Na najnowszej, opublikowanej przez Eurostat, mapie Europy Polska jest różowa. Nie, nie chodzi o temperaturę miłości/nienawiści do różnych grup i siebie nawzajem, lecz poziom indywidualnej konsumpcji na jednego mieszkańca po uwzględnieniu siły nabywczej (PPP). Wiadomo: średnia pensja w Niemczech wynosi dzisiaj blisko 4 tys. euro, czyli 18 tys. zł. To ponad trzy razy więcej niż w Polsce. Ale większość towarów i usług jest u nas wciąż zdecydowanie tańsza niż nad Renem. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, polski przeciętny dochód nie stanowi już jednej trzeciej niemieckiego, tylko aż 67 proc. „Aż” – bo jeszcze dwie dekady temu, przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, była to właśnie jedna trzecia.
Na mapie Eurostatu na różowo świecą kraje, w których indywidualna konsumpcja na głowę (po uwzględnieniu PPP) jest niższa od średniej unijnej. Wściekle różowe są te najuboższe, z konsumpcją niższą o ponad 25 proc. od średniej w UE. Najgorzej wypadają: Albania (indywidualna konsumpcja na głowę stanowi tu zaledwie 40 proc. średniej unijnej), Bośnia i Hercegowina (43 proc.), Macedonia (44 proc.) i Serbia (52 proc.). Wśród krajów Unii najsłabiej wygląda to w Rumunii (61 proc.), w Chorwacji (67 proc.) oraz na Węgrzech (69 proc.), Łotwie (72 proc.) i Słowacji (73 proc.). Mapa nie obejmuje Rosji, Ukrainy, ani Białorusi, ale wiadomo, że jest tam zdecydowanie gorzej niż u nas. Wystarczy sprawdzić kierunki migracji.
Polski wskaźnik (83 proc. średniej unijnej) jest identyczny jak na Malcie, a wyższy niż turecki (72 proc.), grecki (78), rumuński (79) oraz estoński (79) i – uwaga! - słoweński (80). Eurostat zauważa, że szybko gonimy Portugalię (85) i Hiszpanię (87) oraz Czechy (87). Wśród krajów naszego regionu wyraźnie wyprzedza nas tylko mała Litwa (96), która już prawie dogoniła Włochy (97), a przegoniła… Irlandię (94). Wszystkie wymienione tu kraje świecą na mapie na jasnoróżowo, a chciałyby - na niebiesko.
Elitę niebieskich tworzy 13 krajów Europy, w których indywidualna konsumpcja na głowę po uwzględnieniu PPP jest najwyższa. Są to: Francja (109 proc. średniej UE), Wielka Brytania (110), Szwecja (111), Belgia (113), Austria i Finlandia (po 114), Holandia (117), Dania (121), Szwajcaria i Niemcy (po 123), Islandia (124), Norwegia (128) i Luksemburg (131). Przy czym w większości tych państw – wyjątkiem jest Dania i Islandia - w roku 2020 poziom konsumpcji spadł poniżej tego, jaki notowano tam zarówno w 2019, jak i 2018 r. Natomiast Polska należy do nielicznych krajów, w których ów poziom wyraźnie wzrósł.
Oczywiście, zgodnie z zasadą, że statystycznie pies i jego pan mają po trzy nogi, trzeba na te dane patrzyć z dużą dozą ostrożności, a przede wszystkim pamiętać, że zróżnicowanie dochodów (a więc i siły nabywczej mieszkańców) wewnątrz poszczególnych państw potrafi być ogromne. Warszawa osiągnęła już dawno średnią unijną i goni Beneluks. Natomiast ścigający ją Kraków jest już mniej więcej na poziomie Francji (109 proc. średniej unijnej). Choć, oczywiście, nie Paryża.
Przypadek Krakowa wydaje się przy tym arcyciekawy, bo na początku przemian stolica Małopolski należała wraz z Kielcami, Białymstokiem, Lublinem i Rzeszowem do piątki polskich metropolii o najniższych dochodach, a w chwili wejścia Polski do UE mieściła się ledwie w połowie stawki. Tymczasem w marcu 2021 wyprzedziła Warszawę, a teraz walczy z nią o prymat w naszej części Europy.
Pościg za Mazowszem i Warszawą
Ku zdumieniu wielu postronnych obserwatorów w marcu tego roku średnie wynagrodzenie w Krakowie w grupie przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 pracowników (takie dane regularnie podaje GUS) wyniosło dokładnie 7729 złotych i 52 grosze i było po raz pierwszy w historii pomiarów wyższe niż w Warszawie (7622 zł). Stolica Małopolski wspięła się w ten sposób na szczyt rankingu płac w polskich metropoliach. A trzeba pamiętać, że w chwili wejścia do Unii Europejskiej nie mieściliśmy się nawet w pierwszej dziesiątce. Dane te zaszokowały wielu pracowników, bo w części sektorów i tysiącach firm płace stały w miejscu nie tylko podczas pandemii, ale i wcześniej. W niektórych firmach i instytucjach marazm utrzymuje się od lat. Skoro tak, to ktoś musiał tę średnią za nich wyśrubować.
Prymat Krakowa nie trwał długo i w maju 2021 Warszawa znów objęła prowadzenie w rankingu metropolii, ale jej przewaga wyniosła zaledwie 29 złotych. Wielu analityków uważa przy tym, że ta detronizacja jest tylko chwilowa: Kraków niebawem wróci na tron i pozostanie tam… na bardzo długo. Powód jest prosty: płace w Krakowie i całej Małopolsce rosną dużo szybciej niż na Mazowszu i w pozostałej części kraju. W maju 2021 skoczyły w skali regionu aż o 12,2 proc. w porównaniu z majem 2020 r. i aż o 50 proc. w stosunku do maja 2015 r. W kraju ów wzrost wyniósł – odpowiednio - 10 proc. i 37 proc. A na Mazowszu i w samej Warszawie jest… najsłabszy w Polsce. Oprócz Małopolski najszybciej doganiają Mazowsze województwa łódzkie i podkarpackie.
- Wszystko wskazuje na to, że dalsze podwyżki płac są nieuchronne, a ich dynamika utrzyma się na wysokim poziomie przede wszystkim w firmach, w których najbardziej brakuje pracowników – komentuje Monika Fedorczuk, ekspertka Konfederacji Lewiatan.
Poziom bezrobocia należy w Polsce do najniższych nie tylko w Europie, ale i na świecie. A w Małopolsce jest jeszcze niższy od średniej w naszym kraju. W Krakowie stopa bezrobocia rejestrowanego wynosi 3,3 proc., a wedle europejskich standardów (BAEL) – ok. 2 proc. To że w ogóle są jacyś bezrobotni wynika jedynie z niedopasowania ich umiejętności do potrzeb pracodawców. A te potrzeby są ogromne i rosną.
Jak do tego doszło i co się za tym kryje
Jeszcze pod koniec 2018 roku wzrost wynagrodzeń w Małopolsce był podobny jak w pozostałych częściach Polski – w stosunku do 2015 r. wyniósł 30 procent, gdy średnia dla kraju oscylowała wokół 28 proc. Pod koniec 2019 r. różnica na korzyść Małopolski była już wyraźna: 41 proc. wobec 36 proc. Dzisiaj te nożyce rozwarły się jeszcze bardziej: w maju 2021 średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw była w Małopolsce o 49,8 proc. wyższa niż w 2015 r., natomiast w kraju ów wzrost wyniósł 37,3 proc.
Przypomnijmy, że są to dane z przedsiębiorstw zatrudniających więcej niż 9 osób, ale w mikrofirmach dynamika wzrostu płac jest podobna (choć stawki nominalne wciąż wyraźnie niższe). Dlaczego? Bo musi. Wedle wszelkich danych, pracowników brakuje nie tylko działającym w Krakowie licznym wysokospecjalistycznym koncernom globalnym i ich polskim konkurentom, ale też większości fabryk przemysłowych oraz przeważającej grupie mikrofirm działających w branżach, które mimo pandemii, nadal się rozwijały. Prawdziwą hossę przeżywa w stolicy Małopolski budownictwo. Równocześnie w czerwcu do normalnego działania zaczęły wracać branże od miesięcy zamknięte z powodu lockdownów: hotelarstwo, gastronomia, fitness, rozrywka… I one też potrzebują kadr; a część personelu z powodu pandemii rozpierzchła się do innych zajęć i nie chce wracać. Zaraza nie powiedziała jeszcze przecież ostatniego słowa (na razie to słowo brzmi „delta” i do omegi daleko…).
Generalnie można – w pewnym uproszczeniu – powiedzieć, że wynagrodzenia w Krakowie rosną najszybciej i zapewne będą rosły, bo nałożyły się tu na siebie dwa bardzo ważne zjawiska: zapaść demograficzna oraz wielka zmiana na rynku pracy, którą pandemia jeszcze przyspieszyła.
Zapaść demograficzną można zobrazować liczbami. W ostatnich latach rodziło się w Krakowie średnio 9,4 tys. dzieci rocznie, ale w roku 2020 przyszło ich na świat o 400 mniej. Osób wkraczających w dorosłość i podejmujących pracę mamy obecnie mniej niż 10 tys. rocznie, natomiast krakowianek i krakowian wchodzących w wiek emerytalny – 15 tys., a nawet 18 tys. rocznie. W ten sposób z każdym rokiem pogłębia się deficyt pracowników. Radziliśmy z tym sobie dotąd przyjmując ogromne rzesze przybyszy z zewnątrz: przede wszystkim z innych rejonów Małopolski oraz ze Świętokrzyskiego, Śląskiego i Podkarpacia. W ostatniej dekadzie poważnym rezerwuarem rąk do pracy stała się Ukraina – przybysze stamtąd mogą stanowić już ok. 10 procent mieszkańców Krakowa. Bez nich niektóre branże, zwłaszcza przemysł i budownictwo, ale też coraz częściej usługi, handel, hotelarstwo, gastronomia – mogłyby się pozamykać, a w każdym razie – miałyby potężne problemy.
Teraz pod Wawelem pojawia się także coraz więcej Białorusinów, a także przybyszy z odległych zakątków Azji. Jeśli chcemy utrzymać dodatnie saldo migracji i jako jedno z nielicznych miast w Polsce stale zyskiwać mieszkańców (a nie wyludniać się jak Tarnów czy Łódź), jesteśmy na ten napływ poniekąd skazani. Tym bardziej, że słabną i będą słabły tradycyjne zasoby małopolskie: w 2020 r. w powiecie wadowickim urodziło się o 154 dzieci mniej, w nowotarskim – o 140 mniej, w nowosądeckim – o 114 mniej, a w oświęcimskim – o 180 mniej. Ostro hamuje także Limanowa, która należała dotąd do polskich bastionów płodności: w 2020 r. urodziło się tam o 60 dzieci mniej.
Nawet na najbardziej płodnych obszarach dzietność długofalowo maleje. Ziemia limanowska jest tego przykładem. Nadal wyróżnia się ona na tle reszty Małopolski, a nawet kraju (wskaźnik dzietności wynosi tu 1,7, gdy w Polsce 1,42), ale zachodzą tam z opóźnieniem dokładnie te same procesy, jakie zaobserwować można było 20 lat temu w polskich metropoliach, a cztery dekady temu – na Zachodzie. Prof. Piotr Szukalski, znany demograf z Uniwersytetu Łódzkiego, zauważa, że w drugiej dekadzie XXI wieku w niektórych dużych miastach w Polsce, m.in. w Krakowie, doszło w tym zakresie do poprawy, równocześnie jednak zapaść dzietności ogarnęła polską wieś. Widać to w wielu małopolskich gminach, gdzie wskaźnik spadł poniżej 1,3. Wśród miejscowości o najmniejszej liczbie urodzeń na 1000 mieszkańców znalazły się m.in. Gręboszów, Szczawnica, Gorlice, Bukowno, Chrzanów, Krynica-Zdrój. Głównie z tego powodu w 2020 r. w całej Małopolsce urodziło się aż 1600 dzieci mniej niż w słabym 2019. Kraków nie może zatem liczyć na dalszy dopływ „świeżej krwi” z regionu.
Na ów ilościowy problem nakłada się wspomniany drugi arcyważny trend: rewolucyjna zmiana w strukturze krakowskiego rynku pracy. Mówiąc najprościej: maleje odsetek etatów wymagających względnie niskich kwalifikacji w branżach tradycyjnie niskopłatnych, a rośnie zapotrzebowanie na fachowców, specjalistów, inżynierów, wysokiej klasy menedżerów oraz wszelkiego rodzaju ludzi twórczych, innowacyjnych.
Mateusz Walewski, główny ekonomista Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK), mówił podczas niedawnego Forum Przedsiębiorców Małopolski, że za sprawą tego – generalnie bardzo pożądanego – trendu Kraków i Małopolska przeszły przez pandemię i związany z nią kryzys w zaskakująco dobrej kondycji. Zaskakująco, bo początkowo wydawało się, że region wraz z jego stolicą podzieli smutny los innych obszarów Europy słynących z turystyki – południa Włoch, Francji, Hiszpanii, Portugalii czy Grecji. Nic takiego się nie stało. Owszem, krakowska turystyka, gastronomia i związane z nimi biznesy przeżyły katastrofę, a czasem wręcz apokalipsę, ale Kraków i Małopolska potrafiły się cały czas utrzymywać na fali wznoszącej: rosła produkcja przemysłowa, rozrastały się firmy logistyczne, ich floty i magazyny, a przezroczysty i cichy dotąd sektor wysokich technologii i usług dla biznesu przeżył bodaj największy rozkwit w historii.
Ekspert BGK wskazuje, że wedle prowadzonego przez GUS Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) w całej Polsce liczba pracujących w roku 2020 spadła o 0,1 proc., natomiast w województwie małopolskim wzrosła o 1 proc.
- Stało się tak, chociaż w regionalnej gospodarce bardzo ważną rolę odgrywają branże związane z turystyką, hotelarstwo i gastronomia. Ostatecznie o odporności Małopolski na kryzys zdecydowało przede wszystkim to, że coraz większą rolę w Krakowie i całym regionie odgrywają sektory i branże określane wspólnie mianem „gospodarki opartej na wiedzy”. Wzrost liczby pracujących w firmach tego typu w okresie pandemii wyniósł w regionie 38,7 tysięcy osób (8,8 proc.). Małopolska odpowiadała za 51 proc. całkowitego wzrostu liczby pracujących w tych branżach w całym kraju – wylicza Mateusz Walewski.
Joanna Krzemińska, wicedyrektor ASPIRE, stowarzyszenia ponad 160 firm z sektora biznesowo-technologicznego w Krakowie, przyznaje, że te branże podczas pandemii bardzo dobrze się rozwijają.
- W tym sektorze pracuje już w Krakowie ponad 100 tys. ludzi, w tym 50 tys. wyspecjalizowanych informatyków i rozwój teraz nawet przyspieszył. Jest to możliwe m.in. dlatego, że firmy mogą szeroko czerpać z zasobów krakowskich uczelni, które z każdym rokiem kształcą specjalistów z zakresu biznesu i nowoczesnych technologii – mówi Joanna Krzemińska.
Jej zdaniem, ów dynamiczny rozwój może zostać zakłócony przez nierozważne działania polityków, m.in. uderzające w przedsiębiorców i specjalistów zmiany w systemie podatkowym czy ubezpieczeniowym. Na razie wzrosty popytu na usługi tego sektora są jednak rekordowe, co owocuje gigantycznym popytem na pracowników – i solidnymi podwyżkami płac.
Struktura podwyżek
Tu dochodzimy do kolejnej istotnej kwestii, czyli odpowiedzi na pytanie, kto wprowadził Kraków na szczyt zestawienia polskich metropolii o najwyższych zarobkach, a przy okazji pociągnął wynik całej Małopolski. W skali kraju przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw w maju 2021 wyniosło 5637 zł i było o 10,1 proc. wyższe niż przed rokiem. W Małopolsce średnia wyniosła prawie 5,8 tys. i była o 12,2 proc. wyższa niż w maju 2020. W Krakowie przeciętne wynagrodzenie przekroczyło 6920 zł (skok o 13 proc.).
A jak płaciły poszczególne branże? Zakwaterowanie i gastronomia – tu średnia pensja w Małopolsce w maju 2021 r. wyniosła 3.714 zł brutto, co oznacza wzrost rok do roku o 18,4 proc. (pamiętajmy, że w maju 2020 te branże były zamknięte). Transport i gospodarka magazynowa - 4.105 zł brutto (wzrost o 7,8 proc.). Handel i naprawa pojazdów - 4.824 zł brutto (wzrost o 12,6 proc.). Administrowanie i działalność wspierająca - 4.844 zł brutto (wzrost o 7 proc.). Budownictwo - 4.979 zł brutto (wzrost o 2,5 proc.). Obsługa rynku nieruchomości - 5,058 zł brutto (wzrost o 9,7 proc.). Dostawa wody, gospodarowanie ściekami i odpadami - 5.170 zł brutto (wzrost o 7 proc.). Przetwórstwo przemysłowe - 5.504 zł brutto (wzrost o 14,1 proc.). Działalność profesjonalna, naukowa i techniczna - 8.551 zł brutto (wzrost o 7 proc.). Informacja i komunikacja - 10.982 zł brutto (wzrost o 14,7 proc.).
Liczby potwierdzają zatem to, co mówi Mateusz Walewski: że świetne małopolskie statystyki poprawia z jednej strony coraz większy udział pracowników z sektorów opartych na wiedzy, a z drugiej – duża skala podwyżek płac w tych sektorach. Trzeba przy tym pamiętać, że owe podwyżki bywają dramatycznie nierówne wewnątrz tych samych sekcji gospodarki. W informacji i telekomunikacji znaczna część pracowników nie otrzymała podwyżek od wielu lat, więc w maju 2021 r. zarabiali oni nominalnie tyle, ile w maju 2015 r., a realnie (wedle siły nabywczej) ich pensje stopniały o 30 procent z powodu inflacji; dotyczy to m.in. wielu pracowników mediów. Równocześnie wzrosty wynagrodzeń w ICT, zwłaszcza w niektórych specjalizacjach informatycznych, przekroczyły… 100 procent.
Monika Fedorczuk podkreśla, że obok ICT, budownictwa czy logistyki, wzrost wynagrodzeń może być w najbliższym czasie udziałem również turystyki czy hotelarstwa (HoReCa), a to dlatego, że pracodawcy – chcąc wypełnić luki kadrowe – będą musieli zaoferować płace konkurencyjne wobec alternatywnych miejsc zatrudnienia. A więc niejako przekupić tych, którzy boją się nawrotu pandemii i kolejnych lockdownów.
Na tym tle ciekawie – a właściwie rewolucyjnie – wygląda sytuacja w budżetówce, w której płace są w Krakowie, jak w całym kraju, zamrożone. Słysząc o 12,2 proc. rocznym wzroście wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw, pracownicy urzędów i instytucji muszą się czuć sfrustrowani. Ale to temat na odrębną analizę.