Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Małgorzata Oberlan

Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"

Małgorzata Oberlan

Rodziła pierwszy raz. Syn przyszedł 3 lutego na świat zdrowy, siłami natury. Tylko ona przez półtora miesiąca cierpiała z bólu. Medycy powtarzali, że musi boleć. Tymczasem zaszyli w niej... gazik.

Pani Katarzyna z Inowrocławia chce, by jej historię opisać nie dlatego, że marzy jej się nie wiadomo jakie zadośćuczynienie. Nie, mają z mężem ułożone życie. Trzydziestolatka nie chce jednak, by kolejne kobiety narażone były na to, co spotkało ją.

- Nie dość, że w szpitalu popełniono błąd, to jeszcze robiono ze mnie przewrażliwioną matkę-wariatkę, gdy zgłaszałam dolegliwości. A dziś nie dowierzam, patrząc na opis mojej sprawy sporządzony przez ubezpieczyciela lecznicy - mówi inowrocławianka.

Pani Katarzyna ma 30 lat. Decyzję o macierzyństwie podjęła w pełni świadomie. Jest energiczną, stabilną emocjonalnie kobietą. Ciążę znosiła dobrze. Na rozwiązanie czekali z mężem zimą bieżącego roku na tyle spokojnie, na ile to się udaje przy pierwszym dziecku.

Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"
123rf

Rodziła u siebie, czyli w Szpitalu Wielospecjalistycznym im. dr. Ludwika Błażka w Inowrocławiu. Poród odbierał młody, 27-letni lekarz. 3 lutego 2020 roku, koło północy, pani Katarzyna urodziła zdrowego synka - siłami natury, z nacięciem krocza i standardowym założeniem szwów. Poród bez powikłań - odnotowano.


"Chciała pani skakać jak koza?"

-W szpitalu musiałam jednak zostać dłużej, bo aż do 18 lutego. To dlatego, że u synka doszło do zapalenia pępka. Już wtedy czułam coraz większe bóle brzucha. Nie mogłam też siadać na twardych powierzchniach. Czułam kłucie przy wykonywaniu najprostszych czynności życiowych. Miałam nawet kłopoty z oddychaniem - mówi pani Katarzyna.

Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"

Czy zgłaszała dolegliwości? Oczywiście! Pielęgniarkom, lekarzom. Traktowana jednak był z pobłażliwością, albo lekceważeniem. Ot, pierworódka... Nie wie, że "to po prostu musi boleć". Pamięta, że ofukiwano ją słowami typu "A co pani chciała skakać po porodzie jak koza?". Z zazdrością patrzyła na inne kobiety w szpitalnej sali. Nawet te po o wiele cięższych porodach, także po cesarskich cięciach, szybciej dochodziły do siebie. A ją wciąż bolało, kłuło, rozpierało...

Szałwia do podpaski i butelka z lodem

W pewnym momencie sama zaczęła się zastanawiać, czy coś z nią jest nie tak. Gdy ktoś ogania się od ciebie jak od natrętnej muchy i bierze za przewrażliwioną, tracisz poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do samego siebie. Tyle, że ciało wciąż dawało znaki.

Dla złagodzenia bólu zalecono jej w szpitalu... przykładanie butelek z lodem i stosowanie okładów z szałwi (do podpaski). Niestety, ból nasilał się, a z pochwy zaczął wydzielać się nieprzyjemny zapach. Pani Katarzyna zaalarmowana objawami, ponownie zwróciła się o pomoc do pielęgniarek i medyków. Zespół specjalistów szpitala nie stwierdził jednak jakichkolwiek nieprawidłowości, ograniczając się wyłącznie do badania organoleptycznego. Nie przeprowadzano wówczas badania dopochwowego; nawet nie zasugerowano konieczności jego zainicjowania.

Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"

18 lutego matka z synkiem opuściła szpital. W domu odwiedziła ją pielęgniarka środowiskowa, w ramach tzw. wizyty patronażowej. Jej również pani Katarzyna skarżyła się na bóle brzucha, niepokojącą wydzielinę z pochwy, niemożność oddania moczu i stolca. Ba, to był już trzeci tydzień po porodzie, a ona wciąż nie mogła usiąść!

Ta pielęgniarka również zlekceważyła zgłoszone przez cierpiącą matkę dolegliwości i nie przeprowadziła stosownego badania dopochwowego. Nie zawiadomiła też lekarza o zaistniałej sytuacji.

Dwa razy SOR i poród gazika

Na początku marca pani Katarzyna była już tak obolała i pełna niepokoju, że sama zgłosiła się na Szpitalny Oddział Ratunkowy lecznicy w Inowrocławiu. Dodaje, o czym łatwo się nie mówi, że kolejny tydzień też już najzwyczajniej w świecie nie mogła znieść własnego... smrodu. No, ale podobno miał to być typowy fetor połogowy...

2 marca na SOR-ze przyjął ją lekarz, któremu - to oczywiste - zrelacjonowała wszystkie swoje cierpienia. Nie uznał za właściwe wykonanie USG. Szybko zakwalifikował przypadek jako typową sytuację po porodzie. Z karty informacyjnej wynika, że usunął szwy z krocza i stwierdził, iż zagoiło się ono prawidłowo. Jednocześnie specjalista zauważył niewielkie rozejście skóry krocza (1 centymetr) i zalecił nasiadówki.

Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"
123rf

Pani Katarzyna wróciła do domu i cierpiała dalej. 21 marca, skręcając się z bólu, przy załatwianiu się "urodziła" gazik. Tak, tak to można nazwać. Śmierdzący corpus delicti sfotografowała i w pewnym znanym tylko sobie i mężowi miejscu poza domem, w bezpiecznym opakowaniu, przechowuje do dziś.

Wtedy z tym "ciałem obcym", jak odtąd nazywany będzie gazik, znów pojechał na inowrocławski SOR. Dopiero na tym etapie sprawy dyżurująca lekarka wykonała USG macicy oraz przebadała pacjentkę wziernikiem. Podczas badania stwierdziła "wystąpienie krwistej wydzieliny o nieprzyjemnym zapachu" i przepisała antybiotyki. Wtedy też dopiero pobrano pani Katarzynie wymaz z kanału szyjki macicy i sklepień pochwy. Hospitalizacja czy dalsze leczenie - według szpitala i ubezpieczyciela - konieczne nie były.

Strach myśleć, co mogło się zdarzyć

Reprezentujący panią Katarzynę prawnik jest przekonany, że personel szpitala odbierający poród nie zachował należytej staranności oraz reguł ostrożności wymaganych przy wykonywaniu swoich zadań. Gdyby należycie - wizualnie i palpacyjnie - sprawdził tzw. pole zabiegowe, to przed szyciem krocza pacjentki wyjąłby gazik. Poza tym, istnieje chyba też coś takiego jak rachunek narzędzi i użytych materiałów. Nikomu gazika nie brakowało w tym rachowaniu?

Błąd przy porodzie w Inowrocławiu. "Mówili mi, że musi boleć"

- Pozostawienie w pochwie ciała obcego w postaci materiału opatrunkowego stworzyło stan zapalny pochwy, narażający pacjentkę na ciężki uszczerbek na zdrowiu. Przyjąć należy, że nieusunięcie gazika przed zaszyciem krocza stanowiło ryzyko powikłań i wystąpienia innych problemów zdrowotnych w postaci guzków, torbieli, zakażeń, ropni, martwicy, uszkodzenia narządów wewnętrznych, krwotoków czy nawet sepsy i zgonu pacjentki - dowodzi toruński adwokat Mariusz Lewandowski.

Prawnik w imieniu matki zgłosił szkodę szpitalowi w Inowrocławiu i jego ubezpieczycielowi - Towarzystwu Ubezpieczeń Wzajemnych - Polskiemu Zakładowi Ubezpieczeń Wzajemnych SA. Ten błąd lecznicy uznał i wypłacił pani Katarzynie... 2500 zł.

2500 zł za krzywdę?

"Biorąc pod uwagę rozmiar cierpień oraz uciążliwości związane z działaniem ubezpieczonego (czyli szpitala w Inowrocławiu-przyp.red.) uważamy, iż przyznane zadośćuczynienie w wysokości 2 500 zł jest odpowiednie w świetle przesłanek wynikających z artykuł 445 Kodeksu cywilnego i kompensuje doznaną krzywdę" - podsumowuje w piśmie radca prawny Anna Świnoga, koordynator ds. szkód TUW PZUW SA.

Ustalenia ubezpieczyciela, chociaż kończą się uznaniem błędu szpitala i krzywdy pacjentki, przez samą panią Katarzynę są nie do przyjęcia. Dlaczego? - Najbardziej porusza mnie to, że w tych ustaleniach w ogóle zaprzecza się mojemu zgłaszaniu bóli i dolegliwości w szpitalu - podkreśla inowrocławianka.

Rzeczywiście, tak to z perspektywy szpitala i ubezpieczyciela wygląda. "Z treści obserwacji dnia: 8, 9 i 13 lutego wynika, że pacjentka negowała wszystkie dolegliwości", "Dnia 2 marca pacjentka zgłosiła się na SOR celem konsultacji i badania kontrolnego po porodzie", "W świetle zgromadzonej dokumentacji medycznej wskazać należy, że pozostawienie gazika u pani Katarzyny (tu: nazwisko) nie spowodowało żadnego uszczerbku na zdrowiu. Adnotacja o nieprzyjemnym zapachu i wydzielinie z pochwy pojawia się dopiero na wizycie pacjentki w dniu 21 marca 2020 roku" - z tymi ustaleniami, zawartymi w piśmie od ubezpieczyciela, pani Katarzynie pogodzić naprawdę trudno się pogodzić.

W ostatnich słowach pisma ubezpieczyciel wyraża nadzieję na ugodowe zakończenie sprawy. Na to się jednak nie szykuje.

- Wypłacona kwota 2500 zł nawet w małej części nie kompensuje szkody i krzywdy mojej mandantki. Nie odpowiada natężeniu bólu, rozmiarom dyskomfortu, a przede wszystkim poważnemu niebezpieczeństwu na jakie została narażona poprzez pozostawienie w jej ciele (w tak newralgicznym miejscu) ciała obcego. Moja mocodawczyni złożyła odwołanie od decyzji ubezpieczyciela i jest zdeterminowana skierować pozew do sądu o odszkodowanie, także w celach prewencyjnych - by takie sytuacje się nie powtarzały, a pacjenci szpitala w Inowrocławiu, w tym również kobiety w czasie porodu i bezpośrednio po porodzie były bezpieczne - podkreśla adwokat Mariusz Lewandowski.

Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.