Z czego wynikają nasze błędy? Z samotności, z braku możliwości kontroli, własnej, nad sobą. Samokontrola jest bardzo trudna, wymaga bardzo wielu starań - mówi Andrzej Komorowski, psycholog rodzinny, seksuolog
Niektórzy mówią, że trzeba upaść na samo dno, żeby się potem z niego odbić. To prawdziwa teza?
Nie zawsze i nie u każdego. Zależy od osobowości i charakteru. Wprawdzie my zdajemy sobie z tego sprawę, ale część tych czynników jest wrodzona. Na przykład proszę pani, wstyd. To wrodzona cecha i wstydzą się już małe dzieci, nawet niemowlęta. Mają też wybór dobra i zła. Wykonano kiedyś takie doświadczenie z niemowlakiem: postawiono przed nim ekran, na którym było widać, jak pewien rysunkowy maluszek stoi na górze, a drugi się do niego wspina. I kiedy wspiął się do samej góry, to uderzał tego stojącego mocno w głowę czymś, co trzymał w ręku. Ten płakał. I okazało się, że dzieci, które to obserwowały, w momencie, kiedy jeden zbliżał się do drugiego, także płakały, uciekały, „uciekały” mówię w przenośni, bo były to niemowlęta, które się nie ruszały. W każdym razie pokazywały, że chciałyby uciec, że się niepokoją, że są w bardzo niebezpiecznej sytuacji, starały się tego rysunkowego malca ostrzec. A zatem człowiek ma szereg cech wrodzonych, które nam się wydają tylko i wyłącznie nabyte, imaginujemy sobie, że zależą one od wychowania.
Ale dla każdego to dno, upadek wygląda trochę inaczej, prawda?
Jedni są dobici do dna na parterze, inni - na piątym piętrze. To indywidualna cecha, bardzo indywidualna. Nie ma w tym wypadku żadnych przeciętnych czy średnich. Spostrzegamy wiele osób życia publicznego, którym się taki upadek przydarza i wtedy mamy jakąś ocenę, jak głębokie to dno, przeciętnego człowieka spotkanego na drodze nie dostrzegamy. On trafia do nas, do poradni, idzie do psychologa, do psychiatry, do swojego lekarza w rejonie, do spowiednika, bardzo różnie.
Co najczęściej powoduje, że upadamy? Stres? Jakaś tragedia, która nam się przydarza? Presja, pod którą żyjemy? Tych czynników pewnie jest wiele, dla każdego inny jest początkiem końca.
Generalnie powiem tak: skandal. Skandal, czyli coś, co nas ośmiesza, czego się z zasady bardzo boimy. Nie chcemy pokazać jako dziecko, że zrobiliśmy kupę w majtki, a jako dorosły, że na przykład kogoś skrzywdziliśmy albo że się ośmieszyliśmy, w taki czy inny sposób. Osoba publiczna cierpi jeszcze bardziej, bo jest na widoku, jest poddawana publicznej ocenie, ale nie sądzę, żeby cierpiała bardziej od osoby przeciętnej. Każdy z nas cierpi, bo cierpienie jest tożsame naszemu wychowaniu. Tak nas do tego przygotowano. Jedni mówią do dziecka: „Nie dłub w nosie, bo ci się rozszerzą dziurki”, dziecko zapamięta, że ma się wstydzić, bo ma szerokie chrapy i będzie się wstydzić całe życie, chociaż to nieprawda. Dzieciom nie rozszerzają się chrapy od dłubania w nosie. Nie należy je wpędzać w taki stres. Należy powiedzieć: „Nie dłub w nosie, bo to mało ładne” i nie dodawać, że ludzie się będą śmiali, bo ludzie się śmieszności boją. Wydaje mi się, że warto zwracać uwagę na to, iż cudza krzywda może boleć także nas. Warto na każdą sytuację spojrzeć z drugiej, odwrotnej strony. Śmiejemy się często z innych i póki to jest na granicy, to jest okey.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień