Bierny ten ludek krakowski, oj bierny
Za dwa miesiące wybory samorządowe. O ile wyścigi do rad miast i sejmików wojewódzkich mogą być ekscytujące dla „koneserów” lokalnej polityki, o tyle w kwestii najważniejszej gonitwy, o tytuł włodarza Krakowa, w zasadzie sprawa jest chyba załatwiona.
Magistratem musiałaby wstrząsnąć jakaś potężna afera korupcyjna lub obyczajowa (i to z nagraniami), by ktokolwiek rozsądny postawił na innego zwycięzcę niż Jacek Majchrowski. Odkąd bowiem lokalna PO przestała stroić fochy i oswoiła się z myślą, że nie jest w stanie znaleźć sensownego kandydata (po czym przydreptała skruszona do profesora), przewaga obecnego prezydenta wydaje się totalna.
Wcześniej istniał scenariusz, w którym przy sporym rozczłonkowaniu głosów tzw. antypisu, szanse na sukces miał Łukasz Gibała. Dziś wydaje się już niemożliwe, by Gibała wcielił się w rolę krakowskiego Emmanuela Macrona. Hasło o betonowaniu Krakowa to jednak zbyt mało, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę, że w otoczeniu kandydata też brakuje wyrazistych postaci.
Wszystko więc wskazuje na to, że w drugiej turze spotka się prof. Jacek Majchrowski z Małgorzatą Wassermann, która godnie polegnie, zbierając głosy co najwyżej zwolenników PiS. I trudno się dziwić, bo raczej nie zasłynęła dotychczas z żadnego pomysłu skierowanego w stronę ponadpartyjnego elektoratu zatroskanego o sprawy miasta. Krakowianie widzą, że z jej strony mogą liczyć co najwyżej na zmianę starej biurokracji na nową.
Swoją drogą to ciekawe zjawisko. Obywatele gardzą partiami zamkniętymi w swoich koteryjnych twierdzach i wolą od nich nadgryziony zębem czasu lokalny układ. Bierny ten ludek krakowski, oj bierny. Nie pozwoli odejść na emeryturę profesorowi.