Beata Kozidrak: Zawsze gdy tu jestem, czuję burzę uczuć
- Nikt wtedy jeszcze nie znał mojego nazwiska, wszyscy za to kojarzyli przebój. Rezultat był taki, że wołano na mój widok „O, Dolata idzie!” - opowiada Beata Kozidrak.
Mówi pani o sobie „jestem dziewczyną z lubelskiego Starego Miasta”, jakie ono było?
Przede wszystkim było biedne. Będąc dzieckiem, widziałam dużo smutnych sytuacji, dużo patologii. Jako mała dziewczynka po prostu poznałam życie. Co nie znaczy, że nie dostrzegałam piękna tego miejsca, ono zawsze mnie fascynowało, miałam takie swoje zakątki i tak jest do tej pory. Chodziłam do szkoły do dwunastki na Podwalu. Jako dziecko bawiłam się pod zamkiem, zjeżdżałam stamtąd na sankach. Pamiętam też piękny plac, na którym kwitły róże, były ławeczki, przychodziłyśmy tam z mamą. Plac Zamkowy to było takie „moje miejsce”, gdzie się szło po szkole spotkać z rówieśnikami. A potem chodziłam na Zamek do ogniska baletowego.
Jak na panią wołali?
Na podwórku po prostu „Beata”, w szkole „Koza” - wiadomo, od nazwiska. Z kolei brat mówił do mnie „Mała”, bo byłam najmłodsza.
- Byłam bardzo młoda, kiedy zaczęłam interesować się śpiewaniem, miałam zaledwie szesnaście lat. Przy politechnice była sala prób, gdzie przyjeżdżałam trzy razy w tygodniu ćwiczyć śpiew do mikrofonu. Wyjeżdżaliśmy, graliśmy na różnych imprezach studenckich, udało mi się dzięki temu zarobić parę złotych i czegoś się nauczyć - wspomina w wywiadzie Beata Kozidrak.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień