Przedwczesna śmierć mamy odbiła niezatarte piętno na jej dorosłym życiu. Dopiero po czterdziestce zaczęła dostrzegać własne potrzeby.
W jej życiu szykuje się prawdziwa rewolucja. Niedawno rozpoczęła wraz z partnerem budowę domu na Mazurach. Media, gdy się o tym dowiedziały, od razu zaczęły sugerować, że zamierza się tam przeprowadzić z Warszawy. Tymczasem nic z tego: będzie to dom na letnie i weekendowe wypady. I to nie tylko dla aktorki i jej najbliższych, ale również do wynajęcia. Noc dziwnego, że patrzy ona w przyszłość z optymizmem.
- W wieku 40 lat mam przyjemne poczucie, że nieźle radzę sobie w życiu. W pracy mam doświadczenie, jestem fajną mamą, odważnie inwestuję, a przy tym ubezpieczyłam się, nie drżę, że dzieci będą musiały spłacać moje kredyty. Dom, który budujemy, to solidny fundament, ale z czasem przekonałam się, że domu nie tworzy się z cegieł – deklaruje w „Twoim Stylu”.
*
Z wczesnego dzieciństwa niewiele pamięta. Kiedy miała dziewięć lat, jej mama zmarła na nowotwór jajników. To traumatyczne przeżycie wymazało większość tego, co dziewczynka przeżyła do tamtego momentu. Na pewno wie, że była łobuziarą: wolała ubierać spodenki zamiast sukienki i wspinać się po drzewach niż bawić się lalkami. Tata miał wtedy dużo obowiązków, dlatego poprosił, aby przeprowadzili się do nich dziadkowie. Ich zadaniem była pomoc w opiece nad małą Anią i jej starszym bratem Andrzejem.
- Nie chciałam przysparzać dodatkowych kłopotów tacie. Wzięłam na siebie część odpowiedzialności za dom i nie w głowie były mi wybryki. Nawet nie chodziłam na wagary. W podstawówce dwa razy uciekłam z lekcji i był to dla mnie tak potworny stres, że uznałam, że to bez sensu – mówi w serwisie Plejada.
Tata okazał się kochliwym facetem. W efekcie Ania miała za młodu kolejno aż dwie macochy. Początkowo była im bardzo przeciwna, z czasem jednak odnalazła się w nowej sytuacji. Być może jednak to te rodzinne zawirowania sprawiły, że jako nastolatka była przysłowiową szarą myszką. Nie akceptowała siebie, była nieśmiała wobec rówieśników, a na dodatek, kiedy brat zaczął wyśmiewać się z jej wyglądu, nabawiła się kompleksów.
- Jako nastolatka byłam wobec siebie całkiem na nie. Pewnie dlatego, że zabrakło kogoś, kto by mnie przez lata dojrzewania przeprowadził za rękę. Kiedy dostałam pierwszej miesiączki, poszłam z tym do taty. Było mi o tyle łatwiej, że jest ginekologiem. Schowałam się za rzeczowość, jaka towarzyszy rozmowie z lekarzem. Ale niektórym moim koleżankom wydawało się abstrakcyjne pytać tatę o regularność okresu – śmieje się w „Zwierciadle”.
*
Początkowo chciała zostać lekarzem jak jej tata. Z czasem zmieniła jednak zainteresowania. Zaczęła myśleć o architekturze, ale jednocześnie z pasją występowała na szkolnych akademiach, znajdując wbrew swej nieśmiałości wielką przyjemność w deklamowaniu wierszy i śpiewaniu piosenek. Za namową swej ówczesnej macochy postanowiła ostatecznie zdawać do szkoły aktorskiej. I udało się – ale pierwszy rok był dla niej bardzo trudny.
- W szkole wstydziłam się wszystkiego. W trakcie pierwszego roku byłam na liście do „odstrzału”. Zamknięta, spięta, na próbach siedziałam w kącie, na środek wychodziłam onieśmielona. Na zajęcia byłam słabo przygotowana, bo nie wiedziałam, czego się ode mnie oczekuje, nie miałam pojęcia, jak zagrać, jakie uruchomić emocje. Krępowałam się, gdy ktoś na mnie patrzył! Ale byłam też uparta. Poddać się, zawieść? Nie – wspomina w „Twoim Stylu”.
Ciężka praca na studiach szybko zaowocowała, kiedy zrobiła dyplom i zaczęła szukać zatrudnienia. Dostała etat w Teatrze Dramatycznym, szybko upomniała się o nią również telewizja, a potem kino. Rozpoznawalność przyniosła jej rola posterunkowej Kaliny Fatalskiej w serialu „Złotopolscy”, na planie którego pracowała aż osiem lat. W kinie podbiła serca wszystkich widzów jako „Korba” w „Lejdis”. Występ w tym filmie sprawił, że zaczęto ją postrzegać przede wszystkim jako aktorkę komediową.
- Wskoczyłam w szufladkę silnych kobiet. Dziś „Korba”, którą zagrałam w „Lejdis”, jest już ikoną. Nosi w sobie jakąś niezgodę, która przykrywana jest wieloma warstwami uśmiechu, siły i determinacji. Wiele kobiet tak żyje. Myślę, że dlatego tak bardzo pokochały one tę postać – podkreśla w Plejadzie.
*
Ania początkowo długo bała się związać z kimś na stałe. To śmierć mamy odbijała się echem w jej psychice: bała się, że znów zostanie „porzucona” przez kogoś, kogo pokocha. W końcu zakochała się w koledze po fachu – Piotrze Grabowskim. Krakowski aktor porzucił dla niej żonę i dzieci, więc ich romans od razu wzbudził zainteresowanie w mediach. To nie przysłużyło się tej relacji. Mimo, że na świat przyszła córka pary Lena, w końcu doszło do rozstania.
– Zanim zostałam mamą, nie myślałam o dzieciach, wręcz się ich bałam. Instynkt macierzyński? Może coś takiego drzemało we mnie, ale podświadomie. Aż daliśmy sobie przyzwolenie na dziecko. I zdarzyło się, dzięki Bogu. Ale kompletnie nie byłam na to nastawiona. Może dlatego, że wcześnie straciłam mamę, zabrakło wzoru i rozmów na ten temat – dywaguje w „Zwierciadle”.
Po rozstaniu z Piotrem, Anna poszła na terapię. Choć zrobiła to z myślą o córce, być może pomogło jej to stworzyć zdrowszą relację z kolejnym mężczyzną – dyrektorem marketingu Danielem Duniakiem. Mimo, że jest od niej cztery lata młodszy, wydają się do siebie pasować. Nic dziwnego, że postanowili przypieczętować swój romans dzieckiem. Ich syn Maks ma sześć lat i tej jesieni pójdzie do zerówki. A niebawem będzie miał brata lub siostrę – bo Ania oficjalnie obwieściła, że jest w ciąży.
- Jako czterdziestolatka kontaktuję się lepiej z moimi potrzebami. Już wiem, że nie są mniej ważne niż oczekiwania i potrzeby innych, w tym moich dzieci. Przestałam obowiązkowo odwozić córkę do szkoły albo na trening siatkówki w weekendowe poranki. Umiem powiedzieć: „Musisz pojechać sama, nie dam rady”. Zwłaszcza teraz. Spodziewam się trzeciego dziecka – wyjawia w „Twoim Stylu”.