Archeologia kolegiaty, czyli zapomniane tło historii placu Kolegiackiego
Historia odkryć archeologicznych na obszarze placu Kolegiackiego może być mierzona sensacyjnością ich obrazu oraz siłą przekazu.
Pomimo niewielkiego zakresu prac archeologów wartość zabytków mówiących dosłownie i w przenośni o wspaniałej historii tego kościoła jest trudna do policzenia. Z jednej strony dosłownie mówią one o „życiu człowieka”, „życiu przedmiotu”, z drugiej - o historii odtworzonej z tych strzępów informacji. Historii tej nie da się na razie spisać w wersji jednoznacznej, ciągłej i mającej jeden początek i koniec. Tak to zwykle bywa w takich przypadkach, w tym jednak do głosu dochodzi coś jeszcze - nieuchronna zmienność kolei losów naznaczona pewnym fatum, jakby ktoś zbudował wspaniały kościół nie w tym miejscu, nie w ten sposób jak należy. Jakby mityczne siły chciały unicestwić zbyt potężną budowlę, zbyt okazałą, aby mogła stać i wyznaczać upływ czasu w tym miejscu. Co najciekawsze, wiele mniej znaczących budowli przetrwało do naszych czasów, wiele jest dobrze zachowanych i cieszy historyków, mieszkańców i przechodniów. Najwyższy polski kościół doby średniowiecza i nowożytności jednak nie przetrwał. A może to tylko zapis nieuchronności historii, gdzie od potęgi do upadku tylko krok, gdzie wspaniałe dziś może zmienić się w tragiczne jutro. Może tak miało być, że drogą od kościoła w nowo lokowanym mieście, poprzez kolegiatę, do ruiny i pustego miejsca, dochodzimy do dnia dzisiejszego, kiedy kolegiata stała się archeologicznym objawieniem. Może to znowu znak wielkości…
Historię tego kościoła najlepiej opowiedzieć w archeologicznych impresjach z badań w latach 2016 i 2017, które dość łatwo mogą oddać ducha tego miejsca. Nadaliśmy im tytuły, które można połączyć z historią wyznaczoną we wstępie.
Posadzki i krypty, których miało nie być
Już 50 centymetrów pod powierzchnią placu odkryto posadzkę, której miało nie być. Według zapisów, wszystko zostało dokumentnie rozebrane, a jedyne, co mogło się zachować, to ślady po murach. Okazało się jednak, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ceglana posadzka, po której spacerowali dawni mieszkańcy Poznania, ukazała się naszym oczom. Co prawda w niewielkim fragmencie, ale za to z zachowanymi „śladami” stóp na cegłach. Były one bowiem wygładzone i wyszlifowane, a od strony północnej zapadnięte. Już w momencie odkrycia wydawało się, że to załamanie posadzki coś oznacza.
Była to prawda, bowiem pod nią kryła się krypta, w której odkryliśmy nawet gwoździe po starych trumnach i dewocjonalia z grobów. Być może to krypta piwowarów, o której wspominają źródła. Miała się ona mieścić pod dziewiątym filarem nawy, a naprawiali ją browarnicy, przejmując w XVI wieku starą, średniowieczną kruchtę. Jeśli tak, to koniec nawy jest już blisko - a jak się okazuje, nawa kończyła się wieżą. Czy rzeczywiście…
Poznańscy medycy i ich wielkie eksperymenty
Dalej jednak musieliśmy postępować tak, jak archeologów uczą ich mistrzowie i mądre księgi. Nie do wieży więc wiedzie droga, ale dalej pod ziemię. A tu zadziwiające odkrycie. Człowiek w trumnie, pochowany obok filara z odciętym wierzchołkiem czaszki. Ewidentny ślad po sekcji zwłok. Tak się zdarza.
Jednak po chwili wiedzieliśmy już więcej, bowiem w ręce, pomiędzy palcami znaleźliśmy monetę. Monetę z XV wieku. Szok i sensacja. Tak wczesne zabiegi medyczne… W Poznaniu… Jedna z pierwszych sekcji zwłok, a zarazem początek medycyny w jej nowoczesnym wydaniu. Entuzjazm jednak opadł, bowiem moneta tkwiła między palcami w taki sposób, że można było podejrzewać, iż spadła z góry. Dla archeologa to ważna wątpliwość. Warstwy ziemi mogą się mieszać na przestrzeni lat, a ta wczesna moneta mogła zostać przesunięta z innego miejsca w trakcie wydobywania cegieł podczas rozbiórki kolegiaty. Co innego, gdyby zmarły nakrył pieniążek dłonią…
Po chwili jednak zaczęliśmy datować warstwy nad i pod grobem, bo pochówki w kolegiacie leżą warstwami i czasami jest ich nawet dziesięć. W tym przypadku groby nad i pod naszym znaleziskiem wyznaczyły bezwzględny czas pogrzebu. To połowa XVI wieku! Ogromna sensacja. Jeden z pierwszych poddanych sekcji i odkryty przez archeologów poznaniak i Polak. Od razu w tle nasuwa się pytanie, kto tak wcześnie robił takie eksperymenty, i to na zamożnych ludziach pochowanych w tym miejscu. Teatry anatomiczne pojawiały się już w tym czasie, ale zawsze były one wykonywane na przestępcach lub ubogich ludziach niższego stanu. Ale patrycjusz pochowany w kolegiacie. Kto i dlaczego zrobił coś, czego wówczas nie robiono?
Od razu przypomniał się Józef Struś. Postać legendarna. Nadworny medyk Zygmunta Starego, Zygmunta Augusta oraz sułtana Sulejmana I Wspaniałego. Badacz ciśnienia o przenikliwości, której wielu dzisiejszych lekarzy mogłoby mu pewnie zazdrościć. Żył w latach 1510-1568, urodził się i umarł w Poznaniu, a pochowano go w kolegiacie. Czyżby to on wyznaczył horyzonty, do których chcieli równać poznańscy medycy? Czy też może to on sam wykonał sekcję zwłok, żeby dowiedzieć się więcej o pacjencie? Czy skłonił go do tego geniusz zmarłego, czy inne cechy? Staramy się to teraz ustalić, badając zachowane kości. Dowiemy się, czy chorował, czy też nie. Jak długo żył i czy miał cechy szczególne. Tego, czy badał go Józef Struś, nie dowiemy się już nigdy, tak jak nie dowiemy się, gdzie w kolegiacie spoczął ten wybitny poznaniak. Ale czy same pytania, które nasunęło to odkrycie, nie są wystarczająco ciekawe, aby wciąż myśleć o magii tego miejsca?
A na zdjęciach w załączniku widać, jak kiepska była piła, której użyto do badań, ale też jak profesjonalna była ręka, która kierowała tą piłą…
Dzwon, który spadł, i dlaczego
W zachodniej części wykopu. Bliżej wieży (jak można się domyślać, bo już nie pogłębialiśmy, ale poszerzaliśmy nasze wykopy) odkryliśmy coś, czego także się nie spodziewaliśmy. Kolisty lej w ziemi o średnicy około dwóch metrów. Coś, co go zrobiło, było duże i ciężkie, no i musiało spaść... Przecięło posadzkę z XVII i XVIII wieku (tzw. wazówkę, przywożoną do Polski ze Szwecji jako balast dla statków przewożących zboże), zniszczyło też wcześniejsze podłogi wyłożone cegłą. W leju, który nieco podnosił się ku północy, znaleźliśmy także gąsiory z dachu oraz fragmenty drewna. Prawdziwe zaskoczenie pojawiło sie jednak nieco później, bowiem w samym zasypisku znaleźliśmy też fragmenty spiżowego dzwonu. Czy właśnie tutaj spadł dzwon? Jeśli spadł, to przecież wisiał w wieży i musiał z wieży spaść. Powoduje to najważniejsze pytanie: Czy my jesteśmy we wnętrzu wieży i nie wiemy o tym? Układ murów nie jest jednoznaczny, ale wskazuje na to, że miejsce upadku to jednak wnętrze kościoła, a nie wieży. Jak więc wytłumaczyć znalezisko?
Żmudne studiowanie źródeł przynosi odpowiedź. W roku 1773, gdy kościół zapalił się po uderzeniu pioruna, spaliła się też wewnętrzna, drewniana konstrukcja wieży. Wiadomo, że największy z dzwonów przebił się prawdopodobnie przez mur i upadł na północ od budynku. Prawdopodobnie więc pociągnął za sobą dwa pozostałe, mniejsze dzwony, które mogły upaść wcześniej i w nieco innym miejscu. Katastrofa była spektakularna, ponieważ fragmenty płaszcza dzwonu odkryliśmy też w wykopach leżących kilka metrów od centrum opisywanego, kolistego pogorzeliska.
Wiadomo już, że wieża jest całkiem blisko. Ale czy na zachód od „dzwonu”, czy też może na południe?… Archeolog nie ma wyboru, musi dalej szukać…
A kości jego zielone
Liczba grobów na placu Kolegiackim może wynosić nawet dwa tysiące. To zmarli chowani tu po lokacji w roku 1253, wokół ówczesnego kościoła. Wraz z powiększaniem się budowli pochówki w jej obrębie nałożyły się na te najstarsze i stąd czasami znajduje się tu nawet dziesięć warstw grobów. Wśród nich wiele jest takich, które opisać można słowami dawnego odkrywcy Tadeusza Czackiego, odnoszącymi się do pochówków królewskich: „Kto by w tem upatrywał prostą, pamięci […] ubliżającą ciekawość, tego niech zaspokoi uwaga, że ani my, ani tysiące innych, gdyby przypadkiem ponad ich kośćmi odkryły się grobowiska, podobną ciekawością na pewno znieważeni nie będziemy. Potrzeba na to prawdziwie wielkiego człowieka, ażeby wszystko, co się do niego odnosi, budzić mogło zajęcie”.
Badania dawnych mieszkańców Poznania przyniosą zapewne wiele informacji o ich życiu i śmierci.
Już teraz jednak część naszych przodków budzi wielką ciekawość wśród przechodniów i zwiedzających. Pytają, dlaczego ich kości są czasem zielone, dlaczego czoła są czasem czarne, a dlaczego też czasami otacza ich bryła wapna. Odpowiedzi na te pytania są prostsze niż te o choroby, dietę i koleje życia. Okazuje się, że ziemia zmienia nie tylko tych, którzy pod nią spoczywają. Nie tylko pozostawia nam gołe kości, ale także niszczy ozdoby, trumny i wszystko wokół. Jak się okazuje, ozdoby mogą się rozłożyć w kwaśnym podłożu i pozostają po nich tlenki, które barwią szkielet. Widzimy, gdzie były ozdoby, ale nie możemy powiedzieć, jakie to ozdoby… Prawdopodobnie medaliki z sylwetkami świętych, pamiątki rodzinne, różańce.
Drewno z trumien opada na głowy zmarłych, też barwiąc kości. Stąd czarne ślady na głowach. Jeśli ktoś z kolei pomalował wieko, to często pozostawia ono ślad farby na zmarłym. Stąd też niektóre czaszki noszą czarne ślady.
Zupełnie inna historia to wapno. Ono z reguły miało doprowadzić do szybszego rozkładu ciała. Może oznaczać zmarłych pochowanych w wyniku ciężkiej choroby lub też ludzi wiezionych z daleka, których starano się w ten sposób zabezpieczyć. Tak czy inaczej, sądzimy, że groby z wapnem często zabezpieczono już wcześniej, a trumny przed pochowaniem nie otwierano. Samo wapno, tak jak nasi zmarli, też odpowie na kilka pytań. Muszą się tylko zakończyć analizy… Archeologia to jednak ciągłe czekanie, ale ile odpowiedzi można w tym czasie wymyślić.
Sumując, archeologia to dziedzina, w której więcej jest pytań niż odpowiedzi. Ale może w tym tkwi jej tajemnica. Można cały czas się zastanawiać, czy za następną grudką ziemi nie czeka na nas doskonała odpowiedź na wszystkie pytania. Rozwiązanie, przy którym zbledną wszystkie inne. To wciąga i pochłania.
Kolegiata pw. św. Marii Magdaleny odsłoniła nam ok. 4 procent swoich tajemnic. Ile ich jeszcze zobaczymy? Wszystko, co mamy, możemy pomnożyć pięćdziesiąt razy, ale czy wówczas obraz będzie pełen, czy tylko powstanie wątpliwość, że w pozostałej część może być to wszystko, czego potrzebujemy, żeby zobaczyć to, co najważniejsze…