Ania Szałapak nie miała własnego domu. Mówiła: Mieszkam u moich kotów
Mieszkanie na Wiślnej oddała we władanie kotom, Piwnicę pod Baranami rozświetlała białymi strojami, w Muzeum Historycznym uczyła szacunku do tradycji, a w domach znanych krakowian śpiewała kolędy. Po Krakowie, śladem ANNY SZAŁAPAK, oprowadzają nas przyjaciele artystki.
Wiślna - kątem u kotów
Na drzwiach mieszkania przy ul. Wiślnej Anna Szałapak przyczepiła kartkę: „Tu mieszka Stanisław Wyspiański i prosi, żeby go nie odwiedzać”. Powiesiła ją z sentymentu - wychowała się przy ul. Mazowieckiej, niedaleko pracowni młodopolskiego artysty. I nie był to jedyny sentymentalny element w jej mieszkaniu. - Obrazy, zdjęcia, bibeloty, pamiątki, figurki aniołów, wazony, kwiaty... - wymienia przyjaciel artystki, Zygmunt Konieczny. - Ale proszę nie myśleć, że to był jakiś skład staroci! Wszystko przy Wiślnej było urządzone w stylu Ani - ze smakiem i klasą.
Tyle że... to nie było jej mieszkanie. - Zawsze powtarzam, że mieszkam u moich kotów, bo wszystko im podporządkowuję - śmiała się Szałapak w wywiadach. Koty były dwa: bury Mamin (zwany też Anikotem) i czarno-biały Gucio. - Miały zupełnie różne charaktery. Jeden - przylepa, drugi - awanturnik. Kiedy przychodziłem do Ani ćwiczyć piosenki, zasiadałem przy pianinie, ten pierwszy od razu wskakiwał na kolana i mruczał, a drugi patrzył z daleka, jakby właśnie planował jakąś zbrodnię - opowiada Zygmunt Konieczny. - Który był który? Nie mam pojęcia.
Koty źle znosiły częste wyjazdy artystki. Kiedy zaczynała się pakować, drapały walizki, wyrzucały z nich rzeczy, a po powrocie przez kilka dni chodziły demonstracyjnie obrażone. - Na obserwowaniu kotów mogłabym spędzić moje życie - mawiała Szałapak. W 2015 poświęciła zwierzakom recital. Jedną z piosenek, która znalazła się w programie, podarowała jej na imieniny Ewa Lipska. „Bo mój kot/ łapie w lot,/ co do jot,/ bo mój kot/ to jest splot/ dobrych not/ bo kot mój dobre ma maniery/ żadne skandale i afery na kocią łapę/ żyje ze światem/ już starożytnym będąc cytatem”. Tak brzmiały słowa „Anikota”, do którego muzykę napisał Zygmunt Konieczny. „Kocie” kompozycje stworzyli też: Andrzej Zarycki, Grzegorz Turnau, Aleksander Brzeziński, Bartosz Tomaszka i Adrian Konarski. W sumie uzbierało się kilkanaście utworów. Szałapak myślała o stworzeniu z nich płyty. Nie zdążyła jej nagrać.
Piwnica pod Baranami - Słowianka z gitarą
- Poznałem Anię w latach 70., w pociągu przyjaźni. Studenci jechali nim do bratniego ZSRR promować polską kulturę. Wśród pasażerek były dziewczyny z Zespołu Pieśni i Tańca Słowianki, a wśród Słowianek - Ania - opowiada Andrzej Sikorowski. - Ubrana w sukienkę, grała na gitarze i śpiewała jakąś piosenkę po angielsku. Kilka lat później Ania Klimas przyprowadziła dziewczyny ze Słowianek do Piwnicy pod Baranami i tak Szałapak zaczęła funkcjonować już nie jako tancerka, ale jako śpiewaczka.
- Doskonale pamiętam, była zima 1979 roku - wspominała po latach artystka. - Przyszłam do Piwnicy razem z kilkoma dziewczynami z chóru Słowianek. One miały przygotowane swoje ludowe piosenki, a ja miałam gitarę i kilka utworów Okudżawy. Tego Okudżawę musiałam zaśpiewać przed Piotrem Skrzyneckim i Zygmuntem Koniecznym. Myślałam, że umrę z przerażenia. Ale poszło dobrze, kazali mi wystąpić już następnego dnia. Od tego czasu regularnie pojawiałam się na scenie.
- Żeby śpiewać jak Ania, nie wystarczy talent i technika. Tak nie zaśpiewa człowiek bez bogatego wnętrza, bez historii - mówi Bogdan Micek, dyrektor Piwnicy pod Baranami. - Ania była wyjątkowa, bo miała serce.
Sercu towarzyszyły też niezwykły profesjonalizm i pracowitość. Jak wspomina Micek, do każdego występu przygotowywała się najpierw interpretując tekst, potem pracując z kompozytorem, a na końcu przygotowując scenografię. - Stolik nakryty obrusem, a na stoliku książki, dzwoneczki, świece, obok fotel - opowiada Micek. - Miało się wrażenie, że koncert odbywa się w krakowskim saloniku. Całości dopełniały stroje, białe, zwiewne. To ze względu na nie Osiecka nazwała Szałapak „Białym aniołem”. - Ania strojem manifestowała swoją niechęć do ciemności - uważa Andrzej Sikorowski. - Ubierała się w stylu można by powiedzieć staromodnym. Była damą, a nie podlotkiem niezależnie do tego, ile miała lat. I nie była to tylko sceniczna kreacja. - Nawet na narty jeździła ubrana na biało: białe narty, biały kombinezon, biały plecaczek. I te długie, blond włosy. Wyglądała zjawiskowo - wspomina Jacek Wójcicki.
Krakowskie domy - Anioł po kolędzie
Wśród białych strojów był jeden szczególny: biały kożuch. Szałapak zakładała go po Bożym Narodzeniu i w towarzystwie ucharakteryzowanego na diabła Jacka Wójcickiego ruszała kolędować po domach znajomych. - Nigdy nie uprzedzaliśmy, że się zjawimy - opowiada Wójcicki. - Te niespodzianki czasem prowadziły do zabawnych sytuacji. Przychodzimy kiedyś do Sikorowskich, pukamy, otwiera córka Andrzeja, Maja i ze wzrokiem wbitym w podłogę wręcza nam 20 złotych. „Maja, no co ty, to my”. „Ojej, a ja myślałam że jacyś kolędnicy”.
Było też kolędowanie bardziej oficjalne. Przez kilka lat Szałapak i Wójcicki występowali w Sali Fontany Muzeum Historycznego Miasta Krakowa i w kościele na Salwatorze, ruszali też z kolędowym tournée po Polsce. - Braliśmy korony, dzwoneczki, szopki, figurki, ja miałem swoją rękawiczkę w kształcie karpia - opowiada Wójcicki. - Ania była doskonałą towarzyszką podróży i dzielną artystką. Zawsze, mimo zmęczenia, dawała świetny występ, a potem znajdowała jeszcze siły, żeby biesiadować z gospodarzami.
Muzeum Historyczne Miasta Krakowa - Z miłości do szopek
- Mało kto dziś pamięta, że Anna Szałapak z wykształcenia była etnografką - zauważa Michał Niezabitowski, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. - A moim zdaniem, ona w sercu na zawsze tą etnografką pozostała.
Ta część jej natury manifestowała się w wieloletniej pracy w muzeum i miłości do bożonarodzeniowych szopek. Przez lata, jako pracownica Działu Folkloru i Tradycji Krakowa, organizowała konkurs szopek, potem została jego jurorką. - Anna Szałapak pochodziła z Krowodrzy - kolebki krakowskiego szopkarstwa - zaznacza Małgorzata Niechaj z Muzeum Historycznego. - Jako jurorka wielką wagę przywiązywała do tradycji, w dyskusjach broniła specyficznego stylu, autentyczności. Nowoczesność mniej przypadała jej do gustu.
Szałapak szopki nie tylko oceniała, ale kilka razy sama stawała się ich częścią - szopkarze umieszczali czasem w swoich dziełach jej figurkę - w pastelowej sukni, z długimi, jasnymi włosami, wyglądała jak prawdziwy biały anioł.