównie przy pisaniu moich »opozycyjnych« felietonów. Ach, jak on je lubił! Jak w ogóle przepadał za opozycją! Mój Boże”.

Agnieszka Gołaś w obronionym nie tak dawno, jedynym na ten temat i niepublikowanym dotąd, doktoracie o przedwojennej twórczości „gwiazdora” podsumuje: „Żywy, dynamiczny styl pisania, niejako wychodzenia z tekstu w kierunku czytelnika (rzeczywiście - opisywane przez niego sprawy były z reguły dość szybko pomyślnie rozwiązywane) sprawiał, że odbiorcy udzielał się ten umysłowy ruch, który zmuszał do patrzenia na poruszane problemy, widzenia ich, wzruszania się i snucia refleksji, tak jak to czynił autor felietonu. Za pomocą publicystycznej perswazji […] wciągał w swoją felietonową grę rzeszę czytelników. Ogromne znaczenie miała również kultura myśli, poglądów i ujęć”.

Dwie sławy

„Bo już jestem, psiakrew, popularny, bo ta popularność już się ode mnie nigdy nie odczepi. Nienawidzić jej będę i szukać jej będę ustawicznie, i gonić za nią z wywieszonym językiem” - skarżył przeszłość „galernik” dwa lata przed śmiercią. Sława to niekłamana, skoro w 1934 roku wymienia go „Światowid” jednym tchem z Dąbrowską, Boyem, Makuszyńskim, Włastem i Słonimskim.

Odpowiada dalej Józefowi Radzimińskiemu: "Muszę wyznać zupełnie szczerze, że nie lubię opowiadać, a szczególnie nie lubię słuchać dowcipów. Skoro przy stoliku w kawiarni znajdzie się jeden człowiek opowiadający dowcipy - jestem zabity. Poprzednio, skoro jeszcze nie pisałem swych felietonów dawałem się ludziom eksploatować. Ale dziś robię zawód rozmaitym osobom, zapraszających mnie z etykiety »ten miły Nowakowski«. Okazuje się, że ten »miły Nowakowski« siedzi poważny i nie puszcza żadnych rac dowcipów, zapowiadanych przez gospodarzy".

Dwa lata później w wywiadzie dla Czasu pt. „Grać mogę, pisać muszę” wyjawi: „Listy od swych czytelników, jakie otrzymuje autor felietonów, dziesiąte wydanie książki, nie daje takiej satysfakcji pisarzowi […] co żywiołowe oklaski aktorowi. Upija się on wówczas grą, zapomina o świecie całym. Zamiera ze szczęścia, które trwa… sekundy. Bo nigdzie tak szybko nie eskontuje się sukcesu jak właśnie w teatrze".

Precyzował: "Urok teatru dla mnie nie zmalał, ale poszedłem, odczuwam to, w inną stronę. […] Zdaję sobie bowiem sprawę, że przeszkodziłoby mi to w mej pracy literackiej i publicystycznej. Zresztą nie chciałbym odcinać kuponów od mej popularności felietonowej".

Podsumuje dobitną frazą: "Uważam zresztą, że największą satysfakcję artystyczną daje w teatrze nie gra, ale reżyseria".

Kończmy, gdyż dużo dziś źródeł

Obwieści w smutnym grudniu 1940 roku: "Artykuł niniejszy jest rodzajem nekrologu i mógłby ukazać się w czarnej obwódce. Rola niedzielnego felietonisty z »IKC« skończyła się”.

Uwaga ta dotyczy jednak nie tyle wewnętrznej przemiany, co faktu „że śp. Zygmunt Nowakowski, wedle słów poety »Wyzwolenia«, jest ze zamkniętą gębą” (cenzura Kota).

Nie nowość to dla „denata”: "Gdy na jakiś rok przed wojną uchwalono wcale bolesne i dotkliwe rygory wobec słowa dekowanego, byłem pierwszym i zarazem jedynym dziennikarzem w Polsce, na którego spadły te rygory »dekretu prasowego«. Czy to jest »zasługa«? Nie wiem".

Jest nią na pewno manifest, którym zamknie „Galery”: "Jestem już stary, bardzo stary, i gdy teraz, nad tem Morzem Jońskiem robię rachunek sumienia na tym odcinku mego życia, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że atakowałem silnych, broniłem słabych, biorąc ich w obronę nawet wtedy, gdy nie zasługiwali".

Idealny patron dla muzeum krakowskich mediów w „Krążowniku Wielopole”, które, uważam, musi tam powstać. A może nie tylko muzeum, ale również centrum edukacyjne, jak zaproponowano z życzliwością podczas niedawnego spotkania zarządu oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Krakowie? Kto wie.

Korzystałem z prac Z. Nowakowskiego: „Galery, Taormina, Villa Paradiso, 18 III 61” [maszynopis], Biblioteka Polska POSK w Londynie; „Temu lat szesnaście”, „»Wejrzenie biblioteczki mej«”, „Spojrzenie wstecz”, „Przemienieni kołodzieje”, „Wiedza radosna”, „Wiadomości”, nr 25 (273), 24 czerwca 1951; nr 32 (280), 12 sierpnia 1951; nr 40 (235), 1 października 1950; nr 31 (174), 31 lipca 1949; nr 37/38 232/233, 17 września 1950; „Kotyljon”, „Drogi czytelniku! Listy napoły prywatny”, „Wiadomości Polskie” nr 15 (161), 11 kwietnia 1943; nr 40, 15 grudnia 1940; „Rachunek sumienia”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, grudzień 1954; a także z: T. Nowakowski, „Pan Zygmunt – mistrz radiowej gawędy”; L. Kielanowski, „Pan Zygmunt”, „Wiadomości” nr 46 (920), 17 listopada 1963 [dodatek „Na Antenie” nr 8, s. III]; nr 19 (1468), 19 maja 1974; M. Danilewicz-Zielińska, „Szkice o literaturze emigracyjnej półwiecza 1939–1989”, wydanie II, Wrocław 1999; B. Gorczyński, „O Zygmuncie Nowakowskim i jego »Gałązce rozmarynu«”, Kraków 1937; W. Syruczek, „Paszport artystyczny Nowakowskiego”, Kraków 1937 (Przedruk z miesięcznika „Teatr”); P. Stachnik, „Antykwariusz, który kochał książki za bardzo. Nie lubił ich sprzedawać”, „Dziennik Polski”, 15 listopada 2014; P. Borowiec, „Jesteśmy głosem milionów. Dzieje krakowskiego wydawnictwa i koncernu prasowego Ilustrowany Kurier Codzienny (1910–1939)”, Kraków 2005; A. Gołaś, „Twórczość Zygmunta Nowakowskiego w latach 1917–1939”, rozprawa doktorska, Uniwersytet Wrocławski, 2018; J. Radzimiński, „Trzy minuty z Zygmuntem Nowakowskim”, „Światowid” nr 1 (490), 1934; W. Wasilewski, „Grać mogę, pisać muszę. Wywiad z Zygmuntem Nowakowskim”, „Czas”, 9 lutego 1936.

Paweł Chojnacki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.