- Lubuscy szkoleniowcy pracują w trudnych warunkach - mówi Kamil Michniewicz, trener trzecioligowego Steinpolu Ilanki Rzepin.
Lubuski Związek Piłki Nożnej uznał pana najlepszym trenerem województwa lubuskiego w trzeciej lidze dolnośląsko-lubuskiej. Spytam przewrotnie, czuje się pan nim?
To miłe wyróżnienie, motywujące, ale ja twardo stąpam po ziemi. Zdaję sobie sprawę, ile jest pracy przede mną, w jakim miejscu jesteśmy jako województwo. Absolutnie nie uważam się za najlepszego.
Tym niemniej za panem i Ilanką Steipol Rzepin udany rok.
Pierwszy raz w historii klubu awansowaliśmy do III ligi na boisku, a nie przy zielonym stoliku, w wyniku reorganizacji rozgrywek. Sukcesem jest też to, że do tej ligi przystąpiliśmy. Po awansie nie każdemu to się udało. A w tym sezonie rozegraliśmy kilka fajnych meczów i mimo że mamy sobie sporo do zarzucenia, to możemy być zadowoleni.
Jednak lubuskich szkoleniowców ze świecą szukać w renomowanych klubach. Dlaczego?
Mamy naprawdę dobrych trenerów, nasz Wydział Szkolenia organizuje fajne kursokonferencje. Aczkolwiek trudno jest się nam wybić, bo pracujemy w trudnych warunkach. Szczerze? Jeśli w lubuskiej piłce nie pojawi się poważny inwestor, który będzie chciał profesjonalnie poprowadzić klub, to nadal będziemy białą plamą na piłkarskiej mapie. Borykamy się z wieloma trudnościami, choćby takim, że każdy z piłkarzy pracuje i często kosztem pracy jeździ na spotkania. Kuriozalne jest też to, że Gorzów nie posiada boiska ze sztuczną pełnowymiarową nawierzchnią.
Te trudności mają też przełożenie na naszych graczy?
Oczywiście. Ja się nie dziwię zawodnikom, którzy zamiast gry w piłkę za 300-400 złotych wybierają pracę, w której zarobią może i dziesięć razy tyle. Występy w trzeciej lidze wymagają wyrzeczeń. Często wyjeżdżamy na mecze o 7, wracamy o 24, a wynagrodzenie starcza jedynie, jak w moim klubie, na zakup obuwia czy odżywek.
Jedynym rozwiązaniem jest zastrzyk dodatkowej gotówki?
Głównym. Buduje się też akademie piłkarskie. U nas trenują wszystkie grupy wiekowe, a niektórzy moi gracze mają uprawnienia trenerskie.
Pan jest najlepszym przykładem, że trzeba inwestować też w siebie. Był pan na stażach w Zawiszy Bydgoszcz, w Hannoverze, Benfice Lizbona, coś pominąłem?
Młodą ekstraklasę Lecha Poznań. Mimo to też nie mogę poświęcić się w pełni swojemu zawodowi, bo pracuje też gdzieś indziej. Liczba tych staży nie jest najważniejsza. Istotniejsze jest doświadczenie, które zdobywam. W lutym będę szkolił się w Dynamie Zagrzeb.
Który z poznanych przez pana systemów szkolenia preferuje w swoim klubie?
Jest mi bliżej do systemu niemieckiego niż portugalskiego z racji warunków pogodowych trwających w okresie przygotowawczym. Pod względem budowania siły czy wytrzymałości wzorujemy się na Hannoverze, taktykę czerpię od Benfiki, oczywiście zachowując odpowiednie proporcje.
Jest coś takiego jak polska myśl szkoleniowa?
Myślę, że tak. My naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Przykładem jest mój przyjaciel Marek Dragosz, trener bramkarzy. Dzięki niemu mam możliwość uczestniczenia w zagranicznych stażach, a on sam w ich trakcie prowadzi zajęcia. On jest bardziej doceniany i szanowany zagranicą niż u nas.
To skoro taka myśl jest, to czym się ona różni od tych innych? Pomijając kwestie finansowe i infrastrukturalne.
Na przykład w Lizbonie nie robi się nic innego niż u nas. Jednak pracuje się spokojniej. Prezesi realizują plan w dłuższej perspektywie. Sporo to kosztuje, ale zwraca się z nawiązką. Nam nie daje się tego czasu.