Andrzej Halicki: Prezydent stanął po stronie polskiej racji stanu
Andrzej Duda ma teraz szansę na odwrócenie złej karty i zapisanie się na kartach historii w zupełnie inny niż do tej pory sposób - mówi Andrzej Halicki, szef mazowieckiej Platformy.
Spotykamy się w pustym, wakacyjnym Sejmie. Żywego ducha tu prawie nie ma, a jednak gmach otoczony jest barierkami, po Wiejskiej kręcą się policjanci. Pewnie więc wciąż krąży wśród was ta pogłoska, że PiS zwoła nagłe posiedzenie, na które nie zdąży dojechać opozycja, by na nim odrzucić prezydenckie weta?
Nigdy nic nie wiadomo. Sytuacja, którą mieliśmy w grudniu - czyli przeprowadzenie tak zwanego posiedzenia Sejmu, w zamkniętej Sali Kolumnowej, bez udziału opozycji - naprawdę miała miejsce. To się wszystko odbyło - dlatego nie można wykluczyć, że i teraz PiS będzie próbował zastosować podobne metody.
Tak szczerze, naprawdę uważa pan za realnie prawdopodobne, że PiS może próbować odrzucić prezydenckie weta bez udziału opozycji?
Mam przede wszystkim nadzieję, że Jarosław Kaczyński doskonale pamięta tę własną grudniową traumę. Bo wtedy - mając w ręku teoretycznie wszystkie narzędzia i pełnię władzy, którą się nieustannie chełpi - musiał jednak zejść ze swoimi posłami do innej sali, żeby próbować udowodnić, że panuje nad sytuacją. A prawda była taka, że kompletnie nad nią nie panował - podobnie zresztą jak nie panował nad nią marszałek Kuchciński ani nikt inny z większości parlamentarnej. W efekcie Polska nie ma dziś legalnie uchwalonego budżetu - wbrew temu, co prokuratura będzie nam wmawiać: że nie doszło do naruszenia regulaminu Sejmu. Gołym okiem widzieliśmy, że to posiedzenie było kompletną fikcją, jeżeli chodzi o stosowanie zarówno regulaminu Sejmu, jak i zasady konstytucyjnej. Odbyło się bez udziału opozycji, bez możliwości pracy mediów, zostało zwołane w trybie, którego nie przewiduje prawo. W dodatku było to posiedzenie przerwane i nigdy nie dokończone, myślę tu o tym incydencie, który miał miejsce na sali plenarnej i powstałym w jego rezultacie chaosie, który nie pozwalał nawet liczyć głosów ani prowadzić stenogramów. Pamiętajmy zresztą, że zauważył to nawet sam marszałek Kuchciński mówiąc „Nie widzę. To znaczy wszystko jedno, czy widzę, czy nie widzę”. Takie słowa przecież padły na sali i zostały zarejestrowane.
Czy po tym, co pan właśnie powiedział, byłby pan jednocześnie skłonny przyznać, że jednak w konstytucji zabrakło wystarczających ustrojowych mechanizmów zabezpieczających?
Są w Polsce osoby, które przysięgają na Konstytucję - przede wszystkim pan prezydent. To jego obowiązkiem jest stosowanie prawa i również zapisów Konstytucji. I to nawet wtedy, kiedy sam chciałby dyskutować o jej zmianie.
Rozumiem więc, że sugeruje pan, że konstytucyjny bezpiecznik zadziałałby wtedy, gdyby prezydent nie podpisał uchwalonego w Sali Kolumnowej budżetu. Ale i tak brakuje kolejnego stopnia mechanizmu zabezpieczającego, prawda?
Oczywiście, nie tylko to sugeruję, ale tego oczekuję. Tego wymagam od prezydenta, który na tę Konstytucji przysięgał i który jest tej Konstytucji strażnikiem - po to, by ład demokratyczny panował, by panował porządek prawny. To jest także kwestia bezpieczeństwa obywateli. To przecież w tejże Konstytucji zapisane są gwarancje praw obywatelskich, które właśnie dzisiaj już przestają być takimi oczywistymi. Jeżeli mamy do czynienia z zamachem na organizacje pozarządowe, na sądownictwo, na samorządy i na wolność słowa, to mamy też do czynienia z zamachem na podstawowe prawa obywateli. Przypominam że w tym grudniowym konflikcie niezwykle ważnym elementem była także kwestia obecności dziennikarzy w parlamencie, możliwości nieskrępowanej pracy mediów. Przecież ten parlament był wówczas przygotowany do tego, by samodzielnie produkować sygnał telewizyjny! Zaręczam zaś, że transmisje z Sejmu emitowane przez kancelarię, wyglądałyby zupełnie inaczej. Nie chodziliby państwo dzisiaj po tym budynku, tak jak pan dziś przyszedł swobodnie. Bo przecież w innym budynku została przygotowana sala za 2 miliony zł po to, żeby tam dla państwa stworzyć takie odosobnione pomieszczenie, by tylko tam można było prowadzić rozmowy, wywiady i konferencje. To właśnie miało być miejsce dla was. Na marginesie, z boku wszystkiego - stworzone tylko po to, żeby nie mogli państwo relacjonować tego, co tak naprawdę dzieje się tutaj na sali plenarnej.
Co pan zobaczył podczas lipcowych protestów przeciw ustawom o sądownictwie? Czy one czegoś nauczyły i opozycję, i władzę?
Już grudniowe protesty przyniosły efekt - w Sejmie wciąż mogą pracować w nieskrępowany sposób dziennikarze, choć owszem, obowiązują limity co do liczby reprezentantów poszczególnych redakcji, rodzajów wejściówek itp.Jeżeli tak jest, to znaczy, że nasz protest był skuteczny - przynajmniej w tej części. I warto to zauważyć i podkreślić, bo naprawdę nie wszyscy jakoś o tym pamiętają. Natomiast lipcowe protesty objęły kilkaset polskich miast, w tym także te naprawdę niewielkie. Wystarczyło by był w nich sąd rejonowy któremu grozi partyjne zawłaszczenie, tego przecież dotyczy ustawa osądach powszechnych. I te protesty - podobnie jak demonstracje KOD, czy Czarny Protest - pokazały przede wszystkim jedno: że presja ulicy naprawdę ma sens. To były protesty bardzo spontaniczne zarazem bardzo szeroko obejmujące polską rzeczywistość, angażujące różne pokolenia i grupy społeczne. W okresie wakacyjnym, kiedy wiele osób było na na urlopach, podczas fali upałów, nastąpiła niezwykła mobilizacja na masową skalę. To z pewnością musiało stanowić naprawdę mocne zaskoczenie dla PiS-u, ale przede wszystkim wywołało reakcję prezydenta Dudy, który nie był w stanie przejść obojętnie wobec tych tych protestów i zawetował dwie z trzech ustaw. To jest oczywiście dopiero początek - nie wiemy jeszcze, czym tak naprawdę zakończy się proces uchwalania ustaw o sadownictwie. Odesłanie ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym z powrotem do Sejmu to jest dopiero zapowiedź konsultacji i dialogu, o których mówił prezydent. Nie wiem więc, jaki będzie finał. Ale w tym momencie jest jasne, że ta presja wywołała taki efekt, że - przynajmniej na moment - został zaciągnięty hamulec dla planów całkowitej likwidacji trójpodziału władzy.
O słowach Jacka Krawca na taśmie z restauracji Sowa i Przyjaciele: Tak krawiec kraje, jak mu elokwencji staje
Trzy największe pod względem skali fale protestów społecznych - ta w obronie TK, Czarny Protest i wreszcie demonstracje przeciw ustawom o sądownictwie - miały w naprawdę dużej mierze ponadpolityczny, pozapartyjny charakter. Podczas ostatnich protestów było to szczególnie mocno widoczne. Czy w Platformie zdajecie sobie sprawę z tego, że spora część protestujących przeciwko PiS to wcale nie jest wasz elektorat?
Owszem, te demonstracje nie mają jednopartyjnego charakteru, skupiają także uczestników, którzy występują w tej jednej konkretnej kwestii. Ważny jest cel - jeżeli mówimy o reformie sądownictwa, to prawie nikt nie neguje, że ona powinna mieć miejsce. Ale przecież tworzenie sytuacji, w której prokurator generalny i minister sprawiedliwości to ta sama osoba, a do tego jeszcze bardzo aktywna politycznie, to jest zawrócenie jednej z największych realnych reform wymiaru sprawiedliwości po 1989 roku. Tak poważne zmiany - i nie dotyczy to tylko sądownictwa, weźmy na przykład reformę edukacji czy właśnie kwestię praw kobiet - trzeba realizować w dialogu, szukając zarówno prawnej akceptacji, jak i zgody społecznej. A nie wbrew wszystkim, na zasadzie widzimisię jedynej dominującej racji z siedzibą na Nowogrodzkiej. To właśnie przeciwko takiemu monopartyjnemu systemowi i sposobowi myślenia władzy występują dziś obywatele. Nie po to w 1989 roku odrzuciliśmy jako społeczeństwo monopartyjny i scentralizowany system zarządzania państwem, żeby dzisiaj do niego wracać. A właśnie na tym polega PRL-PiS.
A nie PRL-bis - to ta fraza dotąd dominowała?
Nie, właśnie PRL-PiS, w konkretnym tego skrótu znaczeniu, bo przecież to nie PZPR doszła ponownie do władzy, chociaż wielu jej członków dziś w PiS-ie ma się bardzo dobrze, co więcej bywają twarzami tej partii. Wystarczy tu przypomnieć rolę prokuratora stanu wojennego pana Piotrowicza w tak zwanej reformie sądownictwa.
Wystarczy spojrzeć na sondaże, by zobaczyć, że imponujące pod względem skali protesty ws zmian w sądownictwie nie przekładają się szczególnie na notowania ani Platformy, ani reszty partii opozycyjnych, ani nawet na wynik hipotetycznej listy „zjednoczonej opozycji”. Wciąż nie jesteście na etapie, w którym moglibyście wygrać wybory. Za to paradoksalnie PiS znalazł się już na etapie, w którym mógłby je przegrać, gdyby ta sama energia społeczna, która była widoczna w ostatnich protestach, miała jak znaleźć ujście przy urnach. Co zamierzacie zrobić, by przekonać do siebie nie tyle anty-PiS-owców, co nie-PiS-owców?
Bardzo częstym oczekiwaniem, z którym się spotykamy, jest ta konieczność bycia razem i stworzenia jednego alternatywnego wobec PiS ugrupowania politycznego. To dotyczy takiego oczekiwania bycia razem przede wszystkim w kampanii wyborczej, na wspólnych listach. Ale do tego celu prowadzą różne drogi. Tą najważniejszą jest aktywność społeczna. I wydaje mi się, że ta nasza (mówię tu o całej Platformie) mozolna, ale bardzo potrzebna praca, która polega właśnie na spotkaniach z ludźmi, często w naprawdę małych miejscowościach, bardzo daleko od kamer - to jest właśnie ten dialog, który uruchamia w ludziach świadomość konieczności aktywnej postawy. Już naprawdę ogromną cenę zapłaciliśmy jako społeczeństwo za taką postawę „jakoś to będzie”, za niską frekwencję w wyborach, za pochopne poszukiwania „czegoś innego”, „czegoś nowego” w polityce, bez uprzedniego sprawdzenia oferty. Młodzi ludzie, którzy dotąd najchętniej mówili o polityce „a mnie to nie dotyczy”, dziś chyba widzą, że ta polityka, ta zła polityka, ta zła zmiana - że to wszystko wkracza im przez okno do mieszkań. I już wiedzą, że to ich jednak dotyczy - i to bardzo. Dziś wyłania się już wręcz Putinowska wersja państwa. Coraz wyraźniej widać, że podstawowe wolności są ograniczane także w takich obszarach, które - wydawało się - były dotąd w Polsce zupełnie niezagrożone. Na celowniku władzy znalazły się organizacje pozarządowe, stowarzyszenia, internet. Minister Macierewicz właśnie przejął Exatel, czyli sieć. Za chwilę być może będzie chciał w ogóle pod płaszczykiem „troski o bezpieczeństwo” prowadzić pełną kontrolę w sieci. To zagrożenie, które widać gołym okiem. Kolejna kwestia to media. Przecież już całkiem głośno się mówi o tym, że na jesieni mają zostać przegłosowane ustawy, które w zasadzie nie tylko zlikwidują wolność mediów, ale w ogóle media które miałyby charakter rynkowy. Toż nawet w Rosji jest możliwość 20% udziału kapitału zagranicznego w mediach, a PiS chciałby ten pułap ustawić jeszcze niżej!
Nie sądzi pan, że w Unii Europejskiej to jednak nie będzie możliwe?
Przecież Unia Europejska jest przez PiS ustawiona w roli przeciwnika. Taka jest wyraźna polityka Prawa i Sprawiedliwości - Bruksela jest przedstawiana jako źródło problemów i wszelkiego zła. A Prawo i Sprawiedliwość mówi: to jest nasza ziemia, nasz kraj. I wara wam od tego, co my tutaj robimy. W pewnym sensie właśnie na tym polega ich „powstawanie z kolan”. Tylko efekt jest taki, że już dziś jesteśmy naprawdę na kompletnym marginesie polityki europejskiej i międzynarodowej. Szumne zapowiedzi Międzymorza czy odnowienia siły Grupy Wyszehradzkiej można wyrzucić do kosza. Międzymorze nie powstanie, a Grupa Wyszehradzka praktycznie nie istnieje. Więcej - Polska praktycznie odrzuciła współpracę w Trójkącie Weimarskim, w gronie tych najważniejszych państw, myślę o takich stolicach jak Paryż i Berlin, ale także (już poza Trójkątem) Madryt czy Rzym. Warszawa była w tym miejscu, bez wątpienia odgrywała istotną rolę na arenie europejskiej. Dzisiaj prezydent Macron zaprasza do współpracy partnerów, którzy są z tego bardzo zadowoleni - to Słowacja, Czechy, Austria, nawet Bułgaria i Rumunia. Ale nie ma tam miejsca dla Polski. Jesteśmy na marginesie - nie tylko w sprawach politycznych i gospodarczych, ale nawet w obszarze elementarnego bezpieczeństwa. To już zaczyna być realnie groźne dla interesów narodowych.
Ale sądzi pan, że PiS postawi akurat na szali tzw dekoncentracji mediów już naprawdę całkiem realną szansę różnego rodzaju sankcji ze strony Unii i jej poszczególnych krajów. Tu przecież chodzi także o biznes i wolny rynek.
Nie. Tu chodzi o kontrolę nad mediami. Naprawdę przestrzegam przed myśleniem egoistycznym, że mnie takie czy inne regulacje nie dotyczą albo nie będą dotyczyć...
Akurat ustawa dekoncentracyjna, gdyby rzeczywiście weszła w życie, jak najbardziej dotyczyłaby i mnie, i mojej redakcji. Więc czuję się zwolniony od zarzutu myślenia egoistycznymi kategoriami, przynajmniej w tej sprawie.
Zwłaszcza przed wyborami samorządowymi PiS chce mieć kontrolę nad mediami regionalnymi. Dla PiS-u to żaden koszt. Mieliśmy już przecież sytuację, w której Komisja Wenecka została wysłana na spacer po Starówce. Impertynenckie listy do komisarzy UE wysyłał nie kto inny, jak minister Ziobro, obrażając naszych partnerów. A minister Szyszko drwi sobie z decyzji Komisji Europejskiej i z potencjalnych kar. Nie będzie ich płacił z własnej kieszeni, w ogóle go nie interesuje, co będzie za rok czy dwa i prowadzi rabunkową gospodarkę leśną i sprzedaje drewno na potęgę. To jest przecież celem jego działania, a nie ochrona Puszczy Białowieskiej. Po prostu Unia Europejska jest dla PiS-u przeciwnikiem. Mówili to zresztą wielokrotnie politycy Prawa i Sprawiedliwości proponując nawet referendum w tej sprawie - odwołam się tu do Zdzisława Krasnodębskiego, który przecież uczestniczył w najważniejszych rozmowa politycznych razem z prezesem Kaczyńskim siedząc tuż obok niego a o możliwości referendum ws Polexit-u tweetował ledwie parę dni temu.
Spędziłem nieco czasu szukając momentu, w którym mógł pan wejść w drogę Jackowi Krawcowi i zasłużyć na opinię z ujawnionych przez TVP taśm z „Sowy i Przyjaciół”, ale nic nie znalazłem. Niech pan się przyzna, jako sąsiedzi „z pobliskich wsi” macie jakiś podpiaseczyński utajony konflikt o miedzę?
Nic z tych rzeczy. Nie chcę komentować niezbyt mądrych dywagacji z tego nagrania. Tak krawiec kraje, jak mu elokwencji staje. W tym wszystkim jest tylko jedna rzecz, która jest naprawdę zastanawiająca. Ta szafa z nagraniami sprzed kilku lat jest otwierana przez pracowników telewizji zawsze wtedy, kiedy...
...ostatnie otwarcie szafy nastąpiło akurat wtedy, gdy oczywiście zupełnie przypadkiem był pan w studio TVP Info, w sam raz by pana walnąć po oczach cytatem z Krawca...
O, to już była tylko dodatkowa atrakcja w tej całej konstrukcji, zawsze starają się odpowiednio reżyserować oprawę otwarcia szafy z taśmami. Rzecz jednak w tym, że ta szafa zawsze otwiera się akurat w momencie, gdy PiS ma kłopoty. Po to, by odwrócić od nich uwagę. Dziś w Platformie mamy zupełnie inne kierownictwo. Z tamtych zdarzeń wyciągnęliśmy wnioski i konsekwencje.
Na prezydenta patrzy dziś historia. Na jego barkach spoczywa wielki obowiązek. Mam nadzieję, że Andrzej Duda go wypełni
Można chyba pana nazwać przyjacielem Grzegorza Schetyny, prawda?
Oczywiście. Znamy się od lat 80. z działalności opozycyjnej w NZS-ie, to był początek i naszej współpracy i przyjaźni. Cenię go.
Wtedy w studio TVP usłyszał pan nie tylko opinię Krawca o panu, ale i Sikorskiego o Schetynie.
Tak.
Sikorski tam mówił nie tylko o „lwowskim żuliku” ale także o czymś, o czym często pisze i mówi wielu komentatorów, niezależnie od opcji politycznej - o pewnym niedostatku charyzmy u Schetyny - padły słowa typ „szefa kancelarii”. Może on rzeczywiście jest wciąż bardziej takim szefem kancelarii niż partyjnym liderem w pełnej skali?
To pańskie pytanie wpisuje się w pewien taki trochę nudny schemat...
Ba, ono się też wpisuje w kompletny dziennikarsko-komentatorski stereotyp Schetyny - jako tego Franka Underwooda polskiej polityki. Dlatego pytam o to pana - to pan go zna od lat.
Nic bardzie mylnego niż stereotypy. Warto poszukiwać prawdy, a nie utrwalać gnuśne wyobrażenia.
Jasne, wiem że Grzegorz Schetyna bywa politycznie brutalny, ale nadal jakoś nie podejrzewam go o wrzucanie wzorem serialowego Underwooda dziennikarek pod pociągi metra.
Niech pan już w to nie brnie (śmiech). Na pewno nie można Grzegorzowi Schetynie odmówić skuteczności w działaniu - a to jest niezwykle istotna zaleta w polityce. Jego obecną rolę w polityce i zarazem skuteczność w działaniu Polacy ocenią podczas wyborów. Najważniejszy jest nasz cel - który jest zarazem celem tych tysięcy osób wychodzących na ulice - jak najszersza formacja, która przeciwstawi się dewastacji państwa przez Prawo i Sprawiedliwość. Która zatrzyma dewastację państwa i ograniczanie praw demokratycznych. Która zablokuje zmianę kierunku z zachodniego, cywilizowanego, demokratycznego, europejskiego państwa na wschodni model na wzór Putina czy Łukaszenki. I dlatego właśnie mówimy o konieczności współpracy opozycji w parlamencie, ale także o perspektywie jak najszerszych list wyborczych.
A czy wyobraża pan sobie współpracę Platformy z prezydentem Dudą?
Jeśli chodzi o jego zapowiedzi towarzyszące zawetowaniu ustaw o KRS i SN, to jesteśmy naprawdę otwarci na dialog i współpracę. Ale nie znaczy, że nagle następuje reset w naszym postrzeganiu prezydenta. Gdyby Andrzej Duda wypełniał swoje zobowiązania wyborcze, to mielibyśmy częste posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, widzielibyśmy też prezydenta znacznie częściej w roli strażnika Konstytucji, powinniśmy go byli w tej roli zobaczyć już w trakcie batalii o TK, ale tak się nie stało. I powinniśmy go byli widzieć także w trakcie sporów dotyczących tak ważnych kwestii społecznych jak służba zdrowia, oświata czy właśnie obszar sądownictwa. We wszystkich tych kwestiach prezydent powinien być arbitrem w sporach, organizując u siebie konsultacje. Teraz w końcu zapowiedział to w orędziu przy okazji zawetowania ustaw. Zobaczymy, co z tej zapowiedzi wyjdzie.
Kiedy rozmawialiśmy dwa miesiące temu, mówił pan o ustawie o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, przestrzegając, że może ona podporządkować samorządy władzy centralnej. Tymczasem to właśnie ta ustawa okazała się pierwszą uchwaloną przez PiS, ale zawetowaną przez prezydenta. To było zaskoczenie, prawda?
O tak, to było też gigantycznym zaskoczeniem dla PiS-u. A zarazem pierwszym sygnałem, że coś się naprawdę zmienia w Kancelarii Prezydenta. Przy ustawie o RIO mieliśmy do czynienia z nie pierwszym, ale za to bardzo widocznym zamachem PiS na samorządność, fundament demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. I temu zamachowi prezydent Duda się sprzeciwił. Daje to nadzieję, że prezydent o tę Polską lokalną i samorządną będzie zabiegał. Tu z pewnością ma w Platformie dobrego konsultanta i sojusznika.
Wyobraża pan sobie PiS z frakcją Andrzeja Dudy?
Nadal sobie tego nie wyobrażam. Dzisiaj jeszcze nie ma chyba sytuacji, w której moglibyśmy powiedzieć, że tworzy się w PiS jakaś prezydencka grupa.
Kiedy przyjrzymy się prawicowej publicystyce ostatnich tygodni, widzimy, że trochę rysuje się taki podział. Republikanie versus „smoleńczycy” albo na odwrót „hamulcowy Dobrej Zmiany” versus „Rewolucja IV RP”.
Owszem, byli też tacy, którzy ogłosili prezydenta „zdrajcą” obozu rządzącego, dla których z idola błyskawicznie stał się wrogiem. Ale to nadal dowód tej swoistej niestabilności pozycji prezydenta w PiS. Dopóki ślepo wykonywał rozkazy, dopóty zyskiwał uznanie twardego elektoratu. W momencie, w którym zadeklarował chęć przywrócenia pozycji należnej głowie państwa, wszystko się zmieniło. Owszem, jak dotąd nie było jeszcze tak słabego prezydenta w Polsce. Ale to wcale nie znaczy, że po tych 2 latach złych doświadczeń Andrzej Duda nie ma szansy na odwrócenie tej złej karty i na zapisanie się w kartach historii w zupełnie inny sposób. Obrona samorządności, demokracji, zachodniego porządku prawnego - to wszystko jest tego naprawdę warte.
Z drugiej strony z waszego punktu widzenia wizja Andrzeja Dudy przechodzącego do historii jako zbawca polskiej demokracji nie jest chyba szczególnie pociągająca. To chyba miała być rola przewidziana dla Grzegorza Schetyny?
Widzę, że pan ironizuje. Ale to naprawdę nie jest kwestia tego, co byłoby pociągające, tylko to jest polska racja stanu. Interes narodowy w równym stopniu zobowiązuje wszystkie osoby, które mają w sercu Polskę, składały przysięgę i chcą dla niej pracować - niezależnie od poglądów, bo naprawdę różne mogą być drogi dochodzenia do tej świadomości. Grozi nam katastrofa. Przypomina pan sobie Dekalog Wolności? I to wszystko, o czym mówiliśmy podczas grudniowego protestu w Sejmie? To się mogło wtedy wydawać takimi przerysowanymi hasłami, które nie mają za sobą namacalnych dowodów. Było sporo głosów zdziwienia, że tak aż mocno adresujemy ten apel do społeczeństwa. Tymczasem okazało się, że jednak czas już był bronić pryncypialnych wolności demokratycznych układających się w ten dekalog. Podsumowaliśmy go wtedy tak, że ostateczną gwarancją tych wszystkich wolności są niezawisłe sądy. Te same, które są właśnie demontowane jeden po drugim. Warto pomyśleć, jak może wyglądać państwo po nawet bardzo krótkich rządach ugrupowania, które ten Dekalog demontuje. To naprawdę nie jest sytuacja, w obliczu której moglibyśmy stanąć biernie jako społeczeństwo. I to nie jest sytuacja, w obliczu której mógłby stanąć biernie prezydent. Żaden z prezydentów Polski po 1989 r. nie stał przed tak fundamentalnymi wyborami dotyczącymi samej demokracji. Na Andrzeja Dudę naprawdę patrzy dziś historia. Dzisiaj na barkach prezydenta spoczywa wielki obowiązek, to samo dotyczy wszystkich osób, które zajmują miejsce publiczne, każdego z posłów z osobna, każdego radnego z osobna, i w końcu każdego z nas, także tego szarego, wydawałoby się, obywatela. Mam nadzieję, że wszyscy - prezydent także - wypełnimy ten obowiązek.