Bądź aktywny w trakcie i po leczeniu nowotworu. Nie rezygnuj z życia
Rehabilitacją onkologiczną powinni być objęci chorzy na nowotwory złośliwe - przed leczeniem, w trakcie i po jego zakończeniu. Jak to wygląda w praktyce? Rozmowa z dr Anną Pyszorą, fizjoterapeutką z Collegium Medicum UMK.
Jest pani pierwszą Polką, która uczestniczy w programie stypendialnym nowozelandzkiej organizacji PINC & STEEL, zajmującej się edukacją w dziedzinie rehabilitacji onkologicznej. Trudno było zdobyć to stypendium?
Trzeba było złożyć aplikację i przedstawić w niej swoje motywacje do udziału w tym projekcie. To ciekawe przedsięwzięcie, bo umożliwia wymianę doświadczeń ze specjalistami z Australii, Nowej Zelandii, Irlandii, Wielkiej Brytanii, RPA, Indii... Pierwszy etap polega na intensywnym szkoleniu online, po którym można zdobyć certyfikat, drugi krok to wyjazd do Nowej Zelandii i praktyczna nauka. To, że jestem pierwszą osobą z Polski, która zakwalifikowała się do tego stypendium, nie jest efektem zaciętej walki, rywalizacji o miejsce. Raczej tego, że dotąd polscy specjaliści nie uznawali rehabilitacji onkologicznej za ważną, nie interesowali się jej rozwojem. Ja od lat zajmuję się fizjoterapią chorych na nowotwór: pracuję klinicznie, naukowo, uczę studentów.
Nowa Zelandia przoduje w tej dziedzinie?
Tam fizjoterapeuci pracują na innych zasadach, to zawód niezależny. Od lat 80. pacjent ma tam bezpośredni kontakt z fizjoterapeutą w państwowej opiece zdrowotnej: z określonymi dolegliwościami idzie nie do lekarza, który (w naszych warunkach) wypisałby zlecenie na konkretne zabiegi czy ćwiczenia. Idzie do fizjoterapeuty, to on decyduje o przebiegu leczenia usprawniającego. Mogłabym wskazać kilku faworytów w tym zakresie: Nowa Zelandia, Australia, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania.
A jak jest w Polsce?
Polscy pacjenci chorujący na nowotwory zbyt rzadko są poddawani fizjoterapii. Ogólnie mówiąc, bo są niewielkie grupy chorych, którzy mogą na to liczyć: standardowo poddaje się fizjoterapii kobiety po mastektomii. Zdecydowanie rzadziej dotyczy to chorych z nowotworami narządów rodnych, mężczyzn z rakiem prostaty, pacjentów ze szpiczakiem mnogim. Tymczasem dostęp do rehabilitacji mają zapewniony pacjenci kardiologiczni czy neurologiczni. Przez wiele lat nie wiedzieliśmy, że to skuteczny i ważny element leczenia nowotworów. Dziś mamy dostęp do badań, które jasno mówią o dobroczynnym, wymiernym efekcie objęcia pacjentów onkologicznych kompleksową rehabilitacją, czyli programem, który zakłada, że na każdym etapie leczenia i po leczeniu (po wyleczeniu i wtedy, gdy możliwości leczenia się kończą) pacjentowi towarzyszy cały zespół specjalistów: lekarz rehabilitacji, fizjoterapeuta, psycholog, logopeda, terapeuta zajęciowy, pielęgniarka... Każdy ma swoje, jasno określone zadania. Tak zaopiekowani pacjenci czują się lepiej, są sprawniejsi, mają większą motywację do walki o zdrowie, mniej skarżą się na dolegliwości związane z leczeniem, także operacyjnym. A jeśli kogoś nie przekonują te argumenty, dodam, że takie osoby szybciej wracają do aktywności zawodowej, a zatem - krócej są obciążeniem dla systemu.
Dotąd polscy specjaliści nie uznawali rehabilitacji onkologicznej za ważną, nie interesowali się jej rozwojem. Ja od lat zajmuję się fizjoterapią chorych na nowotwór: pracuję klinicznie, naukowo, uczę studentów.
Dlaczego zostajemy w tyle?
Przez lata pokutował stereotyp, że pacjent chory na nowotwór nie powinien być poddawany fizjoterapii, najlepiej, by stronił od wszelkich ćwiczeń - bo nie wiadomo, jak to na niego wpłynie, czy aby nie wywoła wznowy choroby. Nie było na ten temat badań, więc gdy pacjent pytał, czy może pójść na basen, słyszał od lekarza: „a może lepiej nie...”. Gdy próbował dopytywać: „dlaczego?”. Słyszał: „bo... może lepiej nie”.
Byłam pewna, że powie pani: brakuje pieniędzy.
To najprostszy argument. Jasne, pieniędzy w systemie jest za mało, ale gdy ktoś zasłania się tym problemem, mówię: położę ci na stół worek pieniędzy, a ty za to zorganizuj kompleksowy system rehabilitacji onkologicznej i zmień mentalność pacjentów: każ im przestać się bać, mieć wątpliwości i uwierzyć, że powinni zachować aktywność podczas leczenia oraz że fizjoterapia jest im potrzebna. Tego nie dostaniemy za pieniądze, potrzeba pracy. Myśli pani, że mówię tylko o podejściu chorych? Nie. Lekarze też mają, co robić. Bo nawet, gdy onkolog nie może wysłać pacjenta na refundowaną fizjoterapię, może mu powiedzieć, jak ważna jest aktywność po zakończeniu leczenia.
Pacjenci często są zaskoczeni diagnozą, więc o przygotowaniu nie ma mowy, ale ważne, by na tym początkowym etapie, gdy całą energię wkładamy w znalezienie miejsca, w którym dostaniemy pomoc, nie zarzucać dotychczasowej aktywności (o ile to możliwe) i nie rezygnować przedwcześnie z życia.
Czy fizjoterapeuta naprawdę jest potrzebny na każdym etapie leczenia?
Informacja o chorobie spada na człowieka zwykle jak grom z jasnego nieba. Na tym etapie najważniejsza jest dokładna właściwa diagnoza i decyzja o sposobie leczenia. Ale już w tym momencie warto, by pacjentowi towarzyszył fizjoterapeuta, który przejdzie z nim przez ten trudny czas, kiedy może pojawić się sporo różnych dolegliwości. Wielu wyleczonych pacjentów mówi: „pokonałem chorobę, ale nie czuje się dobrze”. Mają bardzo różne cele: jedni chcą, by ustał ból, np. po leczeniu chirurgicznym, inni chcą odzyskać utraconą formę - móc pójść na spacer. Fizjoterapeuta jest potrzebny także w leczeniu paliatywnym, pacjentom, których wyleczyć nie można. Bo nawet, jeśli nie ma szans na ich powrót do aktywności sprzed choroby, to są szanse na zminimalizowanie dolegliwości, na poprawę jakości życia z chorobą. Bardzo ważne, aby słuchać pacjenta i realizować jego cele.
Czy można jakoś przygotować się do trudnej walki z nowotworem?
Pacjenci często są zaskoczeni diagnozą, więc o przygotowaniu nie ma mowy, ale ważne, by na tym początkowym etapie, gdy całą energię wkładamy w znalezienie miejsca, w którym dostaniemy pomoc, nie zarzucać dotychczasowej aktywności (o ile to możliwe) i nie rezygnować przedwcześnie z życia.