Ponad 50 tysięcy Polaków ściągnął mecz Ukraina - Polska rozgrywany w Marsylii. To fascynujące miasto na południu Francji zostało opanowane przez naszych rodaków, którzy byli dosłownie wszędzie.
Pomysł zobaczenia meczu Polaków na Euro 2016 z innej, niż dziennikarska, perspektywy pojawił się w naszych głowach jeszcze w trakcie eliminacji. Potem, gdy już znane były grupy finałowe i rozkład poszczególnych meczów, zaczęliśmy działać. Najpierw trzeba było zdobyć bilety. Szczęście się uśmiechnęło i udało się zdobyć wejściówki na ostatnie spotkanie grupowe. Z Ukrainą! Wierzyliśmy bowiem, że nie będzie to, tradycyjnie, tylko mecz o honor, do których na wielkich turniejach przyzwyczaili nas biało-czerwoni piłkarze.
Pozostało więc przysiąść i opracować całą logistykę wyprawy. Nie było i z tym większego problemu. Połączeń lotniczych z Marsylią nie brakuje, choć żadna z opcji nie przewiduje bezpośredniego lotu. Ale czego nie robi się, być być z naszą reprezentacją...
Podróż z z lotniska im. Chopina, z międzylądowaniem w Rzymie i dwugodzinną przerwą na lotnisku Fiumicino, trwała nie więcej niż 7 godzin. Poza tym udało się nam znaleźć hotel w samym centrum Marsylii, położonym nieopadal Stade Velodrome, na którym Polacy mieli rozegrać swój ostatni mecz fazy grupowej. To już była fura szczęścia!
Po listopadowych zamachach w Paryżu pojawiła się niepewność i obawy o bezpieczeństwo. Szybko jednak przegrały z pasją futbolu, a myśli o terroryźmie schowaliśmy daleko z tyłu głowy.
Morska świeżość
W terminalu odlotów przekonaliśmy się szybko, że lot do Rzymu przebiegnie, na pewno, w miłej atmosferze. Dużą część pasażerów tworzyli bowiem nasi kibice.
- Znajomi są już we Francji od piątku - zagadał Andrzej z Warszawy. - Z Marsylii jadę do nich do Aubagne. We wtorek przyjeżdżamy na mecz, a zaraz potem wracamy TGV do Paryża i stamtąd rano mamy wylot do Warszawy. Czy wygramy? To pewne, stawiam na 2:0. Fajnie byłoby wyprzedzić Niemców i zająć pierwsze miejsce - dodał.
Lot do Rzymu przebiegł bez problemu. Chociaż na samym Fiumicino przytrafiło się nam kilkuminutowy postój na pasie.
- To tutaj normalne - wyjaśnił Robert z Kielc. - Zawsze zdarzają się opóźnienia. Pół godziny to norma. Ostatnio, jak grali Włosi, lotnisko było częściowo sparaliżowane, bo wszyscy jego pracownicy przykleili nosy do telewizorów i oglądali mecz ze Szwecją (1:0 - przy. red). Trochę wam zazdroszczę, ale niestety praca - mówił z żalem w w głosie.
Słowa Roberta znalazły uzasadnienie po dwóch godzinach. Nasz lot do Marsylii był, oczywiście, opóźniony o około 30 minutach. Wszystko udało się jednak nadrobić, bo drogą powietrzną na południe Francji, to żabi skok.
W Marsylii pojawiliśmy się krótko po godzinie 19. Przywitała nas piękna pogoda. Termometr na lotnisku pokazywał 28 stopni. Uff...; na szczęście upał wcale nie doskwierał. Stojące powietrze ożywiała bowiem przyjemna morska bryza. Na marginesie, Marsylia jest bajecznie położona. Z jednej strony morze, z drugiej góry. Wtapiają się nawzajem.
A gdzie wolontariusze?
Na lotnisko pierwsze zdziwienie: brak wolontariuszy i żadnych służb informacyjnych. Przed podróżą słyszeliśmy wiele o zapewnieniu bezpieczeństwa turystom, tymczasem patrol żołnierzy zobaczyliśmy dopiero w... metrze. Przed czterema laty podczas Euro u nas i w Ukrainie wolontariusze byli praktycznie wszędzie i starali się pomagać na każdym kroku. Informować i instruować. W Marsylii, my kibice, byliśmy zdani na siebie.
Dobrze, że komunikacja między lotniskiem a centrum Marsylii jest przyjazna. Do dworca Saint Charles kursują autobusy i kolej. Stamtąd można łatwo dostać się w każde miejsce w Marsylii metrem, autobusem lub tramwajem. Trzeba tylko zaopatrzyć się w bilet dobowy (cena 3,60 euro).
W hotelu spotkało nas drugie zaskoczenie. - Może pomóc - usłyszeliśmy natychmiast po przekroczeniu progu. - Jestem Krzysztof, pochodzę z Lubina, ale od ponad siedmiu lat regularnie większość czasu spędzam w Marsylii. Co tu robię? Prowadzę interesy. Pokochałem to miejsce i każdemu je polecam. Można tu przyjechać o każdej porze roku, bo zawsze jest tutaj pięknie. Słyszałem co się stało z waszym Zawiszą. Między naszymi klubami - Zagłębiem i Zawiszą jest zgoda. To skandal, żeby w takim stylu zostawić drużynę na lodzie. Szczerze wam współczuję - pocieszał.
Wieczorna przygrywka
Już w poniedziałek wieczorem na deptaku przy Avenue de Prado restauracje i knajpki okupowali polscy kibice. Oglądali mecze i dopingowali Słowaków oraz Walijczyków, którzy grali z Anglią i Rosjanami. Co chwilę zaznaczali chóralnym śpiewem swoją obecność.
- Potraficie fajnie się bawić i robicie świetną atmosferę - chwaliła Marie, kelnerka obsługująca nas w jednej z urokliwych knajpek. - Podobają mi się wasze okrzyki i przyśpiewki.
I ku naszemu zaskoczeniu zaintonowała: „Polska! Biało-czerwoni!” Zrewanżowaliśmy się gromkimi oklaskami i... kolejnym zamówieniem piwa.
Przemarsz, mecz i radość
Marsylia piłkarskim kibicom kojarzy się z lokalnym zespołem Olympique. Jego barwy są jasno błękitne, jak przez większość dnia niebo nad tym urokliwym miastem, ale od wtorkowego poranku mieszkańcy stolicy Prowansji i turyści przestali spoglądać w niebo. Ich wzrok zatrzymał się na biało-czerwonej ciżbie. Już bowiem od białego rana ulice, place i szczególne dla tego miasta miejsca, zaczęli okupować nasi rodacy, w reprezentacyjnych koszulkach, czapeczkach, z szalikami na szyi czy owiniętymi na nadgarstku. Zresztą fantazja w kreacji musiała zaskoczyć nawet tak wyzwolonych pod względem mody Francuzów.
Najwięcej Polaków przebywało w Starym Porcie. Kibice głośnym śpiewem zaznaczali swoją obecność, postawili na nogi policję i wojsko; funkcjonariuszy wyposażonych w długą bronią, ale poza jednym drobnym incydentem było bardzo spokojnie.
W Marsylii pojawili się nie tylko nasi rodacy z kraju, ale i z dalekich zakątków świata.
- Wyemigrowałem z kraju w 1981 roku - mówił nam przy dobrze schłodzonym piwie Andrzej z Australii. - Przy każdej nadarzającej się okazji staram się być na imprezach sportowych. Byłem na wszystkich turniejach, w których w XXI wieku grali Polacy, prócz... Euro 2012. Wtedy nie dostałem urlopu. We Francji jest całkiem nieźle, ale najlepiej wszystko było zorganizowane w Korei w 2002 i cztery lata później w Niemczech. Liczę, że teraz zajdziemy wysoko w turnieju - wyraził nadzieję.
Przed meczem polscy kibice w sile kilku tysięcy przemaszerowali Avenue de Prado do Rond-Point du Prado. Tu czekała na nich inna wielotysięczna grupa fanów. Dołączyliśmy do nich i zjednoczeni, przemaszerowaliśmy na Stade Velodrome.
Stadion i jego okolice robią wrażenie. Wszystko lśni nowością. Obiekt wkomponowano idealnie w budynki mieszkaniowe i biura, ale w tym architektonicznym tyglu króluje zdecydowanie Stade Velodrome; choć zbudowany jeszcze przed II wojną, kilkakrotnie modernizowany, systematycznie dopieszczany wizualnie.
Arena 29. meczu Euro 2016 została opanowana błyskawicznie w trzech czwartych przez Polaków. Stadion emanował bielą i czerwienią. Co chwilę były intonowane kibicowskie przyśpiewki: Polacy, gramy u siebie”! Doping nie słabł ani przez chwilę, tak jak rywalizacja z fanami Ukrainy. Jego apogeum nastąpiło w 54. minucie. Jakub Błaszczykowski przedryblował obronę rywali i zdobył przepiękną bramkę. Zwycięską, jak się kilkadziesiąt minut poźniej okazało. Natychmiast wsparcie naszym rodakom dali kibice, śpiewając acapella „Mazurka Dąbrowskiego”.
Na stadionie wypatrzyliśmy flagi nie tylko Bydgoszczy, Torunia, Grudziądza czy Inowrocławia, ale także z Chojnic, Ciechocinka i Brześcia Kujawskiego.
Po meczu wszyscy zadowoleni udali się do okolicznych resturacji i pubów, by świętować zwycięstwo. W tłumie spotkaliśmy Marcina Krzywickiego, wychowanka Zawiszy, aktualnie grającego w Chojniczance.
- Jestem od początku mistrzostw - mówi „Krzywy”. - Pracuję dla „Total Sport”. Zajmuję się tym, co najlepiej potrafię, czyli twittuję. Mecz z Ukrainą nie był najlepszy w naszym wykonaniu, ale najważniejsze jest zwycięstwo. Zostaję do 29 czerwca, a potem melduję się na treningach w Chojniczance.
Wtorkowy wieczór był bardzo dłu.......gi. A po Marsylii echo niosło okrzyk kibiców: „Kto wygrał mecz? Polska! Polska! Polska!”