80 lat temu, 16 maja 1942 r. zmarł Bronisław Malinowski, badacz ludów pierwotnych, twórca funkcjonalizmu. Jego dzieciństwo i młodość upłynęły w Krakowie i Zakopanem.
Gdyby zwykłemu Polakowi zadać pytanie, jakich zna polskich uczonych światowej sławy, wymieni zapewne Mikołaja Kopernika i Marię Skłodowską-Curie. Mało kto pamięta o Bronisławie Malinowskim, a to przecież on w pierwszych dekadach XX w. przebojem wdarł się na naukowy parnas. Wprowadził nowe podejście badawcze w antropologii, stworzył własną szkołę i wychował wielu uczniów, a jego prace do dziś zachowały wagę. Mało kto pamięta też, że urodził się w Krakowie, tu zdobył tu wykształcenie, myślał też o karierze naukowej pod Wawelem. A samo miasto do końca życia darzył sentymentem.
Górale i młodopolacy
Przyszły reformator antropologii przyszedł na świat 7 kwietnia 1884 r. Jego ojcem był Lucjan Malinowski, profesor UJ, językoznawca, twórca polskiej dialektologii. Matka, Józefa z Łąckich, pochodziła z ziemiaństwa z Kongresówki. To właśnie z nią Bronisława łączyć będzie przez całe życie silna więź uczuciowa. Ona z troską zajmowała się ukochanym jedynakiem, zwłaszcza, że Bronio był dzieckiem słabym i chorowitym. Gdy miał dziewięć lat ciężko zachorował na zapalenie otrzewnej i mało nie umarł, a w ostatniej klasie szkoły średniej z powodu skrofulozy zaczął tracić wzrok. Wprawdzie wyszedł z tego, ale na całe życie pozostał hipochondrykiem.
Właśnie z powodu słabego zdrowia spora część dzieciństwa i młodości Malinowskiego upłynęła w Zakopanem. Mieszkał tam z matką od 1891 do 1898 r., a zakopiańskie powietrze miało być panaceum na jego choroby. Zrządzeniem losu poznał tam dwóch innych młodzieńców, którzy też zapiszą się w dziejach polskiej kultury i nauki: Stanisława Ignacego Witkiewicza i Leona Chwistka. Chłopcy zaprzyjaźnili się i spędzali ze sobą dużo czasu, dyskutując o filozofii, literaturze i sztuce. Przyjaźnili się, a jednocześnie rywalizowali ze sobą, obmawiali się i krytykowali nawzajem. Literacki obraz tej przyjaźni Witkacy zawrze w powieści „622 upadki Bunga”. Bronisław występuje w niej jako wyniosły książę Nevermore.
Na przełomie XIX i XX w. w Zakopanem i w Krakowie Malinowski stykał się z przedstawicielami rozwijającej się wtedy Młodej Polski. Chłonął modernistyczne idee i atmosferę: rozważania o istocie życia, nicości, nagiej duszy, śmierci, miłości. Nie obca była mu młodopolska fascynacja erotyką (w Zakopanem często romansował), dopingowana także seksualną swobodą panującą wśród górali. Jak pisze Grzegorz Łyś, autor pierwszej polskiej biografii Malinowskiego, zatytułowanej nomen omen „Dzikie rządze”, ta otwartość w sprawach seksu pozwalała mu potem swobodnie zająć się badaniem życia erotycznego mieszkańców Oceanii.
- Erotyka była dla modernistów bardzo ważna; dla niektórych wręcz najważniejsza. Malinowski musiał znać aktywnego wtedy w Krakowie Stanisława Przybyszewskiego, patrona tej formacji. A jak wiadomo Przybyszewski był pasjonatem erotyki - mówi Grzegorz Łyś.
Ale to nie wszystko. - Kraków i jego młodopolska atmosfera miały duży wpływ na osobowość i formację naukową Malinowskiego. Wpływ modernizmu na niego był silny. U artystów przejawiał się w buncie wobec zastanej krakowskiej rzeczywistości, a u niego w buncie wobec dominujących dotąd w antropologii metod badawczych – podkreśla autor.
Na rozdrożu
W 1894 r. Malinowski rozpoczął naukę w krakowskim CK Gimnazjum im. Jana III Sobieskiego. Maturę – przy poważnych problemach z oczami – zdał dzięki pomocy matki, która była jego lektorką i korepetytorką. Malinowscy mieszkali w bursie dla ubogich studentów przy Małym Rynku 8, której prof. Lucjan Malinowski był przełożonym. Tam Bronio „z zabandażowanymi oczami lub głową obwiązaną ręcznikiem godzinami słuchał mocnego głosu matki, recytującego greckie frazy lub formuły matematyczne”.
W 1902 r. rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym UJ. Jego mistrzem został ks. prof. Stefan Pawlicki, barwna, warta osobnej opowieści postać ówczesnego Krakowa. U niego Malinowski zrobił doktorat z filozofii . Po studiach zdecydowany był poświęcić się nauce. Zamiast filozofii pociągały go jednak nauki ścisłe. Wyjechał więc do Lipska i na tamtejszym uniwersytecie słynącym z wysokiego poziomu fizyki zajął się termodynamiką.
Rychło okazało się, że fizyka i chemia nie są dla niego. Uświadomił sobie wtedy, że znalazł się na rozdrożu. Chciał pracować naukowo, ale nie mógł znaleźć swojej dyscypliny. W Lipsku chodził na wykłady z historii gospodarki i „psychologii ludów” i to chyba skierowało go ku antropologii. W 1910 r. wyjechał do Anglii, by tam realizować karierę antropologa.
Zaczął prowadzić badania, poznawać dyscyplinę i środowisko. W 1913 r. opublikował swoją pierwszą pracę po angielsku „Aborygeni australijscy. Socjologiczne studium rodziny”, która zyskała mu pewne uznanie. Wystąpił też na kilku konferencjach, gdzie wyróżniał się oryginalnymi poglądami i zaczepnością. Uznano, że ten młody człowiek z Austro-Węgier dobrze rokuje i postanowiono wysłać go na badania terenowe,. Zdecydowano, że celem wyprawy będzie Nowa Gwinea i sąsiednie wyspy. Jesienią 1913 r. Brytyjskie Stowarzyszenie Popierania Rozwoju Nauki przyznało Malinowskiemu 100 funtów stypendium. Doszły do tego inne środki, w tym także 300 koron od Akademii Umiejętności z Krakowa.
Wśród dzikich
Wiosną 1914 r. zgromadziwszy wyposażenie (m.in. namiot, łóżko polowe, wannę, składane stoliki i krzesła, aparat fotograficzny, rewolwer, notesy) oraz 24 skrzynie żywności wyruszył statkiem do Australii. Zabrał ze sobą Stasia Witkiewicza, przeżywającego właśnie głęboki kryzys emocjonalny wywołany samobójstwem narzeczonej (do którego zresztą sam się przyczynił). Zadaniem Witkacego było fotograficzne i rysunkowe dokumentowanie badań.
Tuż po przyjeździe do Australii między przyjaciółmi doszło do poważnej scysji (jej powody nie są jasne, być może jakieś znaczenie miała wojna, która właśnie wybuchła w Europie). Witkacy natychmiast spakował się i wrócił do kraju (a w zasadzie do Rosji, gdzie zaciągnął się do wojska). Wieloletnia przyjaźń została zerwana.
Po uzyskaniu wsparcia miejscowego gubernatora Malinowski rozpoczął badania rdzennych mieszkańców Nowej Gwinei oraz wyspy Mailu. Zamieszkał wśród tubylców, których zgodnie z ówczesną praktyką nazywał dzikimi. Dzięki wrodzonym zdolnościom językowym szybko poznał ich mowę i zaprzyjaźnił się z nimi. W rozmowach i obserwacji badał ich codzienne zwyczaje, wierzenia, strukturę społeczną, funkcję rodziny, pokrewieństwo, gospodarkę itd. Robił zdjęcia, gromadził eksponaty, zapełniał notesy zapiskami. W 1915 r., po krótkim pobycie w Australii, wrócił na Nową Gwineę, a potem popłynął na Wyspy Triobriandzkie, gdzie kontynuował badania. „Trzy razy dziennie, nawet w ulewnym deszczu równikowym, uprawiał gimnastykę na plaży, kąpał się w naturalnych basenach na rafie koralowej i biegał” – opisuje jego wyspiarskie życie Grzegorz Łyś.
Pojechać do Krakowa
Do Londynu wrócił w 1920 r. z żoną, Australijką Elsie Masson, córką profesora chemii uniwersytetu w Melbourne. W Anglii rozpoczął pracę w London School of Economics (LSE) i pisanie prac naukowych. Kolejno ukazały się „Argonauci zachodniego Pacyfiku” (1922), „Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich” (1926), „Życie seksualne dzikich” (1929) oraz „Ogrody koralowe i ich magia” (1935).
Przyniosły one Malinowskiemu sławę i rozgłos. Oto jako jeden z pierwszych antropologów w takim stopniu wykorzystał badania terenowe. Dotychczas bowiem tradycyjni antropolodzy prowadzili badania gabinetowe zza biurka, opierając się na relacjach kupców, podróżników i wojskowych. A - jak pisze Grzegorz Łyś - Malinowski pierwszy zszedł z werandy kolonialnej rezydencji i rozbił swój namiot w środku wioski tubylców. Uczony twierdził, że antropolog powinien poznać język tych, których bada, ich zwyczaje, tradycje, przekonania. Powinien się do nich długotrwale i głęboko zbliżyć. Jednocześnie przestrzegał przez lekceważeniem i pomniejszaniem kultur tubylczych. Podkreślał, że są one tak samo wartościowe, jak rozwinięte kultury Zachodu. Takie podejście nazwano szkołą funkcjonalną i w tamtych czasach był to przełom w antropologii.
- W swojej dyscyplinie Malinowski był gwiazdą pierwszej wielkości, o czym dziś nie bardzo pamiętamy. Jego prace były nowatorskie, a jego wkład w światową naukę rzeczywiście pozwala porównywać go z Marią Skłodowską-Curie - mówi Grzegorz Łyś.
W 1921 r. UJ zaprosił Malinowskiego do objęcia specjalnie dla niego planowanej katedry etnografii i etnologii. Badacz odmówił jednak, wybierając LSE, gdzie w 1927 r. założono dla niego pierwszą w Wielkiej Brytanii stałą katedrę antropologii. Stworzył tam własną szkołę, kształcąc następców i będąc dla nich mistrzem.
Gdy w 1942 r. polscy naukowcy tworzyli w USA namiastkę rozwiązanej przez Niemców Polskiej Akademii Umiejętności pod nazwą Polski Instytut Nauk i Sztuk, schorowany Malinowski zgodził się stanąć na jego czele. Organizm nie wytrzymał jednak wysiłku: badacz zmarł na zawał serca 16 maja 1942 r., dzień po nowojorskiej inauguracji Instytutu, której przewodniczył. Pod koniec życia zwierzał się znajomemu, że chciałby pojechać do Krakowa, przejść się Plantami, odwiedzić Wawel…