Ascetyczna muzyka i obraz [zdjęcia, wideo]
Połączenie chóru i baletu to pomysł bardzo ryzykowny, ale efekt jest fenomenalny!
Stabat mater. Stała matka bolejąca... Temat - gigant, bo jak w nutach i gestach pomieścić największy ból, jak zna ludzkość: ból matki po utracie syna. Tej Matki i tego Syna. A jednak niemal wiek temu zmierzył się z tym tematem Karol Szymanowski, a w sobotę na deskach Opery Nova - nasz balet, chór, orkiestra oraz soliści w inscenizacji Roberta Bondary.
Maestro Maksymiuk powiedział kiedyś, że w muzyce Szymanowskiego jest za dużo dźwięków, zbyt wiele nut, tematów muzycznych. W „Stabat Mater” jest ich tyle, by sprawić, że muzyka wyrywa serca i wciska w fotel. Łka i szlocha, by na koniec poddać się losowi. To, co przygotował Robert Bondara w swoim widzeniu tej przejmującej historii, to maestria ruchu i obrazu, a wszystko na tle niezwykle wysmakowanej, choć zadaje się, że niemal nieobecnej scenografii Julii Skrzyneckiej i magii świateł czynionej ręką Macieja Igielskiego.
Bywalcy bydgoskiej opery pamiętają zapewne poprzednie przedstawienie Bondary - „Zniewolony umysł” (2011). Byłam pod wrażeniem, jak wiele osiągnął wówczas ten choreograf z bydgoskim zespołem baletowym. To, co zobaczyłam w sobotę - pochłonęło mnie całkowicie. Zauroczyło, przeniosło w inny świat muzyki i ruchu. Czy był to taniec Syna - Tomasz Siedlecki, czy rozpacz matki - Angelika Gembiak, czy sceny zbiorowe. To było porywające i mocne, jak brzmienie chóru przygotowanego fenomenalnie przez prof. Henryka Wierzchonia. Ani tancerzom, ani chórowi, ani orkiestrze pod batutą dyrektora Macieja Figasa nie ustępowali miejsca soliści - Krystyna Nowak, Aleksandra Gudzio i Łukasz Goliński.
Druga część wieczoru należała do „Harnasi” i o ile w pierwszej Szymanowski pokazał swoją duszę, o tyle w „Harnasiach” - pazur i pasję. I znów aż dało się odczuć wrażenie, jakie na widowni zrobiła scenografia, kiedy kurtyna poszła w górę i zobaczyliśmy wyczarowaną tatrzańską skałę z 500 metrów kwadratowych specjalnie nasączonego i ugniecionego płótna. Tym razem taniec był szalony, krzesany, a scena w karczmie - jakby żywcem przeniesiona z „West Side Story”.
Robert Bondara to twórca wyjątkowy. Jego materią są ludzie i muzyka. Z gestów i motywu rąk uczynił swój znak firmowy. Proponuje widzom balet nowoczesny, ale jakże głęboko osadzony w tradycji piękna ruchu, perfekcji scen zbiorowych, a włączenie w całość solistów i chóru wydaje się najnaturalniejsze na świecie; a przecież to nadal rzadkość i pomysł, który sprawdza się tylko w wykonaniu mistrzów.
Autor: Alicja Polewska