Alona Szostak gra Szekspira w Poznaniu. "Nie dam ci umrzeć, Królowo" - powiedział mi Maciej Nowak
Z Moskwy przez Wilno do Polski. W latach 90. wybrała Rzeszów na swój dom, a Teatr Rozrywki na miejsce spełnienia zawodowego. Nie skończyła na tym. Na początku czerwca w Poznaniu zagrała Gertrudę w Hamlecie w reżyserii Mai Kleczewskiej.
Zaczęła swoją przygodę z teatrem, wyruszając z Sankt Petersburga do Moskwy. Skończyła szkołę teatralną w stolicy.
To była dość dobra, porządna szkoła.
- Jedynie co było złego - to lata 90., w których znalazłam się będąc studentką i już absolwentką. Życie stało się jarmarczne, zaczęło być tyle taniochy dookoła i ja jako człowiek wrażliwy rozumiałam, że ludzie nie mają czasu na sztukę, myślą o tym, za co kupić chleb
- mówi Alona Szostak, którą możemy oglądać w Teatrze Polskim w Poznaniu w roli Gertrudy w "Hamlecie" w reżyserii Mai Kleczewskiej.
Ale pracowała pani w Rosji w teatrze?
Alona Szostak: Na początku swojej kariery trafiłam do teatru im. M. Gogola. Pracowałam tam przez jeden sezon. A później uciekłam stamtąd do Wilna. Zaprosił mnie litewski teatr na tournee, a dyrektor tego teatru, jak zobaczył mnie na scenie, zaproponował mi tak po prostu zostanie na stałe.
To była szybko podjęta decyzja?
Pribałtyka była wtedy bardzo interesująca, w czasach dyrektora Nekrosiusa. A dla Rosjan Litwa to była zagranica. Po prostu nie zastanawiałam się i odeszłam z Moskwy. Wilno było absolutnie magiczne i fascynujące. Poznałam tam wspaniałych reżyserów. Zrobiłam wspaniałe sztuki. Właśnie w Wilnie, gdzie mieszkałam przez dwa lata, poznałam Adama Hanuszkiewicza. On pierwszy mi powiedział „Alona - ty musisz przyjechać do Polski. Ty czujesz i myślisz szerzej. Pomyśl o tym”.
Łatwo Panią przekonał?
Byłam maksymalistką. Wszystko robiłam „bardziej”, „więcej”. Szybko się zakochiwałam w ludziach, w sztukach w miastach, w piosenkach... Koniecznie chciałam to wszystko mieć. Szeroko i intensywnie żyłam. Nikt mi wtedy nie powiedział, bym nie myliła turystyki z emigracją... Przyjechałam jako turystka z Wilna na występy do teatru Wyspiańskiego w Katowicach. Wszystko mi się podobało. Ten Śląsk czarny, te ulice. Pomyślałam: "ja tę Polskę sobie biorę. Ona jest moja".
Przyjechałam z półrocznym dzieckiem. Byłam szczęśliwą mamą. Ale po paru miesiącach zrozumiałam, że jestem kaleką. Że jako aktorka nie istnieję, bo nie znam języka i nie trafię do żadnego teatru, że pozbawiłam siebie zawodu.
To musiało być straszne.
Nie wiedziałam, co robić, w jaki sposób bardzo szybko nauczyć się języka. Godzinami spacerowałam z wózkiem ulicami i bałam się, że ktoś mnie o coś zapyta. Wstydziłam się nawet odpowiedzieć na pytanie, która jest godzina. A pamiętam, że będąc w domu, odgrywałam przed lustrem scenę, jak rozmawiam z moją córką po polsku. Trudno mi było to sobie wyobrazić. Ale mam szczęście do ludzi. Kocham ludzi i lubię ich ze sobą zabierać w drogę.
W drogę?
Tak. Uważam, że nasze życie to jest droga i każdy ma swój szlak. Idąc swoją, spotykam wielu wspaniałych ludzi. A ja zostawiłam mój kraj, moich rodziców, przyjechałam tutaj goła właściwie. Pewna aktorka z teatru Wyspiańskiego powiedziała mi, że w teatrze w Chorzowie będą robić kabaret. Dariusz Miłkowski robił nabór do Teatru Rozrywki. Poszłam. Wtedy już mogłam się dogadać po polsku i coś tam rozumiałam. Powiedziałam mu, jaką szkolę skończyłam i co grałam. Zapytał, czy gram na fortepianie, a ja skończyłam też szkolę muzyczną. Usiadłam do fortepianu, zaśpiewałam „Matuleńko nie wróci...”, później Okudżawę po rosyjsku. Usłyszałam, że nie mogą mnie przyjąć do teatru jako aktorki dramatycznej, bo nie mówię po polsku, ale mogę dołączyć do zespołu wokalnego. I to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Nawet bardziej, niż kiedy dostałam się do szkoły teatralnej. Był rok 1992.
A co z językiem, kiedy udało się go Pani nauczyć?
Jak już miałam pracę, miałam cel. Bardzo szybko nauczyłam się polskiego... od ludzi, słuchając i rozmawiając, aczkolwiek była mi potrzebna także fachowa pomoc w szlifowaniu języka. Udzieliła mi jej Zofia Gruszkowska - wspaniała aktorka, która jeszcze pracowała z Juliuszem Osterwą. Uczyła mnie nie tylko poprawnej wymowy. Ona nauczyła mnie kochać ten język. To była wielkiej klasy kobieta.
Trudno było odnaleźć się w innym gatunku teatru?
Wsadzili mnie w coś, o czym ja nie miałam pojęcia - w musicale. To forma, której wcześniej nawet nie oglądałam. Znane mi były operetki, może nie do końca dobre, ale to jest taka synteza, która dla aktora jest bardzo ważna. Jestem wdzięczna, że tam się pokazałam. Nauczyłam się bel canto, a także pracy z orkiestrą. W tym teatrze trzeba było łączyć ruch, śpiew i słuchanie innych. To miejsce odkryło we mnie to, czego wcześniej nie odczuwałam. Miałam wrażliwość śpiewania, ale nie aż taką. I się zakręciło. Poszły te wszystkie wspaniałe musicale, w których ja co prawda nie grałam głównych ról, bo jeszcze się uczyłam. Całkiem szybko zagrałam Adelmę w „Księżniczce Turandot” w reżyserii Darka Miłkowskiego. Ze strasznym akcentem mówiłam tam po polsku. Śpiewałam romans jako tatarska księżniczka, to było cudowne, bo poczułam, że mogę. I takie małe zadania dostałam w „Skrzypku na dachu”, w „Evicie”, w „Jesus Christ Superstar”, „Rocky Horror Show”.
Kiedy przyszły role? W jaki sposób aktorka trafiła do Poznania i jak to się stało, że otrzymała rolę w "Hamlecie"? M.in. o tym przeczytasz w dalszej części rozmowy.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień