Bielsko-Biała. 1 maja sprzed lat. Morze biało-czerwonych flag powiewających nad 1-majowymi pochodami
W czasach PRL biało-czerwona lub czerwona szturmówka była nieodłącznym elementem każdego 1-majowego pochodu. Do dziś na archwialnych filmach widać tłumy ludzi, nad głowami których faluje morze flag. Co ciekawe, mnóstwo rzeczy robionych w tamtych czasach trąciło lichotą i tandetą, ale flagi były solidne.
Święto 1 Maja obchodzone jest we wszystkich zakątkach świata, ale przed 1990 r. w Polsce i krajach bloku wschodniego było celebrowane z wielkim rozmachem. Powód był prosty - miało być świadectwem poparcia dla władz i ich wielkim sukcesem propagandowym.
- Już na kilka dni wcześniej całe miasteczko przybierane było niezliczonymi flagami, zawsze obok biało-czerwonej musiały wisieć co najmniej dwie czerwone. Takie komplety wisiały jednak tylko na budynkach zajmowanych przez miejscowe władze i ich agendy. Na właścicielach domów spoczywał obowiązek wywieszania flagi państwowej. Przymusu wywieszania czerwonych jakoś nie było. Ulice patrolowała milicja, spóźniających się z wywieszeniem przymuszano prośbą i groźbą - wspominał Adam Myśliński w tekście „1 Maja w PRL-u”.
Dr hab. Piotr Osęka podkreślał z kolei, że sam przebieg uroczystości 1-majowych był starannie reżyserowany.
- Na podstawie co roku aktualizowanych wytycznych Biura Politycznego komitety partyjne w całym kraju przygotowywały scenariusze pochodów. Ustalano treść haseł na transparentach i zatwierdzano projekty dekoracji. Wyjątkową uwagę przywiązywano do podobizn przywódców niesionych przez manifestantów, sporządzając szczegółowe instrukcje czyje wizerunki, w jakich formatach i proporcjach powinny być eksponowane w czasie pochodu. W szkołach i fabrykach organizowano „próby generalne” podczas których manifestanci uczyli się skandowania haseł, ćwiczyli noszenie dekoracji i maszerowanie w równych odstępach- napisał dr hab. Piotr Osęka w tekście „1 Maja w PRL” zamieszczonym na portalu Muzeum Historii Polski.
Jednym z najważniejszych elementów 1-majowego pochodu były flagi. Tak ważnym, że - jak podkreśla Piotr Osęka - „podczas przygotowań do obchodów 1 maja w 1949 r. władza stanęła wobec nie znanego dotąd problemu: zabrakło materiału na flagi i szturmówki. W związku z grudniowymi uroczystościami towarzyszącymi scaleniu PPS i PPR zużyto 600 tys. metrów kwadratowych tkaniny, a już miesiąc później komitety organizujące pochody pierwszomajowe zażądały drugie tyle”.
Szturmówka, czyli produkt pierwszej potrzeby
- Na naradach partyjnych z troską mówiono o „problemie deficytu czerwonego płótna”. Obchody Święta Pracy były wszak dla władz komunistycznych sprawą najważniejszą, a ich huczny i masowy przebieg stawiano sobie za punkt honoru. Jak się okazuje w cztery lata po wojnie rozmach propagandowych ceremoniałów osiągnął apogeum: „Już sprzed Politechniki nie odjeżdża drabina strażacka, która ciągle wiesza i zdejmuje napisy, flagi i transparenty.
Warto podkreślić, że w socjalistycznych czasach majowy żywot biało-czerwonej flagi był bardzo krótki.
- W PRL można było wieszać flagi na 1 maja na Święto Pracy, ale już 2 maja należało je ściągnąć, żeby nie zostały na 3 maja - wyjaśniał w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim” Edward Płonka, były poseł Platformy Obywatelskiej z Żywca, któremu zawdzięczamy ustanowienie Dnia Flagi Rzeczpospolitej Polskiej.
Tak więc te same patrole, które przed 1 maja przymuszały gospodarzy budynków do wywiaszania flag, tuż po Święcie Pracy biegały po ulicach ponownie i ze zdwojoną czujnością pilnowały, aby wszystkie flagi znikły przed 3 maja.
Edward Płonka wyjaśnił, że władze komunistyczne specjalnym dekretem z 1955 roku zakazały używania nie tylko flagi, ale i symboli narodowych poza świętami narodowymi.
- Za używanie symboli narodowych groziło kara do roku więzienia lub wysoka grzywna - podkreślał Edward Płonka.
72-letni Stanisław z Bielska-Białej wspomina, że 1 maja rano flagi odbierało się w zakładzie pracy.
- Później z nimi maszerowało w pochodzie, a na koniec zazwyczaj mówiło się do kolegi -to była popularna wówczas wymówka - „Czy mógłbyś potrzymać moją szturmówkę, bo muszę iść do toalety” i tyle się ją widziało. Koniec końców flagi zawsze ładowano do żuka czy nyski i odwożono do zakładu pracy. Nie poniewierały się po okolicy - wspomina pan Stanisław.
Flaga od włókienników? To nie takie proste
Wydawać by się mogło, że w czasach tak wielkiego zapotrzebowania na szturmówki w Bielsku-Białej, mieście - jak je określano w tamtych czasach - włókienników, każdy lub prawie każdy zakład trudnił się produkcją flag i sprzedawał je na pniu. Okazuje się, że tak nie było, a i zdobycie podstawowych informacji, jaki zakład nad Białą produkował szturmówki nastręcza niemało trudności.
Kiedy rozmawia się z bielskimi historykami, to wskazu-ją, że produkcją flag zajmował się jedynie bielski Zakład Przemysłu Wełnianego Krepol, działający przy obecnej ul. Generała Stanisława Maczka (był to tylko ułamek całej produkcji zakładu). Sęk w tym, że Kerpol został zlikwidowany prawie dwie dekady temu.
Przez wiele lat był jednym z największych zakładów włókienniczych w Bielsku-Białej. Produkował tkaniny wełniane i mieszankowe na ubrania, kostiumy i płaszcze. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku firma zatrudniała około 500 osób. Jeszcze w 1997 r. Krepol wykazał zysk netto, który sięgnął 850 tys. zł, ale później przyszły chude lata i zakład poszedł na dno. Bielski Sąd Rejonowy ogłosił jego upadłość w 2001 roku. Pamiątek po Krepolu nie ma zbyt wiele, wraz z upływem lat coraz trudniej znaleźć ludzi pracujących w tym zakładzie, a nieliczni, do których udaje się dotrzeć, nie bardzo chcą wracać do wspomnieniami do przeszłości.
- Stare dzieje. Było minęło... - słyszę od jednej z osób związanych kiedyś z Krepolem, obecnie na emeryturze, która pragnie zachować anonimowość. Na odchodnym dodaje, że w tamtych czasach szyli flagi tylko na zamówienie instytucji państwowych.
Pewnie młodszym Czytelnikom ciężko będzie w to uwierzyć, ale indywidualny klient o biało-czerwonej szturmówce mógł sobie pomarzyć. Nie to co teraz.
Pewne jest natomiast to, że flagi produkowane w tamtych czasach w Krepolu były zdecydowanie solidniejsze i trwalsze niż tworzone obecnie.
- Półtora miesiąca temu jeden z klientów przyniósł mi taką flagę, chciał kupić podobną - opowiada Krzysztof Grygierczyk, prezes bielskiej firmy Biel-Flag, która produkuje flagi od 2001 roku w pomieszczeniach wykorzystywanych przez ZPW Krepol, ale nie czuje się spadkobiercą dawnego zakładu włókienniczego. - Wtedy to były flagi produkowane na tkaninie wełniano-poliamidowej. Drukowane były inną grupą barwników, bardziej kwasowych. Flagi przechodziły także pełny cykl produkcyjny łącznie z parowaniem, praniem i suszeniem, więc kolory były żywsze i trwalsze. Oczywiście taka flaga była cięższa od produkowanych obecnie. Nie pamiętam tamtych czasów, ale z opowiadań pracowników wynika, że były bardzo solidne. Czasami klienci takie przynoszą. Są naprawdę bardzo dobre - podkreśla Grygierczyk.
W PRL nie przywiązywano wielkiej wagi do kosztów produkcji. Było zapotrzebowanie na flagi więc się je robiło z materiału, który był pod ręką, a że był dobrej jakości, to taki stosowano.
Z kolei obecnie to koszty produkcji decydują o tym, z czego i jak robione są flagi. Generalnie teraz wszystkie firmy tnąc koszty jednocześnie obniżają jakość produktu, w efekcie flagi robione są z cieniutkiego materiału, stosowane barwniki są kiepskiej jakości. Nic więc dziwnego, że szybko blakną i są podatne na zniszczenia . Mistrzostwo w produkcji takich - w sumie jednorazowych flag - osiągnęli Chińczycy, którzy kilkanaście lat temu zalali nasz rynek tandetnie wykonanymi biało-czerwonymi flagami.
- Nasza firma utrzymuje standardy. Stosujemy wysoką gramaturę materiału, mamy bardzo dobry przedruk na drugą stronę - zapewnia prezes Biel-Flagu.