Błogosławiony czy święty z Libuszy? Może nim zostać braciszek Alojzy
Proces beatyfikacyjny franciszkanina Alojzego Kosimy rozpoczął Karol Wojtyła w 1963 roku. Staropolski kwestarz ofiarę jednych rozdawał innym, wracając do klasztoru pustym wozem.
Alojzy Kosiba z Libuszy docierał po kweście do najdalszych zakątków kraju. Przynosił nowinki ze świata oraz Słowo Boże, stając się niejednokrotnie wyczekiwanym z utęsknieniem wędrownym misjonarzem. Dzisiaj mówi się o nim ostatni staropolski kwestarz, a za zasługi chce wynieść na ołtarze.
Kwestarz w dawnym staropolskim znaczeniu to zakonnik zbierający datki na utrzymanie kościoła i klasztoru swego zakonu. Była to postać tak charakterystyczna w czasach I Rzeczypospolitej, że została utrwalona na kartach literatury, by wspomnieć tylko księdza Robaka z Pana Tadeusza Adama Mickiewicza, czy bernardyna z Pamiętników kwestarza Ignacego Chodźki.
Ostatni staropolski kwestarz
Za ostatniego polskiego kwestarza powszechnie uważa się pochodzącego z Libuszy brata Alojzego Kosibę. Postać tego sługi bożego budzi nasze szczególne zainteresowanie, bo choć ziemia gorlicka wydała wielu wybitnych ludzi, to właśnie Alojzy Kosiba jest jednym z najpoważniejszych polskich kandydatów do wyniesienia na ołtarze. Nie przypadkiem, więc TVP 1 urządziła premierę filmu Braciszek, poświęconego życiu brata Alojzego, w drugą rocznicę śmierci Jana Pawła II w 2007 r.
W życiorysie naszego kwestarza nie ma ani cudów, ani znaczących wydarzeń, a jedynie pokorne zbieranie przez całe życie okruchów świętości.
Urodził się 29 czerwca 1855 r. w Libuszy, jako drugi syn Jana i Agnieszki z Tomalskich. Na chrzcie otrzymał imię Piotr. Gdy miał dwa lata, zmarła mu matka. Osierociła troje rodzeństwa. Z tego też powodu Piotr ukończył tylko szkółkę parafialną w Libuszy i czteroletnią szkołę ludową w Bieczu. W latach 1870-1873 terminował w warsztacie szewskim u majstra Józefa Rostworowskiego w Bieczu. Następnie przeniósł się do Tarnowa, gdzie pracował, jako wyzwolony czeladnik. Nie było mu jednak dane zrobić kariery w wybranym przez siebie zawodzie, gdyż zamiłowanie do modlitwy i pomocy potrzebującym zaczęły brać górę nad mieszczańskim życiem.
Niewiele uwagi przywiązywał do słowa „mieć” - dzielił się z innymi lub oddawał im wszystko, co miał, bez względu na to, czy były to nowe buty, czy nie zawsze dość syte śniadanie.
W 23. roku życia wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych (Reformatów) w Jarosławiu. Tam otrzymał habit i zakonne imię Alojzy. Były to w ciągu kolejnych 61 lat jedyne rzeczy naprawdę należące do niego.
W 1880 r. złożył w klasztorze wielickim wieczyste śluby zakonne i został szewcem klasztornym oraz kwestarzem. Do jego zadań należały sezonowe kwesty obejmujące: zbieranie jajek w poście, drobiu na odpusty św. Antoniego, Matki Boskiej Anielskiej i św. Franciszka, snopków w sierpniu, ziemniaków w październiku, zboża podczas wypraw zimowych od Wszystkich Świętych po adwent i od Trzech Króli po Popielec, a w okresie adwentu także roznoszenie opłatków po wsiach od Wieliczki aż po Tylmanową.
Jako kwestarz zasłynął z pokory i bardzo pogodnego usposobienia, objawiającego się życzliwością i dobrocią, płynącymi z prawdziwej miłości bliźniego. Kwestował przez niemal połowę życia zakonnego.
Walczył z nędzą, wypraszając, a czasami wręcz wyłudzając od jednych to, czego brakowało drugim. Miał specjalne zezwolenie kolejnych przełożonych klasztoru w Wieliczce, którzy często byli bezsilni wobec jego pokory, do wspomagania wyproszonymi darami ludzi potrzebujących doraźnej pomocy. Służył im nie według reguł rozsądku, lecz serca.
Często zdarzało mu się kwestować po raz drugi, aby nie wracać do klasztoru z pustym wozem, gdyż wszystko, co nazbierał, rozdał ubogim. Współbracia mówili, że gdyby mógł, to oddałby potrzebującym cały wielicki klasztor.
Na 61 lat trudnej posługi franciszkańskiej dostał tylko zakonne imię i habit
Nie wszyscy jednak patrzyli na tę „upartą żebraninę” przychylnym okiem; nawet bracia zakonni niejednokrotnie podejrzewali go o nieszczerość w działaniu i hipokryzję. Zapytano go kiedyś złośliwie, czy to, aby prawda, że Judasz urodził się w Libuszy...
W czynieniu dobra pomagała mu nieprzeciętna umiejętność obcowania z ludźmi wszelkiego stanu i w różnym wieku. Pomimo braku wykształcenia umiał podejść zarówno do możnych tego świata - dziedziców wielkich włości - jak i do robotników i ludu wiejskiego oraz do biedoty, którą nazywał swoimi ,,paneczkami”.
Drogę do ludzkich serc otwierała mu wielka delikatność i prostota w obejściu oraz promieniująca od niego radość i dobroć. Dowodem powszechnej miłości ku niemu było miano, jakim go powszechnie darzono - ,,Alojzeczek”.
Był opiekunem maluczkich
W klasztorze wielickim Alojzy zajmował się szewstwem, pszczelarstwem, robieniem pasków do habitów i alb, opiekował się ubogimi przy furcie, chorymi zakonnikami, pracował też w ogrodzie i sadzie.
Oprócz tego zawsze chętnie pomagał współbraciom i wyręczał ich, gdy zbytnio zapracowani, odkładali swoje brackie modlitwy na wieczór. Nigdy nie widziano go próżnującego, czy prowadzącego zbędne rozmowy. Żeby podołać tym wszystkim zajęciom, przedłużał sobie dzień i skracał noc. Wstawał zawsze o czwartej rano, a na spoczynek udawał się dopiero godzinę przed północą. Swoje zajęcia przeplatał oczywiście modlitwą, znajdował czas na nawiedzenie Najświętszego Sakramentu i pacierze przed Cudownym Panem Jezusem w kaplicy klasztornej. Nie stronił od rekreacji, grywał ze współbraćmi w szachy i warcaby i często zabawiał ich, opowiadając swoje przygody z wędrówek kwestarskim wozem.
O jego przywiązaniu do ziemi gorlickiej świadczył zawieszony na ścianie celi wizerunek Pana Jezusa Ukrzyżowanego z Kobylanki, który przypominał mu rodzinne strony.
Po raz ostatni wyjechał na kwestę do Niegowici po świętach Bożego Narodzenia w 1938 r. Powrócił z niej po dwóch dniach bardzo chory. Umarł w klasztorze 4 stycznia 1939 r. w opinii świętości.
W 1963 r., ćwierć wieku po śmierci Alojzego Kosiby, w Kurii Metropolitalnej Archidiecezji Krakowskiej rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Wtedy to ówczesny biskup metropolita - kardynał Karol Wojtyła, otwierając proces beatyfikacyjny, napisał pamiętne słowa: „Duch św. Franciszka odrodził się w tym klasztorze w osobie brata Alojzego“. Miejmy nadzieję, że Kościół katolicki, który posiada w swoich skarbnicach wiele drogocennych pereł i zwykł je oprawiać w stosownych chwilach dla potrzeb ludzi, dostrzeże perłę ,,opiekuna maluczkich” i wyniesie go do chwały ołtarzy jeszcze za naszego życia, ku radości mieszkańców ziemi gorlickiej.
Współczesny następca Alojzeczka
Starsi mieszkańcy Biecza i okolicznych wsi dobrze natomiast pamiętają i wspominają do dziś braciszka Dyzia z klasztoru franciszkanów - reformatów w Bieczu - ostatniego już kwestarza zakonnego.
Brat Dionizy, na chrzcie świętym Antoni Woda (1912-1997), pochodził z diecezji kieleckiej. Do Zakonu Braci Mniejszych wstąpił we Lwowie w 1931 r., a nowicjat odbył w Kętach. Przebywał w różnych klasztorach - od Jarosławia po Włocławek, w Bieczu czterokrotnie, ostatnio od 1981 r. do śmierci. Był tu ogrodnikiem, gospodarzem i kwestarzem, z pasją robił różańce z owoców kłokoczki, przygotowywał pakiety opłatkowe. W adwencie roznosił je dobrodziejom bieckiego klasztoru, których życzliwość pozyskiwał podczas kwestarskich wędrówek. Spoczywa na bieckim cmentarzu w grobowcu OO. Reformatów.