Biskupom nie wolno milczeć. To grzech zaniedbania
Często spotykam się z pytaniem, dlaczego polscy biskupi milczą i nie zabierają głosu w stosunku do tego, co dzieje się dzisiaj w Polsce. Można wyczuć, że pytający oczekiwaliby jakiejś ingerencji biskupów w kwestie polityczne i w takich przypadkach można łatwo odpowiedzieć, że nie są do tego powołani i nie powinni tego robić.
Ludzie jednak zadają takie pytania, mając na myśli obowiązek troski Kościoła o obronę podstawowych praw człowieka, o promocję integralnego rozwoju osoby ludzkiej, o działanie na rzecz pokoju i sprawiedliwości, bo przecież obowiązkiem biskupów jest moralna ocena, także działań politycznych. W takich przypadkach biskupom nie wolno milczeć, zasłaniać się tym, że mogą narazić się władzy. To jest grzech zaniedbania. Nie wolno też wymawiać się, że to jest mieszanie się do polityki, która, rozumiana jako roztropna troska o dobro wspólne, wymaga od nich wyraźnej postawy i sprzeciwu wobec lekceważenia w życiu publicznym nawet podstawowych zasad dobrego wychowania, osobistej kultury, dbałości o czysty, polski język debaty publicznej, a cóż dopiero kiedy chodzi o brak pomocy dla potrzebujących.
Jednym z najważniejszych tematów dla władz i dla opinii publicznej stał się problem przyjmowania uchodźców i emigrantów, którzy przybywają do Europy, by chronić się przed śmiercią, ale także szukając lepszych warunków życia. Jeden i drugi motyw współczesnej wędrówki ludów jest mocno uzasadniony i nie można wskazywać, że tylko ci, którzy uciekają przed śmiercią, mają jakieś prawo do pomocy, a ci drudzy powinni być odrzuceni.
Jeżeli ktoś w Polsce wymyślił taki podział, to zapomniał o tym, że polskie, milionowe migracje w ostatnich wiekach były wyłudzaniem pieniędzy od krajów, do których Polacy emigrowali, bo przecież nie groziła im śmierć, a szli na tułaczkę „dla chleba”. Jaką moralność reprezentują dzisiejsze władze, zamykając drogę uchodźcom i migrantom z krajów wojen, nędzy i pogardy dla człowieka? Mienią się być chrześcijanami. By być chrześcijaninem, nie wystarczy żadna, nawet publiczna deklaracja, ani mydlenie oczu obywatelom, że można pomóc uchodźcom w miejscu ich tymczasowego pobytu, w namiotach w Libanie, Jordanii, czy przy granicy tureckiej. Oczywiście, każda pomoc jest dobra, ale czy Polski nie stać? Bo przecież jej wkład finansowy w pomoc uchodźcom ma się nijak do tej pomocy, której udzieliła im Polska Akcja Humanitarna Janiny Ochojskiej czy Caritas Polska.
Zamknięcie bram przed uchodźcami jest decyzją skandaliczną, wystawiającą Polsce świadectwo porzucenia zasad chrześcijańskich wobec człowieka w potrzebie. Jest to tym bardziej drastyczne, że takie postępowanie ma być zasadą, bez żadnych wyjątków, bo Polska nie przyjęła jak dotąd żadnego uchodźcy. Takie postępowanie kwalifikuje się jako odrzucenie przykazania miłości bliźniego, a w konsekwencji odwrócenia się od chrześcijaństwa. Jest to tym bardziej kuriozalne, że taką politykę migracyjną proponuje nam koalicja rządowa, deklarująca się jako chrześcijańska.
Ale chrześcijaństwo nie polega na deklaracjach i manifestacjach, a na wierności Bożym przykazaniom, wśród których najważniejsze jest to, by miłować Boga ponad wszystko, a bliźniego swego, jak siebie samego. Dziś, tym bliźnim jest człowiek uciekający spod bomb, upokorzony, biedny, szukający lepszych warunków życia. Wśród tych, którzy mogliby im pomóc, jesteśmy my, Polacy, wielokrotnie wspomagani przez wiele państw w ciągu przynajmniej trzystu lat. Ci, którzy dzięki tej pomocy przetrwali, choć wtopili się w przyjmujące ich społeczeństwo, często wspomagają swoich w kraju, zachowują też polską kulturę.
Przyjęcie chrześcijańskich Syryjczyków byłoby dla Polski prawdziwą nobilitacją. To właśnie oni potrafili do naszych czasów przetrwać i dawać świadectwo wierze w Chrystusa, żyjąc przez wieki w otoczeniu wyznawców Mahometa. Kto wie, może nauczyliby chrześcijan Europy współżycia z muzułmanami w pokoju i wzajemnym szacunku?