Białystok - dzielnica Skorupy. Tu czas się zatrzymał. Nad Skorupami unosi się duch minionych świąt
W oknach starego, drewnianego domu na rogu ul. Nowowarszawskiej i Gospodarskiej można zobaczyć niezwykłą wystawę - archiwalne fotografie z połowy XX wieku, a na nich - mieszkańców białostockiej dzielnicy Skorupy, gdzie przeszłość łączy się z teraźniejszością.
Pan Bogusław Wolfart urodził się w 1954 r. Na fotografii z 1966 r. pozuje jako 9-letni uczeń klasy VIII B na zabawie sylwestrowej w Szkole Podstawowej nr 28 przy ul. Warmińskiej.
- To ja - pokazuje chłopca stojącego w pierwszym rzędzie i przebranego za kota. Mówi o sobie: stary „skorupiec“. - Bo cała moja rodzina ze Skorup: ojciec, dziadek, pradziadek.
Do rodziny należy kamienica przy ul. Nowowarszawskiej, postawiona jeszcze w latach 30. XX wieku. Pradziadek naszego bohatera przyjechał do Białegostoku w latach 60. XIX wieku. Jak wynika z rodzinnych przekazów, sprzedał fabrykę papierosów w Finlandii. Z żoną Rosjanką miał dwóch synów. Jednym z nich był Bronisław - dziadek naszego rozmówcy. Miał on dwie dorożki, którymi woził gości hotelu Ritz, i gospodarstwo rolne. Doczekał się sześciorga dzieci. Tata pana Bogusława był najmłodszy z rodzeństwa. Skończył gimnazjum kupieckie przy ul. Warszawskiej. W 1940 r. został wywieziony na Syberię. Po powrocie, w 1947 r., skończył w Koszalinie kurs kierowcy autobusu. W Białymstoku był szefem PSK (Państwowej Spedycji Krajowej). Żona, bardzo dobra krawcowa, prowadziła dom i zajmowała się czwórką dzieci: Bogusławem i jego trzema siostrami.
- Hodowaliśmy prosiaki. Jeden zawsze był ubijany na Boże Narodzenie. Zapach świąt to dla mnie zapach wędzenia. Wujek, najstarszy brat ojca, był masarzem. Miał wspaniałą wędzarnię, długo wędził zimnym dymem. Wyroby pachniały aż do Wielkanocy - wspomina Bogusław Wolfart. - Drugie wspomnienie to zapach jabłek. Mieliśmy sad, piękne odmiany: malinówki, kosztele, antonówka królewska. Pocięte na ćwiartki, suszone na blachach w duchówkach nad paleniskiem, to były - jak ja to nazywam - takie „skorupskie landrynki“. Nosiliśmy je przy sobie w płóciennych workach. To była taka zimowa przekąska.
Choinka w domu państwa Wolfart zawsze była żywa. Mieszkanie w kamienicy miało wysokość trzech metrów, więc drzewko mogło być duże. Wisiały na nim przedwojenne bombki - łabędzie, cienkie i dmuchane, łańcuchy z papieru, jabłka.
66-latek opowiada, że pierwszy dzień świąt był rodzinny, drugiego - spotykano się na przyjęciach u sąsiadów. Pan Bogusław z kolegami kolędował wtedy od domu do domu. Gwiazda Betlejemska przymocowana była do nóżki od krzesła. On chodził w kożuchu odwróconym na drugą stronę, przepasanym oficerskim paskiem od wujka. Nie mogło zabraknąć też szopki.
- Zrobiłem ją sam z cienkiej sklejki, na patyczkach, przykryłem słomą przykręcaną cienkim drucikiem miedzianym do gwoździków. Były też figurki Pana Jezuska, Matki Boskiej, św. Józefa, wszystkie wycięte z tektury, a żłobek - z cienkich patyczków i żaróweczka na baterię -- wymienia z dumą.
Mieszańcy Skorup chętnie przyjmowali kolędników. Częstowali ciastem, owocami. Ale do czapki wrzucali też bilon. Pan Bogusław najbardziej cieszył się z „rybaka“ - czyli 5 złotych, które na reszce miało rybaka z siecią. Za taką kwotę można było kupić wtedy duże opakowanie groszków w czekoladzie albo pięć andrutów (wafelków) po 1,20 zł.
Świętowano aż do 6 stycznia, czyli Trzech Króli i zarazem prawosławnej Wigilii. Bo na Skorupach mieszkało wielu prawosławnych, były też mieszane rodziny.
- Wspaniale wspominam nasze zimowe zabawy nad rzeką Białą, lodowisko na stawie pana Horodeńskiego. Jeździliśmy tam na łyżwach, z chłopakami graliśmy w hokeja - opowiada pan Bogusław. - Łyżwy to były junaki, tzw. kamasze przykręcane do podeszwy. Jak były niekompletne, to chłopaki konstruowali saneczki. Trzy łyżwy i drewniane podsiedzenie.
Skorupy - niegdyś wieś, obecnie białostockie osiedle. Znajduje się krok od centrum. Położone jest w dolinie rzeki Białej i Dolistówki, skąd przez okna wiekowych, drewnianych domów widać bloki osiedla Piasta, wielka galerię handlową. Tutaj historia zderza się z teraźniejszością. Dzielnica do dzisiaj zachowała swój oryginalny charakter wsi z ogrodami, drewnianą, ceglaną i glinianą architekturą, charakterystycznym układem ulic i zaułków.
Tym miejscem zachwycił się Piotr Znaniecki, inicjator i realizator wystaw. A przede wszystkim mieszkaniec Skorup. - Przeprowadziłem się tutaj z osiedla Piasta. Zauważyłem, że dzieje się tu podobnie, jak na Bojarach, gdzie zaginęła architektura drewniana na rzecz bloków i szeregówek - mówi Piotr Znaniecki. - Postanowiłem ocalić to, co pozostało. Stąd pomysł galerii - z obserwacji tego, co ginie.
Galeria Skorupska od 2018 r. dokumentuje tę piękną dzielnicę fotografiami, filmami, opisami. To niezwykła podróż w czasie i próba ocalenia historii tej dzielnicy. Na wystawach zdjęć, przekazywanych przez mieszkańców, można podejrzeć życie dawnych „skorupców“: pracę, domy, formy spędzania wolnego czasu, rowerowe rajdy, dzieci na sankach, kuligi, ale też dawne ozdoby świąteczne wykonane na początku XX wieku.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień