Bez wraku tupolewa kolejne raporty niczego nie wyjaśnią
Na końcowy raport podkomisji kierowanej przez Antoniego Macierewicza przyjdzie nam jeszcze poczekać. Pytanie, co nowego wniesie do śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Zbliża się kolejna rocznica katastrofy smoleńskiej, a tym samym powracają pytania o raport końcowy podkomisji smoleńskiej, której szefuje były już minister obrony narodowej - Antoni Macierewicz.
- Techniczny raport podkomisji smoleńskiej wkrótce zostanie udostępniony opinii publicznej. Raportu końcowego jeszcze nie ma, bo trwają badania amerykańskich ekspertów i nie ma jeszcze wyników badań po sekcjach ofiar katastrofy - powiedział Macierewicz w TV Republika. Dopytywany o termin, w jakim mają być zakończone badania zespołu z Narodowego Instytutu Badań Lotniczych Wichita w Stanach Zjednoczonych, stwierdził, że to „jest perspektywa roku”.
Pytanie tylko, co tak naprawdę mogą wnieść nowe badania, zdaniem wielu ekspertów - niewiele.
- My, bez wraku nie możemy zbadać, co naprawdę było przyczyną katastrofy. W związku z tym, nie wiemy, co wydarzyło się na pokładzie prezydenckiego tupolewa, a to z kolei prowadzi do różnego typu spekulacji. Ich pokłosiem są sprzeczne wypowiedzi, kłótnie i spory, a w konsekwencji Polacy jako naród są skłóceni, podzieleni, co jest korzystne z punktu widzenia Rosji - mówi nam w wywiadzie Romuald Szeremietiew, były wiceszef MON. I dodaje, że dopóki nie zostanie dokładnie zbadany sam wrak, wszystkie urządzenia nagrywające, które były na jego pokładzie - to katastrofa smoleńska nie zostanie wyjaśniona. Tymczasem to wszystko, dzięki czemu można by rozwiać wszelkie wątpliwości co do wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku pozostaje w rękach Rosjan.
- My możemy podejmować jakieś działania zastępcze: badać ciała ofiar pochowanych na cmentarzach, przeprowadzać jakieś eksperymenty, snuć hipotezy, ale to, jak widzimy, ciągle nie daje ostatecznych jednoznacznych odpowiedzi - tłumaczy Szeremietiew.
Póki co, mamy dwa dokumenty dotyczące katastrofy smoleńskiej, a raczej mówiące o jej przyczynach. Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod kierownictwem ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera w opublikowała w lipcu 2011 roku raport, z którego wynika, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu. Komisja wytknęła za to całą masę błędów, nie tylko samych pilotów.
Błędy polskiej strony występowały już na etapie organizacji wizyty, i to tak po stronie cywilnej jak wojskowej. Nie stworzono bowiem alternatywnego wyjścia zakładającego, że nie będzie można lądować w Smoleńsku. W złożonym planie lotu zapisano jako lotniska zapasowe Mińsk i Witebsk, obydwa na terenie Białorusi, to drugie nieczynne w weekendy. Widać wyraźnie, że te założenie były czysto teoretyczne, o czym musieli wiedzieć i piloci Tu-154 i ich dowódcy obecni na pokładzie prezydenckiego tupolewa. Może ta świadomość pchnęła pilotów do podjęcia decyzji o starcie z lotniska Okęcie, decyzji, której nigdy nie powinni podjąć. Tym bardziej, że posiadali jedynie niepełny komunikat meteorologiczny, w którym zabrakło informacji o aktualnej pogodzie na lotnisku w Smoleńsku oraz prognozy jej rozwoju w ciągu następnych godzin. Docierały do nich za to szczątkowe opisy mgły spowijającej lotnisko Siewiernyj. Mimo tego, zdecydowali się startować łamiąc tym samym procedury. Eksperci nie mieli wątpliwości, że start Tu-154 był początkiem końca, bo nigdy nie powinien się odbyć.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień