Antoni Dudek: Historia nie jest czarno-biała [ROZMOWA]
Z profesorem Antonim Dudkiem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego rozmawiamy o Żołnierzach Wyklętych
Już po raz kolejny obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Czy wiadomo, ilu takich żołnierzy walczyło po zakończeniu II wojny światowej?
Są tu pewne szacunki, tylko pojawia się pytanie dotyczące ich precyzyjności. Wiele lat temu IPN przygotował „Atlas Podziemia Niepodległościowego”. Podaje się, że w 1945 roku w lesie pozostało kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Natomiast od 1946 roku to już kilkanaście tysięcy żołnierzy. A po amnestii z 1947 roku zostaje kilka tysięcy ludzi. Później jest ich kilkaset. Z każdy rokiem, od 1945 roku, ta partyzantka bardzo topnieje. Jest to z jednej strony wynikiem działań pacyfikacyjnych przeprowadzanych przez jednostki NKWD i formacji zbrojnych podległych komunistom. Z drugiej strony liczba osób należących do partyzantki niepodległościowej zmniejsza się, bo coraz więcej ludzi widzi coraz mniejszy sens trwania w niej. W tym pierwszym okresie była bowiem nadzieja na wybuch III wojny światowej. Z każdym rokiem nadzieja, że dojdzie do konfliktu zachodu z sowietami słabła. Słabła też partyzantka. Słabło również poparcie społeczne, co było związane z represjami władz. A partyzantka nie mogła przetrwać bez poparcia ludności cywilnej.
Jeden z Żołnierzy Wyklętych, należący do wojska „Warszyca” stwierdził, że nie podoba mu się to określenie. Od kiedy na ludzi walczących z władzą komunistyczną zaczęto mówić Żołnierze Wyklęci?
Mnie też to określenie się nie podoba. Wolę, gdy mówi się partyzantka niepodległościowa albo partyzantka antykomunistyczna. To lepiej oddaje istotę zagadnienia. Natomiast określenie Żołnierze Wyklęci pojawiło się na początku lat 90. Wtedy oficyna „Wolumen” wydała album pod tytułem „Żołnierze Wyklęci”. To pojęcie zrobiło coraz większą karierę. Zostało usankcjonowane w czasach prezydentury Bronisława Komorowskiego, kiedy ustanowiono 1 marca Narodowym Dniem Pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Teraz też lansowany jest inny zwrot - Żołnierze Niezłomni. Uważam, że niepotrzebnie. To określenia emocjonalne, a nie powinniśmy w to wkładać aż tylu emocji.
Jak dziś należy patrzeć ma partyzantkę niepodległościową, niektórzy twierdzą, że nie wszyscy jej członkowie byli kryształowi?
Zdecydowanie tak. Musimy pamiętać, że historia nie jest czarno-biała. Obraz tej partyzantki, w skali jej całego bilansu, oceniam bardzo pozytywnie. Tym ludziom należy się pamięć, trzeba im oddać cześć, honory, ekshumacje. To wszystko jest potrzebne. Nie wolno jednak wszystkich ze sobą zestawiać. Choćby dlatego, że gdyby przeżyli to bardzo ze sobą by się nie zgadzali. Byli to ludzie o bardzo różnych poglądach politycznych. Od socjalistów po endeków. Po drodze było wielu piłsudczyków, chadeków, a także ludzi, którzy nie mieli wykrystalizowanych poglądów politycznych, byli po prostu antykomunistami. Poza tym różnili się w tym, co można uznać za dopuszczalne działanie. Jedni przestrzegali reguł mówiących, że nie morduje się ludności cywilnej, a inni uważali, że ludność cywilna w określonych sytuacjach może być ofiarą egzekucji. Mamy tu casus Rajmunda Rajsa „Burego” czy Józefa Kurasia „Ognia”. Sprawa Kurasia jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo dla niektórych jest szokiem, że przez chwilę był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Sączu. Ludzie nie rozumieją złożoności sytuacji jaka miała w Polsce w drugiej połowie lat 40. Jest tendencja do wkładania wszystkiego do jednego worka. Do wsi wpada oddział, dopada przedstawiciela władzy komunistycznej, działacza PPR i go zabija. Można powiedzieć, że mieści się to w regułach pewnej wojny, która się wtedy toczyła. Ale czy musiał zabijać jego rodzinę? A bardzo często zabijano nie tylko tego działacza, ale również jego żonę, dzieci. Tu się rodzi pytanie, czy można to usprawiedliwiać? W dzisiejszych kategoriach tego byśmy nie usprawiedliwili. Wtedy tamci ludzie uważali to za usprawiedliwione. Traktowali to jako przykładne karanie kolaborantów. Karze się kolaboranta i jego rodzinę, by reszta rozumiała, że nie wolno się zadawać z nową władzą. Był też problem porachunków między partyzantami. Konflikt osobisty zamieniał się w oskarżenie o zdradę i kogoś likwidowano.
Ale nie można zapomnieć o zasługach żołnierzy podziemia niepodległościowego?
Na pewno tak. Jednak we wszystkim trzeba zachować umiar. Odnoszę wrażenie, że kult Żołnierzy Wyklętych zaczyna przesłaniać pamięć o Armii Krajowej, wysiłku polskich żołnierzy na różnych frontach II wojny światowej, działaczach opozycji. Żołnierze Wyklęci mają miejsce w panteonie bohaterów, ale nie można ich uważać za ważniejszych od Armii Krajowej. To AK była ważniejsza. Walczyła wtedy, gdy walka miała nie tylko symboliczny sens. Natomiast partyzantka antykomunistyczna walczyła w wymiarze symbolicznym. O tym trzeba pamiętać. Mamy tendencję do chwalenia wyłącznie tragicznych, romantycznych bohaterów. Przegrali, poświęcili życie, dlatego są wielcy i wspaniali. A co mają myśleć członkowie AK, którzy przeżyli? Byli gorsi, bo nie poszli do lasu? To zasadnicze pytanie.