Mariola Szczyrba

Beksińscy, to nie była „przeklęta rodzina”. Trudno mierzyć się z bzdurą [rozmowa]

Zdzisław Beksiński z synem Tomaszem i żoną Zofią. Fot. 123rf Zdzisław Beksiński z synem Tomaszem i żoną Zofią.
Mariola Szczyrba

O życiu Zdzisława Beksińskiego i jego bliskich mówi Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, konsultant filmu „Ostatnia rodzina”, który dziś wchodzi na ekrany kin.

- Oglądał Pan już film „Ostatnia rodzina” o rodzinie Beksińskich...
- Widziałem wersję roboczą. Byłem konsultantem filmu, więc oglądałem go w pewnym napięciu. Z przeświadczeniem, że muszę wyłowić rzeczy, które nie powinny się tam znaleźć, bo nie były związane z tą rodziną. Byłem blisko tych spraw, znałem Beksińskich, więc nie mogłem tego obejrzeć na chłodno, jak zwykły widz.

- Postać Zdzisława Beksińskiego obrosła mitami. Ludzie często postrzegali malarza przez pryzmat jego mrocznej, niepokojącej sztuki. Nie miał Pan obaw, że film powieli te opinie?
- Z jednej strony człowiek chciałby, żeby film był jak najbardziej wierny rzeczywistości. Z drugiej wiemy, że to nie jest kolejny dokument o znanym malarzu, tylko artystyczne dzieło, film na podstawie życia rodziny Beksińskich, na podstawie faktów, ale zarazem z możliwością „rzeczywistości filmowej”. I chyba właśnie dlatego ten film ma pewien uniwersalny przekaz.

- Opowiada o rodzinie, która jak wiele innych ma swoje problemy.
- Podglądamy jej intymne życie, jej codzienność. Nawet jeśli w filmie mamy sceny, które wydarzyły się naprawdę, to nie byliśmy ich świadkami i musimy mieć świadomość, że twórcy filmu musieli je wyreżyserować według własnego odczucia. Sam musiałem się uczyć podczas czytania scenariusza, że film fabularny nie jest dokumentem, tylko refleksją nad czyimś życiem, że twórcy muszą mieć swobodę w kreowaniu postaci i przedstawieniu wątków. Musi być miejsce na kreację, a to, co zobaczymy na ekranie, nie będzie dokładnie tym, co my - świadkowie życia Beksińskich - widzieliśmy podczas naszych spotkań. Licentia poetica obowiązuje zarówno w powieściach, jak i w filmie.

- Znał Pan rodzinę Beksińskich od lat 70., teraz Pana muzeum w Sanoku opiekuje się spuścizną po malarzu. Czy odtwórcy głównych ról - Andrzej Seweryn i Aleksandra Konieczna - dobrze oddali charaktery Zdzisława i Zofii Beksińskich?
- Te role są trafione. Z panem Andrzejem Sewerynem i panią Olą Konieczną przeprowadziliśmy mnóstwo rozmów na temat Beksińskich. Zrobiłem, co mogłem, żeby im pokazać tę sferę osobowościową, gesty, ruchy Zdzisława i Zofii. W naszych rozmowach jasno stawialiśmy jednak sprawę, że to musi być filmowa kreacja, że nie można ich zmałpować.

- Reżyser filmu Jan P. Matuszyński powiedział w jednym z wywiadów, że Andrzeja Seweryna i Zdzisława Beksińskiego łączy analityczne podejście do życia. Podobno aktor w scenariuszu zamieszczał różne notatki, daty…
- Nie znam pana Seweryna tak dobrze, ale to ciekawa zbieżność. Zdzisław Beksiński już właściwie od lat 50. skrupulatnie dokumentował całe swoje życie, niemal dzień po dniu. To są setki nagrań, dokumentów… Być może był to przejaw tej jego nadwrażliwości na przemijanie i stąd chęć uwiecznienia każdego momentu życia. Paniczny lęk, że po człowieku nic nie zostanie, ale też naiwna próba zapanowania nad przemijającym czasem.

- Beksiński chciał zostać filmowcem, ale jego ojciec uparł się, że powinien zdobyć „prawdziwy zawód”. Dlatego Zdzisław poszedł na architekturę, za którą nie przepadał.
- To prawda, chciał zostać filmowcem. Nie mógł i stąd aparat fotograficzny stał się narzędziem zastępczym do „materializowania” artystycznych marzeń. Kiedy mógł sobie w końcu pozwolić na kamerę, Beksiński wypróbował wreszcie swoje możliwości. Od razu zrozumiał, że jest to sprzęt amatorski i do celów artystycznych nieprzydatny. Natomiast do dokumentacji kamera VHS i później cyfrówka były wystarczające. Patrząc na te nagrania widać jednak, że robił je facet, który znał się na rzeczy. Oprócz dobrego oka i świadomości komponowania kadrów wiedział na temat tych sprzętów niemal wszystko.

- W recenzjach filmu „Ostatnia rodzina” często pojawia się określenie, że to była rodzina „przeklęta”, nad którą ciążyło jakieś fatum.
- Ależ to nieprawda! To była normalna rodzina, która miała swoje problemy z synem i nie mogła wyprowadzić go z depresyjnych stanów. Pani Zosia umarła na tętniaka aorty, jak wiele innych osób w tym kraju.

- Malarz został zamordowany 21 lutego 2005 r. w swoim mieszkaniu w Warszawie. 19-letni zabójca, syn ludzi, którzy zajmowali się mieszkaniem Beksińskiego, zadał mu 17 ciosów nożem. Po śmierci artysty zrobił się straszny medialny szum. Pojawiło się wiele plotek i hipotez. Niektórzy twierdzili, że Beksiński sam upozorował swoje zabójstwo…
- Robiono z niego satanistę, schizofrenika, homoseksualistę, sadomasochistę, wreszcie samobójcę, który zaaranżował własną śmierć. I mówiono to wszystko o człowieku, który tak bardzo kochał życie! Który nie chciał się pogodzić z tym, że kiedyś trzeba umrzeć.
Pojawiły się jakieś sadomaso-homoseksualne domysły, które były kompletną bzdurą. Nawet teraz, 11 lat po śmierci artysty, wciąż krąży o nim i jego rodzinie wiele plotek i mitów. Ktoś mi niedawno powiedział, że słyszał gdzieś, że syn Beksińskiego był narkomanem. No ale co można z takimi bzdurami zrobić?! Ludzie lubią wymyślać, a plotka żyje własnym życiem. Nie da się tego powstrzymać.

Rozmawiała: Mariola Szczyrba

Mariola Szczyrba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.