Barbórkowe tournée z górniczą orkiestrą [WIDEO]
Nie sposób wyobrazić sobie Barbórki bez górniczej orkiestry. I bez tradycyjnej „pobudki”, którą orkiestry wygrywają tego dnia z samego rana na śląskich osiedlach. Aby pokazać jak wygląda taka poranna „trasa koncertowa” dołączyliśmy wczoraj do Załogowej Górniczej Orkiestry Dętej „Makoszowy”. Byliśmy z nią na zabrzańskim osiedlu Rymera i Janek, a także przed domem dyrektora KWK „Sośnica – Makoszowy”.
Nie, to nie mógł być żaden inny dzień w roku. Widok ubranych w górnicze czaka, opatulonych w białe szaliki i taszczących ze sobą futerały z instrumentami postaci, które mimo wczesnej pory przemykały zabrzańskimi ulicami nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do tego, że mamy Barbórkę. Tego dnia na całym Górnym Śląsku odbywają się uroczyste nabożeństwa, akademie z udziałem władz wszelkiego szczebla, rozpoczyna się sezon na karczmy piwne, ale zanim to wszystko nastąpi, swoje „pięć minut” mają orkiestry. To ich rolą jest hucznie obwieścić początek górniczego święta.
- Orkiestra jest częścią tradycji śląskiego regionu. Dzięki niej tradycja muzykowania trwa nadal, a Barbórka to szczególne święto dla górnictwa i dla całego regionu, toteż orkiestry w tym szczególnym dniu rano koncertują, urządzając „pobudki” – podkreśla Artur Mandrysz, prezes Zabrzańskiego Stowarzyszenia Kulturalnego Załogowa Górnicza Orkiestra Dęta Makoszowy.
Poranne barbórkowe tournée rozpoczynamy w Miejskim Ośrodku Kultury obok kopalni „Guido”. Gdy dwudziestu muzyków z nami na dokładkę ładuje się do autokaru, wskazówki zegarów zbliżają się do godziny 6 rano. Daleko nie ujeżdżamy. Pierwszy przystanek wypada na zabrzańskim osiedlu Rymera. Towarzystwo zbiera się i wyciąga z luków bagażowych swoje instrumenty. Jeszcze tylko komenda dyrygenta i poranną ciszę przerywają skoczne dźwięki marsza. Po chwili widać zapalające się światła w oknach. No, to sobie ludziska pospali... Cóż, Barbórka ma swoje prawa.
Następny w kolejce do obudzenia jest dyrektor kopalni „Sośnica - Makoszowy”. Ponownie wsiadamy do autokaru i ruszamy do Tarnowskich Gór, gdzie mieszka dyrektor. Nieco senna na początku atmosfera wyraźnie się rozluźnia. Zaczynają się żarciki, docinki, dykteryjki. Wielu muzyków od dawna się nie widziało, jest więc okazja, by na szybko nadrobić towarzyskie zaległości.
Gdy dojeżdżamy na miejsce za oknami wciąż jeszcze ciemno. Czy aby na pewno zagrają pod właściwym oknem? Zaczynam mieć wątpliwości. Muzycy już trzeci raz urządzają poranny koncert w tym miejscu, więc szybkim krokiem bezbłędnie docieramy do celu. Chwila na ustawienie szyków i muzycy zaczynają grać. Tu jednak zaskoczenia nie ma. Zapewne kogoś obudziliśmy, ale z całą pewnością tym kimś nie jest dyrektor. Już po chwili ubrany w górniczy mundur wychodzi bowiem i wita się z muzykami. Towarzyszy mu żona. Są dobrze przygotowani na wizytę orkiestry. Muzycy wracają do autokaru z kartonem ciasta i czymś „na wzmocnienie”. Zanim to jednak nastąpi, pod dyrektorskim oknami rozbrzmiewa jeszcze „Sto lat”.
Scenariusz powtarza się po powrocie do Zabrza. Jesteśmy spóźnieni, więc odpuszczamy koncert na gliwickim Sikorniku. O 8.30 ma się rozpocząć msza św. w kościele na zabrzańskim osiedlu „Janek”, więc od razu wracamy pod „Guido”. Stąd jeszcze szybki wypad przed dom Małgorzaty Mańki-Szulik, prezydent Zabrza. I znów marsz, potem „Sto lat”, prezenciki dla muzyków.
Ostatni przystanek wypada przed kościołem na osiedlu Janek. To typowa przykopalniana sypialnia, więc do świątyni na tradycyjne barbórkowe nabożeństwo zmierzają tłumy górników z rodzinami. Tutaj żegnamy się z członkami orkiestry, życząc im wszystkiego dobrego w dniu górniczego święta, choć tak naprawdę, mimo przymiotnika „górnicza” w nazwie, z branżą ma ona już niewiele wspólnego. W jej składzie na palcach jednej ręki można policzyć czynnych górników (z pracowników kopalni „Sośnica – Makoszowy” ostał się w niej zaledwie jeden muzyk). Jest jeszcze trochę emerytów, a reszta? Absolwenci uczelni muzycznych, pracownicy instytucji kultury, bądź nauczyciele. Na wczorajsze poranne „tournée” zjechali się do Zabrza z Gliwic, Katowic, Rudy Śląskiej, czy nawet Olesna.
- Jesteśmy ostatnią orkiestrą dętą, która została w Zabrzu. Istniejemy od roku 1906, tak długo jak kopalnia Makoszowy – zaznacza Henryk Mandrysz, dyrygent orkiestry, zarazem muzyk związany z nią od lat 50. minionego wieku (zaczynał jako klarnecista).
Dziś jednak orkiestra nie działa już pod szyldem kopalni, ale Zabrzańskiego Stowarzyszenia Kulturalnego. To konsekwencja podjętej kilka lat temu przez władze Kompanii Węglowej decyzji o zaprzestaniu dotowania działalności takich zespołów. Uznano, że muszą się usamodzielnić i jakoś radzić sobie na wolnym rynku, szukając chętnych do wykupienia ich usług.
- Najwięcej zleceń mamy od miasta z okazji różnych świąt państwowych. Grywamy też koncerty w ogrodzie botanicznym – wylicza Henryk Mandrysz. A kopalnia?
- Jeśli któryś z górników odprowadza 4 złote składki na orkiestrę, to ma zapewnioną obecność orkiestry na pogrzebie. Tyle, że już mało kto płaci. Teraz jest moda na jednego trębacza, bo on kosztuje znacznie mniej niż nawet skromna, 10-osobowa orkiestra – dodaje Henryk Mandrysz.
A bieżąca działalność orkiestry kosztuje: telefon, wynajęcie autobusu (bo przecież na występ trzeba dojechać), ludzie. O zakupie nowych instrumentów za pieniądze z koncertów nie ma co marzyć. Część to jeszcze „spadek” po czasach, gdy kopalnia dotowała band, pozostałe są już prywatną własnością muzyków, którzy wyłożyli na nie swoje pieniądze.
- I przez ten brak pieniędzy młodzi nie bardzo się garną do grania – mówi Jerzy Rokus, który swoją przygodę z muzykowaniem rozpoczął jako 11 -latek. Dziś ma już 80 lat i nie zamierza rozstawać się z trąbką.
- W moim domu muzyka to był chleb powszedni. Ojciec, troje braci – wszyscy muzykowaliśmy. Dziś zostałem sam, ale dalej kontynuuję tę tradycję – wspomina Jerzy Rokus.