Bo Bąbel chce przede wszystkim żyć i nie ma zamiaru się poddać
Przestał kaszleć, a szczekanie nie powoduje już u niego zmęczenia. Bez trudu spaceruje przez dwie godziny i zaczyna walczyć o pozycję w stadzie wśród pozostałych czworonożnych domowników. Trzyletni psiak, którym zaopiekowała się grupa Husky-Team Bydgoszcz dzięki odpowiedniemu leczeniu, dochodzi do siebie.
Wszystko wskazuje na to, że Bąbel mieszkał w jakimś warsztacie. Przez cały czas narażony był na ciągły kontakt z toksycznymi substancjami, które bardzo poważnie poparzyły mu płuca. Często leżał w kałużach ropy, ponieważ jego sierść pomimo częstych kąpieli wciąż śmierdziała paliwem. - Gdy pierwszy raz go myliśmy woda w wannie była cała brązowa i tłusta - mówi Piotr Kołodziejczak z Husky-Team Bydgoszcz. - Nikt nie wie tak naprawdę, co ten pies musiał przejść.
Bąbel, którego wcześniej nazywano Dieslem błąkał się w okolicach Poznania. Prawdopodobnie jego poprzedni właściciel chciał się pozbyć schorowanego zwierzaka i go po prostu wyrzucił. A może husky sam uciekł od swojego oprawcy? Tego się już nie dowiemy, ponieważ znalezienie osoby, która w tak bestialski sposób go potraktowała jest niemal niemożliwe.
Trafił do schroniska Azorek w Obornikach. - Tam stwierdzono, że ma problemy kardiologiczne - relacjonuje Kołodziejczak. - Wyniki wskazywały, że ma bardzo słabe serce, dlatego tak szybko się męczył. Podejrzewano, że ktoś poił go... ropą.
Wiadomość o chorym psie dotarła do Husky-Team w połowie listopada. Jedna z ich znajomych opublikowała historię Diesla w internecie, apelując o pomoc. W ogóle się nie zastanawiali. Zadzwonili do dyrektorki schroniska. - Musieliśmy jednak poczekać kilka dni na wyniki wszystkich badań - relacjonuje. - Diagnoza weterynarza była jedna. Psiak musi jak najszybciej znaleźć się w nowym domu. Z dala od zgiełku azylu, bo nie przeżyje.
Szansa na nowe, lepsze życie
Wsiedli więc do samochodu i pojechali ponad 100 kilometrów. I tak Bąbel dołączył do Zary oraz Pieszczocha i znalazł się u Heleny Torkowskiej- Różańskiej. Od razu przeszedł szczegółowe badania, które niestety nie przyniosły dobrych wieści. - Wykluczyliśmy diagnozę, którą postawiono w schronisku - wyjaśnia Kołodziejczak. - Okazało się, że jego stan był dużo poważniejszy niż sądziliśmy. Wystarczyło, że trzy razy szczeknął i już padał ze zmęczenia.
Miał poważnie poparzone płuca i oskrzela. Do tego pojawiło się niedotlenienie serca i ropna wydzielina z nosa. Miał obniżoną odporność i dlatego nawet najmniejsza infekcja mogła go zabić. Przez pierwszy tydzień w ogóle nie mógł opuszczać domu - Weterynarz był zdziwiony, że jeszcze żył - opisuje. - Natychmiast dostał nowe leki. Najważniejsze było zmniejszenie uszkodzeń płuc. To właśnie przez poparzenia nie miał siły. Po prostu nie mógł złapać tchu.
Podczas kąpieli odkryto także ślady na szyi świadczące o tym, że miał zbyt ciasną obrożę. Ktoś także nie tyle podciął, co pociął mu uszy. Jedno bezwładnie zwisało na bok. Ma również blizny pod szyją. Mimo tego Bąbel nie zamierza się poddać i zaciekle walczy o nowe, lepsze jutro. Szybko też odnalazł się w nowym domu. Najpierw zlokalizował miejsce, w którym stoi lodówka. Za każdym razem, gdy tylko usłyszy dźwięk otwieranych drzwiczek już jest w kuchni i czeka na przekąskę.
Bo Bąbel nigdy się nie poddaje
Po trzech tygodniach intensywnego leczenia widać ogromną poprawę. To nie jest już ten zabiedzony, słaby pies, który nie miał siły szczeknąć. - Różnica jest ogromna i jeżeli wszystko będzie szło tak dobrze jak teraz, to za tydzień będziemy mogli odstawić mu wszystkie leki - cieszy się Kołodziejczak. - Może już wychodzić i bez trudu spaceruje z nami dwie godziny. Pokazuje też coraz bardziej swój charakterek i jak każdy prawdziwy południak zaczyna walczyć o swoją pozycję w stadzie.
Nie wiadomo, czy Bąbel kiedykolwiek odzyska pełnię zdrowia. Ale wszystko wskazuje, że najgorsze ma już za sobą. - Ma niesamowite predyspozycje, aby zostać psem zaprzęgowym - uważa Kołodziejczak. - Ma masywne łapy i na spacerach rwie się do przodu. Jednak to, czy kiedykolwiek będzie mógł pobiec w zaprzęgu pokaże czas.
Czasami jeszcze zdarzy mu się kaszlnąć, jednak jest to niezbędne, aby w całości pozbył się wydzieliny z płuc. - Jest bardziej ufny - mówi Kołodziejczak. - Gdy tylko kogoś namierzy, zaraz domaga się pieszczot. Na swoją panią wybrał właśnie Helenę i nie odstępuje jej nawet na krok.
Z miłości do północniaków
Husky-Team Bydgoszcz powstał cztery lata temu i tworzy go pięć osób i jedenaście psów północnych ras. Większość z nich adoptowano z różnych schronisk i od organizacji zajmujących się obroną praw zwierząt. W najgorszym stanie był Walenty, którego ktoś trzymał na strychu. Z głodu psiak jadł ... pióra z poduszek.
- Jest z nami już od trzech lat i w niczym nie przypomina tamtego psa - opowiada Kołodziejczak. - Zanim Misiek znalazł się u mnie, ważył 15 kilogramów. Miał grzybice, robaki, odparzenia i dziury w sierści. Wraz z czterema innymi czworonogami został zabrany od poprzednich właścicieli. Wszystkie były głodzone.
Najwięcej pracy wymagał Frugo, który przez bardzo długi czas uczył się znów zaufać człowiekowi, a do teamu trafił ze schroniska w Toruniu.
W sobotę czworonożni członkowie Husky-Team Bydgoszcz wzięli udział w "IV Charytatywnym meczu mikołajkowym". Psy pociągnęły zaprzęg świętego Mikołaja. Zebrane dary i pieniądze zostaną przeznaczone na rzecz podopiecznych przebywających w pieczy zastępczej.