Bartosz Zmarzlik: - Co ja będę narzekał... Mam to, co mam i tyle w tym temacie
- Wszyscy mówili „too long, too long”. Faktycznie, dojazd do pierwszego łuku był daleko - mówił Bartosz Zmarzlik ze Stali Gorzów po sobotnich (12 marca) zawodach w niemieckim Wittstocku.
W sobotę, 12 marca, zaliczyłeś udany występ w międzynarodowym turnieju par w Niemczech. Jakie wrażenia po pierwszych zawodach w tym roku?
Było bardzo fajnie, myślę, że jak na otwarcie sezonu, to nie było źle. Sprawdziliśmy nowy silnik i różne ustawienia, testowałem jak to wszystko zadziała. Skupiliśmy się tylko na jednej jednostce, ale całkowicie spod igły. Nie było sensu jechać na starym sprzęcie, bo na to jeszcze przyjdzie czas. Przed ligą będę miał okazję sprawdzić, czy jest tak samo dobry jak w zeszłym roku. Jestem zadowolony. Nic, tylko czekać na kolejne zawody.
To nie była twoja pierwsza wizyta na specyficznym obiekcie w Wittstocku?
Zgadza się. Wcześniej zaliczyłem na tym specyficznym torze trzy treningi oraz ten tuż przed sobotnią imprezą.
W silnej stawce zawodników radziłeś sobie znakomicie.
Na początku było trochę problemów, ale potem spasowaliśmy się optymalnie i po każdym biegu tylko doregulowaliśmy ustawienia. Jak było widać, im bliżej końca turnieju, tym jechałem coraz szybciej.
Na starcie i pierwszych metrach byłeś gorszy od rywali. Czy wynikało to z tego, że w Wittstocku tor jest bardzo szeroki?
Wszyscy mówili „too long, too long”. Faktycznie, z zewnętrznych pól dojazd do pierwszego łuku był strasznie daleko. Nie chciałem jednak iść na łatwiznę i specjalnie zamieniać się z kolegą z pary Michaelem Haertelem, bo wolałem utrudnić sobie zadanie. Po to, by coś dobrze sprawdzić, czasami lepiej mieć pod górkę.
Na początek zaliczyłeś aż siedem biegów. Nie za duża dawka jak na pierwszy raz?
Absolutnie, mogę zaraz odjechać cały turniej jeszcze raz! Wszystko jest OK, a im więcej startów po zimie, tym lepiej. Szczególnie dla mnie, bo lubię dużo jeździć.
O ile do ciebie i Nielsa Kristiana Iversena nie można mieć żadnych zastrzeżeń, o tyle postawa nowego kapitana Stali Gorzów Mateja Zagara budzi niepokój.
Nie mnie to oceniać. Skupiałem się na sobie, nie miałem nawet okazji porozmawiać z nim na ten temat. To był dopiero pierwszy poważny start, więc trzeba podejść do tych wyników ze spokojem.
Furorę zrobił za to półamator Tobias Kroner. Byłeś zaskoczony dobrym występem Niemca?
Nie, przecież każdy chce wygrywać (śmiech - dop. red.).
Wygląda na to, że kolejne poważne ściganie będziesz miał dopiero w Wielką Sobotę, gdy do Gorzowa przyjedzie mistrz Szwecji VMS Elit Vetlanda.
To dopiero za kilka tygodni, więc tym bardziej cieszę się, że za mną świetne zawody. Wymagający uczestnicy, siedmiu żużlowców z Grand Prix.
Gdzie następne sprawdziany? Polska czy zagraniczny wyjazd?
Nie wiem. Zadzwonię do trenera i się dowiem (śmiech - dop. red.). Jak wrócę do domu, to pewnie coś wymyślimy. Prawdopodobnie będzie to Piła, gdzie mieliśmy trenować przed weekendem.
Jak wyglądały twoje przygotowania do sezonu?
Od kilku lat mam sprawdzony plan działania. Jeszcze na początku marca miałem pewne zajęcia, ale teraz schodzą one na bok, bo skupiam się już głównie na jeździe.
Gdy jesienią awansowałeś do Grand Prix, wspominałeś, że prawdopodobnie dojdzie do zmian w twoim teamie.
Tak się stało. Doszedł Grzesiek, nowy mechanik. Razem z dotychczasowymi członkami tworzymy fajną ekipę, współpraca jest bardzo dobra.
Jak idzie budowanie budżetu na Grand Prix? Jest już zamknięty, czy jednak jeszcze brakuje trochę pieniędzy?
Powiem tak: im więcej osób chętnych do pomocy, tym lepiej. Przed nikim nie zamykam drzwi, gorąco zapraszam do współpracy. Co ja będę narzekał... Nie będę płakał, że to czy tamto. Mam to, co mam i tyle w tym temacie. Jeśli jeszcze ktoś się znajdzie, to przyjmę go z ochotą.