Janusz Ślęzak

Biedny, niezbyt lotny, z nosem jak u przerośniętej gęsi. Dziś Casanova nie miałby szans u kobiet

Ja nie zdobywam, ja się poddaję - mówił Casanova Fot. fot. archiwum Ja nie zdobywam, ja się poddaję - mówił Casanova
Janusz Ślęzak

Urodził się w Wenecji, mieście rozpusty, gdzie nawet klasztory funkcjonowały jak eleganckie burdele. Uwodził i porzucał. Kim był?

Weneckie kobiety, uznawane za najpiękniejsze na kontynencie, afiszowały się władzą, którą oddawali im mężczyźni. Zachwycały uwodzicielskimi, zabawnymi, ognistymi strojami. Nigdy do końca nie było wiadomo, co myślą. Aura niepewności stanowiła część ich uroku.

Farbowały włosy na blond, nosiły wyszukane makijaże i spoglądały na wielbicieli z prowokacyjnym wyrazem twarzy - smorfia (po włosku - grymas), rzucając im wyzwanie. Pozostawały przy tym niewolnicami mody paryskiej, ale w odróżnieniu od Francuzek wenecjanki zwracały uwagę na higienę osobistą. Wcierały w skórę zmiękczające kremy i olejki, wzbogacały kąpiele zapachami mięty, kadzidła czy mirry i używały maseczek z surowej cielęciny, nasączonej mlekiem.

Dziś wygląda to trochę inaczej, ale jakieś 250 lat temu tak właśnie postrzegano w całym cywilizowanym świecie wenecjanki. Ówcześni „turyści” przyjeżdżali do Wenecji, uznawanej za najbardziej zdeprawowane miasto w Europie, by uwodzić i dać się uwieść. „Te weneckie dziewczęta są lekkie niczym piórka” - pisał podróżnik Philippe Monnier. „Inkwizytor nie może przez nie zmrużyć oka. Na próżno przeszukuje ich papiery, konfiskuje ich książki, zamyka ich wiejskie rezydencje, zmusza do pozostawania w palazzo. (...) Potrafią być wybredne, delikatne, niespeszone, wdzięczne, olśniewające i słodkie”.

Jean-Jacques Rousseau, genewski filozof epoki oświecenia i rewolucji, przyjechał do Wenecji w 1743 r. Widząc wszędzie prostytutki, uznał, że miasto na lagunie nie jest miejscem, w którym należałoby opędzać się od kobiet lekkich obyczajów i został stałym klientem dwóch dziewcząt.

Jeśli podczas wakacyjnych wojaży zapędzicie się do Wenecji, odżałujcie 100 euro na mały rejs gondolą. Przystojny gondolier w koszuli w biało-granatowe albo biało-czerwone pasy, przepasany czerwoną szarfą, w słomkowym kapeluszu na głowie przewiezie was Canale Grande, pod uroczym mostem Rialto albo pod nie mniej znanym Ponte dei Sospiri (mostem Westchnień, łączącym Pałac Dożów z budynkiem więzienia) oraz całą plątaniną coraz węższych kanałów.

Gondolier z pewnością pokaże wam dom, w którym mieszkał Giacomo Casanova, najsłynniejszy kochanek XVIII wieku, a dziś archetypiczne ucieleśnienie męskich fantazji i kobiecych pragnień. Pamiętniki Casanovy sprzedano niedawno Bibliotece Francuskiej za 9 mln dolarów. To największa kwota, jaką kiedykolwiek zapłacono za rękopisy. Właśnie one posłużyły Laurence’owi Bergreenowi, amerykańskiemu pisarzowi, specjaliście od biografii i historykowi do stworzenia nasyconej erotyzmem historii kochanka wszech czasów. Polski przekład książki autorstwa Natalii Mętrak-Rudej, zatytułowany „Casanova. W świecie uwodziciela”, ukazał się w połowie czerwca nakładem wydawnictwa Znak.

Każdy, kto słyszał o Casanovie, kojarzy jego nazwisko z płomiennymi romansami. Ale nie każdy wie, że urodzony w Wenecji amant był w Polsce i niewiele brakowało, a zginąłby tu z ręki zazdrosnego magnata. Casanova to jednak nie tylko arcyuwodziciel. Był też płodnym pisarzem (ukończył wielotomową powieść fantastyczną; historię Polski w kilku tomach; przetłumaczył „Iliadę” na francuski, napisał 400 wierszy i ponad 2 tys. listów), psychologicznym i matematycznym geniuszem, mistrzem autopromocji, szulerem i kanciarzem, który wymyślił stosowane do dzisiaj zasady francuskiej loterii. Dla współczesnych jego nazwisko oznaczało weneckiego awanturnika, szpiega, pojedynkowicza, hazardzistę i mistrza ucieczki.

Rousseau, Wolter, Katarzyna Wielka, Benjamin Franklin, Mozart i Lorenzo Da Ponte (autor libretta do „Don Giovanniego” Mozarta i równie ekstrawagancka postać XVIII wieku) - wszyscy oni byli przyjaciółmi Casanovy. Ucieleśniał ducha wolności i libertynizmu, bo XVIII wiek w Europie to nie tylko stulecie wielkiej rewolucji, okres oświecenia, lecz także wiek Casanovy.

Dziś na niwie męsko-damskiej nie zdziałałby wiele. Jak pisze Laurence Bergreen nie był ani przystojny, ani wykształcony, ani dobrze urodzony. Brakowało mu pozycji i władzy. Według brata, Francesca, Casanova niezbyt pasował do wizerunku uwodziciela. Był wysoki (prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu), smagły, kościsty, z wysokim czołem i dużym nosem, który czynił go podobnym do wyrośniętej gęsi. Zgodnie z ówczesną modą nosił pudrowane peruki, wąskie, jedwabne bryczesy, czarny trójgraniasty kapelusz i tabarro (czarną, ozdobioną falbanami pelerynę). Mimo to w przedziwny sposób ubogi syn aktorki stał się najsłynniejszym libertynem w historii i ważną figurą literacką epoki. Być może jego tajemnica tkwi w zwyczajach panujących wówczas w Wenecji.

Miastem rządziła tajemnicza Rada Dziesięciu, lecz bardziej rządziły przesądy. Mówiono, iż diabeł i czary sprawiają, że ludzie gubią się w labiryncie weneckich ulic, wpadają w szaleństwo. Wenecjanie wierzyli w istnienie duchów. Do dzisiaj niektórzy z nich twierdzą, że kiedy kładą opuszki palców na ścianie budynku, potrafią wyczuć obecność zmarłych i usłyszeć ich głosy.

Republika Wenecka obejmowała 118 wysepek, które zamieszkiwali uchodźcy z Rzymu, Padwy i innych miast splądrowanych przez najeźdźców we wczesnych stuleciach chrześcijańskiego Rzymu. Zbuntowani przeciwko prałatom i generałom, w 726 r. ustanowili pierwszego dożę (od łacińskiego dux - wódz). W 828 r. weneccy kupcy wykradli z Aleksandrii relikwie jednego z apostołów, Marka Ewangelisty. Przywieźli je do Wenecji, gdzie pozostają do dzisiaj w Bazylice św. Marka.

Za życia Casanowy wenecka społeczność powszechnie akceptowała małżeństwa aranżowane, oparte na rodowodzie i bogactwie. Mężowie i żony po spełnieniu reprodukcyjnych obowiązków rozchodzili się. Pojawiali się razem przy oficjalnych okazjach, ale tak naprawdę żyli osobno. Pewien Francuz twierdził, że kobiety są „dziesięć razy bardziej żonate z cicisbeo niż ze swoimi mężami”. Kim byli cicisbeo? Otóż modna, wenecka kobieta wychodziła na miasto z cavaliere servente czy cicisbeo, przyjacielem domu, zniewieściałym, choć niekoniecznie homoseksualnym towarzyszem, z którym nawiązywała bliskie i dwuznaczne relacje. Cicisbeo poświęcał czas i uwagę na spełnianie zachcianek swojej damy. Zajmował się jej włosami, makijażem, komplementował garderobę, osłaniał jej skórę przed słońcem, odpędzał nieprzyjemnych intruzów. Mężowie nie zwracali na to uwagi, załatwiając swoje interesy i odwiedzając kochanki.

Nawet weneckie klasztory funkcjonowały faktycznie jak eleganckie burdele, przyciągające spragnionych przyjemności przybyszów z Europy. „Znane były ze schadzek. Siostrzyczki należą do najatrakcyjniejszych kobiet w całej Wenecji i gdybym miał zostać tu dłużej, to na nie zwróciłbym swoją uwagę” - pisał pewien francuski gość.

Chyba tylko w takich okolicznościach mógł się wychować ktoś taki jak Casanova. Człowiek zafascynowany religią, filozofią, magią, nauką, a przede wszystkim w miłością. Bezwstydnie wykorzystywał kobiety i jednocześnie oddawał się tym, które zdobywał. „Nie zdobywam, lecz się poddaję” - tłumaczył.

Wychwalał kobiety ponad wszystko, a każdy romans był dla niego spotkaniem umysłów i dusz, mgnieniem wieczności i ekstazy.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 10

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Janusz Ślęzak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.