Andrzej Ł. miał zapłacić 500 zł. Teraz dostaje pozwy na kilkadziesiąt tysięcy!
Zgodnie z wyrokiem z 2010 roku Andrzej Ł. miał zapłacić tylko 500 zł. Teraz dostaje pozwy na kilkadziesiąt tysięcy. Rodzina jest załamana.
Z powodu wyroku sprzed lat Andrzej Ł. jest zasypywany pozwami o spłatę ponad 50 tys. zł. Mężczyzna odegrał rolę słupa w przekręcie, którym kierował przygodnie poznany mężczyzna. To cena za błędy przeszłości? Może, gdyby nie fakt, że Andrzej jest niepełnosprawny intelektualnie.
Łapię się za głowę, kiedy widzę te kolejne monity, które przychodzą do niego - mówi Elżbieta Ł., matka Andrzeja. - On ma renty raptem 700 zł, ja dwieście złotych więcej, a do spłaty jest, zaraz... ile? - kobieta wertuje dokumenty. Ma ich całą teczkę. Monity, wezwania, pozwy, informacja o przejęciu wierzytelności banku przez windykatora, pisma procesowe są starannie posegregowane w foliowych koszulkach. W osobnych zakładkach mieszczą się orzeczenia NFZ-u o niepełnosprawności Andrzeja. - To jakieś... ponad 50 tysięcy.
Andrzej ma 39 lat i całe życie spędził w Solcu Kujawskim. Nie pracował, bo nie mógł. Najwcześniejsze orzeczenie stwierdzające niedorozwój i niezdolność do pracy, które pokazuje matka Andrzeja, pochodzi z lat 90. Co kilka lat lekarz orzecznik wystawiał mu podobny dokument, w którym stwierdzał, że mężczyzna nie jest zdolny do podjęcia zatrudnienia z powodu trwałej niepełnosprawności intelektualnej. Tak było również w 2008 roku.
Kredyty? To niemożliwe...
- Andrzej chodził po mieście, rozmawiał z ludźmi. Tak pewnie poznał Jacka P., mówi Iwona, siostra Andrzeja. - Ten mu zaproponował, że zrobi go wspólnikiem w swojej firmie. Brat dał się namówić, bo zawsze był łatwowierny. Taki już jest. No i się zaczęło.
Andrzej kierowany przez P. - który w Solcu Kujawskim miał zarejestrowaną działalność gospodarczą, prowadził firmę transportową - przedstawiał w bankach i firmach udzielających pożyczek krótkoterminowych nieprawdziwe zaświadczenia o zatrudnieniu. Suma wszystkich pożyczek, o które występował, sięgnęła 77 tys. zł. - Jacek P. zapewniał go, że sam będzie spłacał wszystkie należności.
Andrzej, nawet gdyby chciał, i tak nie mógłby wywiązać się z rat kredytów wynikających z umów, które podpisywał w bankach. Zwyczajnie nie miałby z czego. Jego renta nie wystarczała nawet na wegetację, a co dopiero na spłatę tak ogromnych zobowiązań. Kiedy przyszedł pierwszy monit, bliscy Andrzeja byli w szoku.
- Pytałam, Andrzej, co to ma znaczyć? W pierwszej chwili myślałyśmy z mamą, że to jakaś pomyłka. Andrzej i kredyty? Nie miałyśmy pojęcia, że coś takiego w ogóle miało miejsce, że on podpisał jakieś umowy. W dobrej wierze zdecydowałyśmy pójść na policję, by zgłosić sprawę i wyjaśnić to całe zamieszanie - siostra nie może ukryć emocji mówiąc o tej sprawie.
Efekt był taki, że dwa lata później w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy zapadł wyrok skazujący Andrzeja Ł., Jacka P. i trzeciego „wspólnika” w wyłudzaniu kredytów.
Wyrok dostał łagodny
„(...) uznaje za winnego popełnienia czynów zarzucanych w punktach (...) aktu oskarżenia z tym ustaleniem, że działał kierowany przez Jacka P. w warunkach ograniczonej w stopniu znacznym zdolności rozpoznania znaczenia czynu (...)” - brzmiało orzeczenie sądu.
Andrzej został skazany na 10 miesięcy pozbawienia wolności, ale wykonanie wyroku warunkowo zawieszono. Rodzina odetchnęła: syn i brat nie pójdzie do więzienia. Sąd zobowiązał go do zapłaty symbolicznej kwoty 500 zł, jako „częściowe naprawienie szkody”. Ł. wpłacił te pieniądze bankowi.
Okazało się jednak, że wyrok w procesie karnym nie kończy sprawy. Dlaczego? Jak teraz wygląda prawna sytuacja Andrzej Ł? Czytaj w dalszej części artykułu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień