Będę walczył do końca mych dni
Lekarz nazwał mojego tatę alkoholikiem, którym ten nigdy nie był (...) Nie pogodzę się z tym, że nikt nie poniesie kary. Pojadę pod Sejm lub ministerstwo sprawiedliwości i będę protestował. Zamierzam walczyć, dopóki mi starczy życia - zapowiada Bogusław Łodygo.
Choć od tragedii minęły już prawie trzy lata, Bogusław Łodygo z Olszanki w gminie Suchowola pamięta wszystko bardzo wyraźnie. Nie przeżył żałoby. Nie może zapomnieć, i nie chce, dopóki - jak mówi - nie stanie się sprawiedliwość. Wciąż wertuje akta zgromadzone w sprawie.
Jego ojciec trafił do szpitala na operację udrożnienia żył w nodze. Nie doczekał zabiegu, bo leżąc na oddziale, miał zawał. Lekarz dyżurny uznał, że to delirium i podał pacjentowi relanium. Jak później tłumaczył, usłyszał od kogoś, że mężczyzna nadużywa alkoholu. Choć potem podjęto akcję reanimacyjną, 79-latek zmarł.
Rodzina zmarłego zdecydowanie zaprzecza, jakoby ten miał alkoholowy problem. Bogusław Łodygo postanowił walczyć o dobre imię taty i sprawiedliwość.
Zawiadomił Prokuraturę i sąd
Kwestią ewentualnego zaniedbania medycznego w białostockim szpitalu i nieumyślnego spowodowania śmierci Władysława Łodygo zajmowała się prokuratura. Umorzyła jednak sprawę, bo biegli uznali, że leczenie przebiegało prawidłowo, a zawał miał nietypowy przebieg, jak zdarza się u osoby z cukrzycą. - Tyle, że lekarze wiedzieli, że tata choruje na cukrzycę. Wiedzieli, że trzeba natychmiast przepchać żyłę w nodze. Chodziłem, błagałem: proszę ratować! Ale lekarze czekali. W dniu przyjęcia nie przeprowadzili operacji - opowiada Łodygo.
Do sądu złożył więc zażalenie na decyzję o umorzeniu postępowania. Temida stanowisko śledczych podtrzymała. Nie zmieniły też niczego pisma do Ministra Sprawiedliwości i Prokuratury Krajowej, do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej i Praw Pacjenta.
Pan Bogusław złożył więc do Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe kolejne doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Tym razem chodziło o złożenie fałszywych zeznań przez lekarza ze szpitalnej kliniki. Przesłuchiwany przez prokuraturę powiedział, że myślał, iż pacjent z drgawkami ma delirium, bo bliscy w wywiadzie powiedzieli, że pacjent nadużywał w przeszłości alkoholu. Podał mu relanium. Żona i obaj synowie 79-latka zdecydowanie zaprzeczyli, że miał problem, a tym bardziej, że rozmawiali o tym z lekarzem. Specjalista w kolejnym przesłuchaniu przyznał, że może słyszał to od którejś z pielęgniarek, które mają dużą wiedzę o pacjentach. Siostry tego jednak nie potwierdziły.
Prokuratura długo ignorowała pisma pana Bogusława, aż zainterweniował Prokurator Okręgowy w Białymstoku.
W efekcie i tak w kwietniu tego roku „rejonówka” odmówiła wszczęcia postępowania. Na to postanowienie syn zmarłego złożył zażalenie do sądu. W ubiegłym tygodniu odbyło się posiedzenie. Bogusław Łodygo wciąż czeka na orzeczenie. - Lekarz nazwał mojego tatę alkoholikiem, którym ten nigdy nie był. Poza tym delirium objawia się w ciągu trzech dni od odstawienia alkoholu, a tata od 11 dni leżał w szpitalu - zaznacza.
A co będzie jeśli i tę batalię przegra?
- Nie pogodzę się z tym, że nikt nie poniesie kary. Pojadę pod Sejm lub ministerstwo sprawiedliwości i będę protestował. Zamierzam walczyć, dopóki mi starczy życia - obiecuje.
Reanimacja trwała 40 minut
Władysław Łodygo na 3 lata przed śmiercią zaczął się leczyć z powodu cukrzycy. Cierpiał też na chorobę zwyrodnieniową stawów. W 2013 r. wstawiono mu endoprotezę lewego stawu biodrowego. Po tym skarżył się na objawy kliniczne miażdżycy tętnic kończyn dolnych, zwłaszcza lewej nogi.
Latem 2014 r. ból łydki był już nie do zniesienia. 8 września w szpitalu w Łomży zrobił USG Dopplera. Wynik? Krytyczne zwężenie tętnicy udowej z brakiem przepływu na całym odcinku. Badanie potwierdziło zaawansowane zmiany miażdżycowe tętnicy nóg. - Tamci lekarze powiedzieli, że natychmiast trzeba robić operację przepchania żył, bo to grozi życiu taty - wspomina Bogusław Łodygo.
Trzeba było zrobić jeszcze tomografię i rezonans. Pacjent zgłosił się do szpitala, ale tam usłyszał od lekarza, że szybciej będzie zrobić badania prywatnie. Z wynikami 10 września zgłosił się na oddział internistyczno-kardiologiczny szpitala w Sokółce. Tu pan Władysław przeszedł kolejne badania. Z powodu postępującego od kilku tygodni niedokrwienia lewej nogi 79-latek leżał tam do 19 września w piątek. Potem został przeniesiony do Kliniki Chirurgii Naczyniowej i Transplantologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Jego stopa była wychłodzona, w tętnicy udowej brakowało tętna. Chorego zakwalifikowano do operacji. Z dokumentacji medycznej wynika, że jego stan był jednak stabilny, ukrwienie się nie pogarszało. Chirurg naczyniowy zeznał, że w poniedziałek miało się odbyć konsylium na temat dalszego sposobu leczenia pana Władysława.
Jednak 21 września, w niedzielę wieczorem, u pacjenta doszło do nagłego zatrzymania krążenia i oddychania. Nie udało się go uratować. O godzinie 22.20 stwierdzono zgon. Opinię w tej sprawie sporządzali biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Katowicach. W odpowiedzi na pytania prokuratora stwierdzili, że przyczyną śmierci 79-latka była ostra niewydolność krążenia, która rozwinęła się w przebiegu świeżego zawału mięśnia sercowego. Zdaniem ekspertów w tym konkretnym przypadku nie było realnych możliwości ani czasu na wdrożenie diagnostyki, ani leczenia inwazyjnego i kardiologicznego.
„Jak wynika z dokumentacji medycznej pacjent nie zgłaszał wcześniej dolegliwości kardiologicznych (np. ucisku, pieczenia w klatce piersiowej). Brak typowej manifestacji bólowej zaawansowanej choroby niedokrwiennej serca, czy nawet zawału serca jest często spotykany u pacjentów z wieloletnią cukrzycą. U takich chorych zawał serca może przebiegać bezbólowo, manifestować się niecharakterystycznymi objawami (np. zasłabnięcie)” - czytamy w opinii.
Biegli uznali, że postępowanie lekarzy opiekujących się panem Władysławem było prawidłowe. Pacjent nie zgłaszał bowiem dolegliwości kardiologicznych. Choć przed zabiegiem naczyniowym mężczyzna powinien przejść konsultacje z kardiologiem. Ale nie zdążył.
Medycy sądowi opierali się nie tylko na dokumentacji, ale i na zeznaniach personelu (złożonych pół roku po śmierci pana Władysława).
- W niedzielę stan pacjenta był stabilny. Dolegliwości niewielkie, kończyna niezagrożona. Pacjent poruszał się samodzielnie, jadł, pił. Spotkałem go kilkukrotnie na korytarzu. Na obchodzie wieczornym również pacjent nie zgłaszał pogorszenia samopoczucia. Nie było potrzeby zmiany zaleceń lekarskich - tłumaczył lekarz z oddziału chirurgii naczyniowej, u którego pan Władysław był też wcześniej prywatnie. - Pacjentów w takim stanie, jak pan Łodygo przyjętego na nasz oddział, oczekujących w domu na planowane zabiegi operacyjne jest wielu. Pacjent został przyjęty w trybie nagłym ze skierowaniem - to znaczy, że ma skierowanie i przyjmowany jest w dniu zgłoszenia się na izbie przyjęć. W przypadku tego pacjenta nie było żadnych przeciwskazań do zabiegu operacyjnego w trybie dyżurowym.
Miał zawał. Dostał relanium
Tyle, że pacjent zabiegu nie doczekał. Jak wynika z relacji lekarza, tragicznego wieczoru, około godziny 21, pielęgniarki poprosiły go do pana Władysława, który był przytomny, ale cały w drgawkach i dreszczach. Medyk zlecił podanie jednej ampułki relanium.
- Ponieważ z wywiadu od rodziny wynikało, że pacjent w przeszłości nadużywał alkoholu, uznałem, że może to być delirium - zeznał lekarz.
Na chwilę stan pacjenta się poprawił. Ale po kwadransie zaczęły się bóle brzucha. Lekarz podał nospę. Było jednak coraz gorzej. Tętno spadało. Kardiomonitor - według relacji doktora - wskazał, że czynność serca jest zachowana. Z ust chorego zaczęła się wydzielać piana. Odessał ją. Lekarz zaczął masaż serca, reanimował pacjenta przez 40 minut na zmianę z pielęgniarką i anestezjologiem. Bez skutku.
Syn zmarłego jest przekonany, że gdyby od razu przystąpiono do działania, można było jego ojca uratować.
- Kompletnie nie mogę zrozumieć, jak ktoś może umrzeć na szpitalnym łóżku na zawał serca - zaznacza Bogusław Łodygo.
Tymczasem lekarz podczas przesłuchań mówił, że nawet jeśli nie miałby takich przypuszczeń, też podałby relanium, gdyż tak się w robi w przypadku drgawek. Podkreślił, że w karcie informacyjnej szpitala w Sokółce nie było wzmianki o chorobie wieńcowej pacjenta, wyniki laboratoryjne krwi były w normie. Mężczyzna nie miał też typowych objawów zawału, w wywiadzie też nie zgłaszał problemów z sercem.
- Ale tata nie był pijakiem! Był normalnym człowiekiem. Inwalidą I grupy, ze znacznym orzeczeniem o niepełnosprawności. Nie nadużywał alkoholu. To kłamstwo, bzdura! Nikt z rodziny na pewno czegoś takiego by nie powiedział - Bogusław Łodygo nie kryje emocji. - Tata nawet jak czasem brał piwo, to połowę mnie oddawał, bo nie dawał rady sam wypić.
Lekarz na ponownym przesłuchaniu powiedział, że o problemach z alkoholem pacjenta słyszał od jednej z pielęgniarek. - „Rodzina mówi, że pił” - cytował.
- Pielęgniarki często rozmawiają z rodziną lub pacjentem i przeważnie mają dużą wiedzę na temat zdrowia czy przeszłości pacjentów - mówił policjantowi.
Która pielęgniarka, od kogo miała to usłyszeć? Tego nie wiedział albo nie pamiętał. Nie ustaliła tego też policja ani prokuratura.
Czy Sąd Rejonowym Białymstoku uzna te argumenty? Pan Bogusław czeka na informacje o terminie wydania orzeczenia.