Najpierw był pomysł, później treningi i drużyna. Wkrótce powstanie klub z prawdziwego zdarzenia. Przed nimi już tylko będzie liga.
Gdy wracam ze zmiany w straży pożarnej, to myślę tylko o baseballu. W końcu niedługo będziemy profesjonalnym klubem - mówi Kamil Zwoliński, współtwórca białostockiej drużyny Lisów.
Grupa podlaskich zapaleńców „egzotycznego” jeszcze sportu w stolicy Podlasia trenuje regularnie od kilkunastu tygodni. Kamil Zwoliński i Paweł Mieńko (drugi współtwórca Lisów) wierzą jednak, że niedługo w Białymstoku nikt nie zdziwi się słysząc o ich baseballowej drużynie.
- Za chwilę będziemy mieli oficjalne wybory prezesa i niższych struktur klubu, przez co będziemy już formalnie gotowi do tego, by być profesjonalnym klubem. Kolejnym krokiem będzie gra w lidze. Spełniamy więc nasze marzenie, które kiedyś było może mało nierealne, ale teraz jest już bardzo bliskie realizacji - opowiada Zwoliński.
A jak się pojawił pomysł baseballowej drużyny w Białymstoku?
- Dokładnie analizowaliśmy to co dzieje się w mieście. Próbowaliśmy m.in. poprzez profile społecznościowe znaleźć podobnych zapaleńców tego sportu jak my. I udało się. Okazało się, że wiele osób czuje tą samą adrenalinę myśląc o baseballu. W sumie mamy już grupę około 10-15 zawodników, którzy przychodzą regularnie na treningi. Ale przed nikim nie zamykamy swoich bram. Nowi gracze, praktycznie w każdym wieku, są jak najbardziej mile widziani - wyjaśnia Mieńko.
Nazwa „Lisy” też nie jest przypadkowa.
- Naszym priorytetem był wybór nazwy, która będzie kojarzyła się z regionem. Żubry już są. Chcieliśmy jednak pozostać w kręgu zwierząt z puszczy. Dodatkowe kryterium było też takie, by była ona w języku polskim. Padło nas „Lisy”. Mamy też już swoje logo, gadżety. Jeżeli chodzi o ten aspekt działalności wykonaliśmy wszystko według planu - wyjaśnia Mieńko.
Zazwyczaj swoje treningi „Lisy” odbywają w parku przy al. Jana Pawła II (za restauracją KFC). To tam miały miejsce pierwsze efektowne tzw. home runy (wybicia piłki, które powodują że zawodnik odbijający zdobywa punkt przebiegając przez wszystkie bazy).
- U nas jest tylko taka różnica, że w Stanach Zjednoczonych piłki często lądują na tłumnie zajętej trybunie przez kibiców, a u nas nurkują w Białce (śmiech). Ale na szczęście nie mamy tylko jednej piłki do trenowania. Posiadamy też niezbędny sprzęt m.in. ochraniacze, kije. Na tyle na ile możemy jesteśmy profesjonalni, ale to jest dopiero początek - dodaje Kamil, który na boisku gra na pozycji miotacza, czyli zawodnika, który wyrzuca piłkę. Przez co jest też jednym z najbardziej „wyeksploatowanych” graczy po treningu.
- Często jest tak, że jak wrócę do domu z treningu to naprawdę niewiele jestem w stanie zrobić ze zmęczenia. Na szczęście moja żona rozumie to doskonale i nie robi mi z tego tytułu wyrzutów - opowiada z uśmiechem miotacz.
Tak więc już wkrótce może się okazać, że Białystok będzie twierdzą na ścianie wschodniej gdzie sporty tzw. amerykańskie mają się bardzo dobrze. Primacol Lowlanders Białystok jest od trzech lat trzecią ekipą w kraju w futbolu amerykańskim, a baseballiści nie ukrywają, że wzorują się na futbolistach i mają podobne cele.
- Przed nami jeszcze długa droga. Najpierw musimy znaleźć odpowiednie boisko do trenowania. Bo może jeśli chodzi o klimat parku to jest miło i często możemy liczyć na sporą grupę osób, która nam się przygląda i poznaje sport, ale myśląc o dalszym rozwoju i grze w lidze to nowe miejsce do gry jest niezbędne - wyjaśnia Zwoliński.
Białostoczanie współpracują też z Polskim Związkiem Baseballu i Softballu i m.in. dzięki koordynatorowi ds. klubów I ligi oraz nowo powstałych - Robertowi Hoffmannowi - dostali niedawno paczkę ze sprzętem.
- Nie ma co ukrywać, gdyby nie wsparcie ze związku, to trudno byłoby myśleć o starcie w lidze i regularnych treningach- kończy Mieńko.