Od momentu zwodowania pierwszego podwodnego okrętu atomowego zupełnie zmieniły się teorie wojenne USA i ZSRR.
To nie wielkie międzykontynentalne pociski rakietowe, ale schowane w głębinach mórz i oceanów okręty stały się najgroźniejszym instrumentem ataku. Mogły zbliżyć się do wybrzeży porzeciwnika i dopalić salwę na wybrane cele z ogromną dokładnością. Co gorsza na reakcję było niewiele czasu.
Podwodny wyścig supermocarstw zaczął się w latach 60. Jednak aż do połowy lat 80. prym wiedli w nim Amerykanie dysponujący zdecydowanie cichszymi jednostkami. A to w przypadku okrętu podwodnego jest tak ważne jak pancerz dla czołgu. Być niesłyszalnym a słyszeć przeciwnika - to była przewaga decydująca w pod-wodnej rywalizacji.
Warto sobie wyobrazić, o jaką skalę wyciszenia jednostek podwodnych chodzi. Prawie 150-metrowy kolos, jakim jest okręt klasy „Los Angeles”, generuje dźwięk niewielkiego pontonu napędzanego małym silnikiem elektrycznym. Nowszy od niego „Ohio” emituje mniej dźwięków niż otaczający go ocean. A wszystko to dzięki niezwykle cichym silnikom i pracującym na specjalnych wałach śrubom napędowym. Poza tym wszystkie ruchome urządzenia okrętu ustawione są na specjalnych podkładkach. Kadłub zaś dzięki odpowiednim kształtom i powlekaniu specjalnymi powłokami przemyka pod wodą nie wzbudzając większego hałasu.
Dzięki „Los Angeles” US Navy miała przez długi czas przewagę nad marynarką ZSRR. Kiedy jednak Rosjanom udało się kupić ogromne, precyzyjne tokarki w Japonii, szybko uzyskali superciche silniki i zbudowali prawdziwy koszmar dla amerykańskich strategów wojen morskich.
Była to „Akuła”. Cicha jak „Los Angeles”, szybsza od niego, o wyraźnie myśliwskim charakterze. Miała polować na amerykańskie „boomery” (tak określano amerykańskie atomowe okręty podwodne - nosiciele międzykontynentalnych pocisków rakietowych z głowicami atomowymi).
Dziesiątki lat służby na morzach musiały prędzej czy później doprowadzć do kolizji między amerykańskimi a radzieckimi okrętami podwodnymi. W latach 1967-1987 nie było roku, by nie doszło do kolizji między tropiącymi się okrętami atomowymi. Potem była przerwa aż do 1992 roku. Wtedy to na Morzu Barentsa spotkały się pod wodą rosyjski okręt klasy „Sierra” i amerykański klasy „Los Angeles”.
W pewnym momencie okręty znalazły się w martwej strefie hydroakustycznej. Zdezorientowany brakiem sygnału amerykański kapitan wyszedł na głębokość peryskopową. Znajdujący się pod nim „Sierra” też postanowił się wynurzyć. Zrobił to dokładnie pod brzuchem okrętu amerykńskiego. Doszło doniegroźnego na szczęście zderzenia. Oba okręty o własnych siłach opuściły miejsce kolizji. Ukazało to jednak jeszcze raz, że najnowocześniejsza technika nie jest w stanie zabezpieczyć w stu procentach załóg okrętów pod-wodnych. Tymczasem skutki takiej kolizji mogą być katastrofalne.