Błoto, pot i łzy. Leśny off-road do Lubartowa
Lubartów leży na skrzyżowaniu leśnych duktów. Nie ma tu sklepu, wodociągów, ulicznych latarni. Nie ma nawet tablicy z nazwą miejscowości.
- Do pracy wstaję o 2.30. Gdy jest sucho, jem śniadanie, piję kawę. Gdy pogoda się psuje, wychodzę od razu. I tak w robocie jestem o 4.00, pół godziny po czasie. Nikt się nie czepia. Wszyscy wiedzą jaka tu jest droga.
Opowieść Janiny Wąchnickiej jako żywo przypomina dialog z komedii „ Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz“.
Drobna 60-latka co dzień zmierza na poranną zmianę do masarni w Wymiarkach. Trzy kilometry przez las. Na rowerze, jeśli akurat nie ma błota. Pieszo, gdy kałuże są zbyt wielkie. Jeśli się ubrudzi lub zmoczy buty, mąż dowozi jej nowe. Wstyd iść z powrotem do domu w takim stanie.
Do Lubartowa nie dojeżdża karetka, lekarz odmawia wizyt domowych. Szkolny autobus zawraca w Silnie Małym. Jak żartują we wsi, ze służb liczyć można jedynie na księdza.
- Drogę łatamy jak możemy - tłumaczy Tadeusz Rynnik, sołtys Silna Małego - wozimy gruz, sypiemy tłuczeń. Pomaga tylko na chwilę. Potem wjeżdża tir z karmą dla fermy norek, albo ciężarówka z drewnem i zabawa zaczyna się od nowa.
Mieszkańcy dawno przestali wierzyć, że problem uda się rozwiązać. Czują się zapomniani. Procesje do coraz to nowych wójtów, nie przynoszą rezultatów. Tylko stosy zużytych podkładów kolejowych przypominają o daremnych próbach zbudowania drogi, której nie będzie zmywał deszcz.