Bielsko-Biała: to miasto jest seksi i nie ma żadnych kompleksów. Naprawdę [ROZMOWA]
Rozmowa z Filipem Springerem, reporterem, autorem książki „Miasto Archipelag”, o tym, jak wyglądają na mapie Polski Częstochowa i Bielsko-Biała, miasta dawniej wojewódzkie.
W swojej nowej książce opisał pan życie w 31 miastach, które podczas reformy terytorialnej pod koniec lat 90. utraciły status miast wojewódzkich. Z woj. śląskiego są w niej Częstochowa i Bielsko-Biała. Bielsko-Biała faktycznie jest jednym z najbogatszych ośrodków wśród tej trzydziestki?
Myślę, że zdecydowanie najbogatszym. Bielsko-Biała pozytywnie się wyróżnia, niemal wszystkim, także zamożnością i organizacją. To najbardziej wielkomiejski ośrodek. Ja uwielbiam waszą architekturę, mam wrażenie, że w Bielsku nigdy nie było kompleksów, mieszczaństwo było zawsze przekonane, że to, co robi, musi być najlepsze, więc kamienice po prostu zachwycają. Kwartał modernistyczny jest genialny, tam nie ma cienia kompleksu.
Bielsko to jedyne miasto Archipelagu bez kompleksów?
Jedyne, z którego przestrzeni łatwo można odczytać brak tego kompleksu. Mam wrażenie, że to miasto, które nigdy nie próbowało udawać czegoś, czym nie jest. To bardzo ładnie zabrzmiało podczas dyskusji w latach 90. na temat tego, do którego województwa Bielsko-Biała ma należeć. Bardzo zwróciło moją uwagę to, że w wielu publikacjach dominująca narracja brzmiała co najmniej: „nie chcemy łożyć na zabytki Krakowa i nie chcemy ratować śląskich kopalń”. W innych przypadkach mówiono raczej o tym, skąd będą płynąć środki, w Bielsku-Białej było odwrotnie.
Czy pana książka „Miasto Archipelag” to taki zbiór krzywd? Wspomnienie odebranej wielkości?
Nie, aż tak mocno nie można tego ująć. Archipelag to raczej zbiór miast traktowanych po macoszemu. W wielu miastach istnieje świadomość, że można liczyć tylko na siebie, że centrum nie przejmuje się innymi ośrodkami. Przecież to nie tak, że odebranie rangi województwa zrujnowało jakieś miasto. Generalna zasada jest taka, że jeśli coś było silnym ośrodkiem przed reformą, to zostało silne także po niej. To, że opisywane przeze mnie miasta są gorzej traktowane, łatwo udowodnić, wystarczy spojrzeć na to, jak są komunikowane, jak w skali kraju rozprowadzane są środki inwestycyjne, a przede wszystkim - jak się lokuje centralne instytucje. To nie zbiór krzywd, może poczucie pozostawienia samym sobie i pewne rozczarowanie modernizacją.
A poczucie utraty rangi i bardziej prozaicznie - instytucji wojewódzkich?
Likwidacja starych województw dla wielu faktycznie oznaczała utratę, często bardzo namacalną - zniknęły instytucje, a razem z nimi etaty, miejsca pracy. Ta utrata rangi daje nam pewien klucz do patrzenia na byłe miasta wojewódzkie. Pod utratę „wojewódzkości” szybko podczepiano inne problemy, podbijając wagę tej straty. W Wałbrzychu usłyszałem, że utrata województwa była tragedią, bo upadły kopalnie. One oczywiście upadły niezależnie od reformy terytorialnej, te dwa fakty zbiegły się po prostu w czasie. To dzisiaj pewien klucz myślenia w wielu miastach wojewódzkich - zamiast rozmowy o gospodarce, modernizacji, używa się wytrychu „wojewódzkości”.
Co ciekawe, za starym porządkiem rzeczy tęsknią tylko niektórzy. Ci, którzy urodzili się w latach dziewięćdziesiątych, mają w nosie, czy w ich mieście była kiedyś stolica województwa, czy nie. Ten schemat jest dla nich nieczytelny.
Częstochowa i Bielsko-Biała to dwa zupełnie różne przypadki, w książce „Miasto Archipelag” widać to gołym okiem.
Im większe miasta, tym ta tęsknota jest większa. Mówię na przykład o Radomiu, Częstochowie, czy Płocku. Małe miasta raczej nie wracają często do tego tematu, pogodziły się ze stratą. Częstochowa, największe z tych miast, przy okazji zaliczyła największy zjazd demograficzny, upadek przemysłu w Częstochowie był bardzo bolesny. To wszystko nałożyło się na to, że ten katalog krzywd zamyka się w „wojewódzkości”. Tylko czym jest mówienie o powrocie województwa? O rozroście administracji, a nie o decentralizacji. Potrzebna jest rzetelna dyskusja o decentralizacji, a nie o nowym województwie.
Czyli dyskusja o decentralizacji województwa śląskiego?
O decentralizacji w skali całego kraju. Popatrzmy na sytuację w Niemczech, gdzie stolice landów wcale nie są w największych miastach. Umiejscowienie instytucji w mniejszych ośrodkach wspiera ich rozwój, daje dodatkowe miejsca pracy. Ja wyobrażam sobie sytuację, w której na przykład Główny Urząd Statystyczny zostaje przeniesiony do Częstochowy. Trudno tutaj generalizować, bo każde województwo ma inną sytuację, ale decentralizacja na pewno dałaby pozytywne skutki dla tych miast, które są dzisiaj traktowane po macoszemu.
W przypadku województwa śląskiego w grę wchodzą jeszcze sprawy tożsamościowe.
W Częstochowie, ale i w Bielsku-Białej, faktycznie mało kto przyznaje, że jest Ślązakiem. Mnie tożsamość nie interesowała, na opisywane miasta patrzyłem raczej z perspektywy pracy, życia codziennego.
Mówi pan o decentralizacji, czy w takim razie dyskusje o utworzeniu województwa z Częstochową na czele to fikcja?
Nie, to nie fikcja, raczej polityczne rozgrywanie problemu. To się przecież dzieje, obietnice powrotu województwa częstochowskiego wraca w każdej kampanii wyborczej.
To nie jest natomiast dyskusja o rozwiązaniu problemu, o którym napisałem książkę. Oczywiście reformę można przeprowadzić, województwo można utworzyć, wtedy odezwą się też inni. Pamiętajmy, że na początku województw miało być 12, wyszło z tego 16, a pod wieloma względami to ciągle za dużo. Moim zdaniem nie ma co majstrować w ramach tej struktury, wracanie do takich tematów bez domagania się rzeczowej dyskusji o decentralizacji jest wykorzystywaniem sentymentów i graniem pod dyktando Warszawy.
Z jakimi problemami borykają się dzisiaj miasta opisane w książce?
Podstawowym problemem jest oczywiście ucieczka młodych ludzi do innych ośrodków miejskich.
Problem jest wtedy, kiedy ci, którzy wyjeżdżają na studia, nawet nie rozpatrują powrotu. W bardzo wielu tych miastach jest nisko płatna praca, potrzeba tylko pracowników najniższych szczebli, więc młodzi po prostu uciekają. Ciągle odstaje też oferta kulturalna; są miejsca, w których działają prężnie teatry, ale są takie, które pozbywają się teatrów i nie mają z tym żadnego problemu.
Pojawiają się także ograniczenia w kompetencjach władz samorządowych. W byłych miastach wojewódzkich mieszkańcy są gotowi na zmianę, myślą nowocześnie, domagają się obywatelskiego udziału, ale urzędnicy nie są na to gotowi. W wielu miastach, dla wielu urzędników takie rozwiązania jak budżet obywatelski to ciągle niezrozumiałe „fiu-bździu dla hipsterów”.
Wielkim problemem tych miast jest słabość mediów - tam, gdzie są oddziały Polska Press, jak Dziennik Zachodni i Gazety Wyborczej, czyli media niezależne od lokalnych uwarunkowań, nie jest źle. Są jednak miasta, w których działają tylko lokalne portale, często zależne od pieniędzy samorządowych. Opisałem miasta, które mają wszystko, żeby być fajnymi miastami do życia. Tym problemom faktycznie często wymyka się właśnie Bielsko-Biała. Tam jest praca, samo miasto jest fajne już od dawna, nie musi udawać czegoś, czym nie jest.
Tak, Bielsko-Biała jest sexy.