Babcia Izabela i dziadek Czesław oraz wnuczka z dziurką w serduszku
Izabela i Czesław z otwartymi ramionami witali na świecie wnuki: Olka, Tosię i Gabrysię. I choć Tosia cierpi na ciężką chorobę, to kto jak nie babcia i dziadek, może sprostać najcięższym wyznaniom?
Weekendy to dla dziewięcioletniego Olka po prostu trzydniówki u dziadków. Babcia dogadza mu kulinarnie, a dziadek kulturalnie i turystycznie. Obaj uwielbiają spacery po krakowskim Rynku Głównym, a po spacerze wstępują do Karmello na herbatkę i czekoladki. Po drodze zachodzą do księgarni. Często przemierzają alejki w Parku Jordana. Jest tam mnóstwo kamiennych popiersi, które można oglądać, odczytywać nazwiska postaci, a przy okazji poznawać historię. Czasami Olek z dziadkiem wspinają się na kopiec Kościuszki, żeby z samiutkiej góry spojrzeć na Kraków, na Błonia widoczne stamtąd jak na dłoni, na Wawel, stare kościoły i nowe osiedla.
Dziadek Czesław zabiera też wnuki do filharmonii; mają tam programy dla dzieci pt. „Muzyka w Kolorach”. Na razie Olka i Tosię. Gabrysia dołączy, gdy troszkę podrośnie. - Zaglądamy też z Olkiem do muzeów, odwiedzamy Teatr Groteska albo wybieramy jakiś film - opowiada pan Czesław.
Po drodze czas na rozmowę. Olek opowiada o kolegach, o zajęciach w zastępie skautów, o tym, jak idą próby w Małych Krakowiakach. Dziadek pokazuje mu drzewa, snuje rodzinne historie i uśmiecha się na wspomnienie sprzed kilku lat, kiedy to może trzy, a może czteroletni Oluś na pytanie, którą babciną zupę lubi najbardziej, zawsze odpowiadał: pomidorową z makaronem. A po krótkim namyśle dodawał: ale krupniczek też jest pyszny.
- Dlatego pomidorówkę z wiejską śmietaną wnuki mają u mnie na każde życzenie - śmieje się pani Izabela. Przygotowuję im też maleńkie kanapeczki z wędliną, pomidorami, pastami warzywnymi. Osobny talerz dla Olusia, osobny dla Gabrysi i osobny dla Tosi. Na gotowanie nie szkoda czasu.
***
A czas to towar deficytowy. Na jego brak nieustannie cierpią zagonieni rodzice. Tymczasem dla dziecka nie ma nic ważniejszego niż obecność najbliższych. A jak wynika z badania „SHARE: 50+ w Europie” (przeprowadzane regularnie co dwa lata) polscy dziadkowie spędzają ze swoimi wnukami o ponad trzy godziny tygodniowo więcej niż dziadkowie i babcie w innych krajach Europy. Można na nich liczyć, gdy dzieci chorują, albo rodzice chcą gdzieś wyjść, gdy trzeba zrobić zakupy albo ugotować obiad. Tak jest też u państwa Kuźmińskich. A wspólnie spędzony czas to też wspomnienia.
Dziś wspominamy zeszłoroczne wakacje. - Jeździliśmy z całą trójką na Zarabie. I ogarnęliśmy ich wszystkich. Dzieci były zadowolone, a my - dumni z siebie. Choć przeżyliśmy trochę strachu, gdy najmłodsza Gabrysia schowała się w drewnianym domku na myślenickiej plaży. Każdy z nas miał swój leżak lub kocyk, zabieraliśmy domowe jedzenie albo kupowaliśmy przekąski. Zwłaszcza lody. - Tosia za nimi przepada. Pokazuje paluszkiem na język i oblizuje go. To znak, że domaga się zimnego przysmaku.
***
Mijają lata, a babcia Izabela i dziadek Czesław dokładnie pamiętają radość, jaka ich otuliła, gdy ich jedynak Kuba i synowa Beata oczekiwali pierwszego potomka. I uczucie szczęścia, kiedy zostali dziadkami. - Choć ściśle mówiąc, ja zostałem dziadkiem, a ty po prostu żoną dziadka - śmieje się pan Czesław. - Pamiętam telefon od Kuby, że jadą na porodówkę, a kilkadziesiąt minut później drugi, że wnuczek jest na świecie. Wsiedliśmy w auto i popędziliśmy do szpitala.
Na początku całe dnie i noce spędzał z rodzicami. Ale gdy jego mama wróciła do pracy - przyszedł czas na dziadków. - Syn przywoził Olka rano, a odbierał po południu. Gdy już chodził, zawarliśmy umowę z sąsiadami i jeśli była dobra pogoda pożyczaliśmy od nich sanki albo jabłko do zjeżdżania po śniegu.
Dni mijały szybko i kiedy Oluś skończył trzy lata powitał na świecie młodszą siostrę. - Od początku wiedzieliśmy, że to będzie dziewczynka - opowiada pani Izabela - która dzięki Tosi została prawdziwą babcią, nie „tylko” żoną dziadka. - I wiedzieliśmy, że dzieciątko nie jest całkiem zdrowe. Syn i synowa oszczędzali nas, ale przez całą ciążę było widać, że się martwią o córeczkę. Dziecko - jak im powiedziano - miało dziurę w serduszku. Pocieszałam młodych - opowiada pani Iza - że medycyna już radzi sobie z takimi przypadkami, że są fantastyczni kardiolodzy. Że będzie dobrze.
Ale dobrze nie było.
Tosia urodziła się z połową serca i wieloma innymi wadami, które nie od razu rozpoznano i opisano. Dlaczego, tak się stało? - pytali jej rodzice. Usłyszeli, że być może w bardzo wczesnej ciąży, gdy komórki się dzielą Beata zetknęła się z jakąś chorobą, która zaburzyła ten podział. Takie były podejrzenia, ale pewności żadnej lekarze nie mieli.
Od początku życie dziecka wisiało na włosku, więc Tosia została ochrzczona w szpitalu, a dwa tygodnie później poddana skomplikowanej operacji. - Trudno sobie wyobrazić taką maliznę na stole operacyjnym - prawda? Wszyscy się baliśmy, czy zawalczy o siebie, czy przetrwa i zostanie z nami. Dała radę - wspominają dziadkowie.
A potem były miesiące w kolejnych szpitalnych oddziałach, kolejni lekarze, kolejne lepsze i gorsze informacje. Na OIOM rodzice byli wpuszczani na dwie, trzy godziny, ale gdy Tosię przenoszono do zwykłej sali - jej mama niemal tam z nią mieszkała. - My zajmowaliśmy się Olkiem i byliśmy w tak zwanym odwodzie - opowiada babcia Izabela. - Gdy tylko było trzeba, mąż jeździł do wnuczki do szpitala i zmieniał synową. Na zdjęciach, które dziadkowie rozłożyli na stole, widać pana Czesława z czerwonym nosem klauna. - Cieszyłem się, jeśli udawało mi się rozbawić wnuczkę - mówi.
Kiedy wreszcie stan dziecka jako tako się ustabilizował i Tosia mogła zamieszkać w swoim pokoju, zaopiekowało się nią domowe hospicjum Alma Spei. - I choć słowo „hospicjum” wciąż budzi raczej strach niż daje nadzieję - w przypadku naszej wnuczki sprawdziło się koncertowo. Dziś dziewczynka ma sześć lat i na swój sposób - także dzięki hospicyjnej opiece, cieszy się światem, życiem i rodziną.
Tosia prawie nie mówi, ale sporo rozumie. Przydają się jej piktogramy, czyli kolorowe obrazki, które pokazuje, żeby wyjaśnić, o co jej chodzi.
Dziadek za Tosią przepada. A ona za nim. Gdy w drzwiach staje „gagu” - bo dziewczynka tak nazywa pana Czesława - wnuczka cała promienieje. - Jak była mniejsza, nosiłem ją na ramionach, ale wciąż jest moim oczkiem w głowie. Wie, że jak przychodzimy, to mama wychodzi, a jak wróci, to baba i „gagu” brum brum, czyli pojadą do siebie. Nie mamy pewności, czy wszystko słyszy, ale to co chce, chyba tak. Niektóre prośby spełnia, a inne nie. Lubi, żeby jej śpiewać „Sto lat”, nawet bez okazji, albo grać z nią w piłkę. Uczy się od rodzeństwa. Oboje z żoną kochamy ją tak samo jak Olka i Gabrysię, najmłodszą członkinię naszej rodziny. Jest zdrową i energiczną dziewczynką. Rozwija się prawidłowo i uwielbia starszą siostrę. A Tosia na swój sposób opiekuje się maluchem i „donosi” mamie, gdy mała zaczyna broić: mamu… Gabu. I wiadomo, że Gabrysia coś przeskrobała.
***
Na dużym stole w jadalni stoją filiżanki z kawą, kuszą minibabeczki i przekładane masą ciasteczka. Oglądamy odbitki zrobione na papierze, które można po prostu wziąć do ręki.
- Bardzo lubię Tosię w tym wianuszku - babcia Izabela uśmiecha się do radosnej dziewczynki na kolorowej fotografii. Na drugim zdjęciu promienieje Gabrysia w gustownym kapelusiku. Obie wnuczki już dawno odkryły, że babcia ma najpiękniejsze korale na świecie. Zakładają jedne po drugich i pozwalają się fotografować. Tylko Olek do zdjęcia pozuje w stroju krakowiaka. - O, a tu jeszcze Tosia w moim podkoszulku - śmieje się pani Izabela.
Rodzice bywają bardziej zasadniczy. Wyznaczają normy zachowania i nawet kilkulatkom fundują lekcje tańca, pływania, angielskiego... Tymczasem naukowcy twierdzą, że ważnym źródłem prawdziwie dynamicznego i wszechstronnego rozwoju dzieci są dziadkowie, bo mały człowiek potrzebuje zarówno dyscypliny, jak i łagodności.
***
Dziadkowie Kuźmińscy poznali się na studiach. Oboje skończyli Politechnikę Krakowską. Gdy urodził się ich syn Kuba, byli w siódmym niebie. Dziś wiedzą, że to jednak było inne niebo niż to dziadkowe, do którego zabrały ich wnuki. - Mieliśmy po dwadzieścia parę lat i znacznie więcej niż dzisiaj spraw na głowie. Rodzicielstwo było ważne, ale ważna była też praca zawodowa, zarabianie pieniędzy, znajomi, dom. Czasami zostawialiśmy synka z babcią i szliśmy do kina albo na imprezę. Czas pędził. I ani się obejrzeliśmy, jak nasz syn został tatą, a my staliśmy się parą po siedemdziesiątce - opowiada pani Izabela. - Teraz nasze życie toczy się wolniej, więc znacznie uważniej przyglądamy się światu. Bez trudu wyłuskujemy z natłoku spraw te ważne. Każdego dnia odnajdujemy w sobie morze cierpliwości dla całej trójki naszych wnucząt. I mamy wrażenie, że każdemu z nich potrafimy dać akurat to, czego potrzebuje.- Te trzy szuflady są pełne zabawek - opowiada pani Iza. - Nie ma tu jednak drogich klocków, wymyślnych samochodów, frymuśnych lalek. U nas są prawdziwe skarby: zakrętki, słoiczki, klipsy, kolorowe koła, szklane kulki. Aby wyczarować z nich zamek - trzeba do zadania podejść kreatywnie.
U Olka zauważyli talent plastyczny. Od małego stale rysował, na każdej karteczce, na każdym skrawku papieru. - Pomyśleliśmy, że może trzeba tę jego pasję wykorzystać i od kilku lat chodzi na plastykę. Był taki czas, że chciał też grać na gitarze. Chodził z wielkim instrumentem w futerale i próbował swoich sił. Wybrał rysowanie.
Tosia jest bardzo pogodną dziewczynką. Właściwie nie płacze, mimo że przecież ma mnóstwo schorzeń. - Nie umie nam jednak powiedzieć, co zmienić, żeby jej pomóc. I pewnie przez te schorzenia bywa niecierpliwa - opowiadają. - Podczas któregoś pobytu w szpitalu, gdy trzeba ją było czymś zająć, odkryliśmy, że uwielbia obrysowywać dłonie na kartce papieru. Do dzisiaj jest to jej ulubione zajęcie. Podpatrzyła tę zabawę mała Gabrysia i naśladuje siostrę.
***
Psychologowie twierdzą, że zajmowanie się wnukami dostarcza emocjonalnej satysfakcji oraz poczucia przydatności, co z kolei przekłada się na większą radość z życia u opiekuna. A na dodatek zaangażowani w opiekę dziadkowie bardziej dbają o własne zdrowie. Regularnie robią badania, prowadzą zdrowszy tryb życia.
A wszystko po to, żeby sprostać dziadkowaniu. - Każde nasze wnuczę jest inne i każde wymaga innych zabaw, innej uwagi - mówią państwo Kuźmińscy. - To nas mobilizuje do bycia aktywnym. Dlatego oboje z żoną regularnie korzystamy z rehabilitacji, dbamy o stawy kolanowe i kręgosłup. Wnuki to sama radość, ale też wyzwania.