W ciągu 10 miesięcy długi alimenciarzy podwoiły się, bo są ujawniane w rejestrach. Ale sytuacji to nie poprawiło. Trzeba szukać innego rozwiązania.
Dłużnicy alimentacyjni w Polsce są winni swoim dzieciom 9,7 mld zł. Od 1 lipca 2015 r., czyli od momentu wejścia w życie nowelizacji Kodeksu karnego obligującej gminy do ich dopisywania do biur informacji gospodarczej, kwota zobowiązań alimentacyjnych rośnie lawinowo. W niespełna dziesięć miesięcy powiększyła się niemal dwukrotnie. W bazie danych Krajowego Rejestru Długów (KRD) znajduje się już ponad 300 tys. rodziców, którzy nie płacą na swoje dzieci.
Zgodnie z prawem, w przypadku gdy nie można wyegzekwować od zobowiązanego świadczeń alimentacyjnych, trzeba złożyć wniosek w swojej gminie wraz z zaświadczeniem potwierdzającym bezskuteczność egzekucji, zawierający informację o jej stanie, przyczynach jej bezskuteczności oraz o działaniach podejmowanych w celu wyegzekwowania zasądzonych alimentów. Uprawnieni do świadczeń alimentacyjnych mają prawo ubiegać się o wypłacenie należności z funduszu alimentacyjnego, a gmina, właściwa zgodnie z miejscem zamieszkania dłużnika, wszczyna postępowanie, które skierowane jest przeciwko niemu. W jego ramach może złożyć wniosek o odebranie dłużnikowi prawa jazdy, a nawet ścigania go za tak zwaną uporczywą niealimentację, za co grozi nawet więzienie.
Od lipca ub.r. dodatkowo gmina może wpisać osoby uchylające się od płacenia alimentów na listy dłużników, co skutkuje m.in. odmową przyznania kredytu, zakupów na raty czy telefonu na abonament.
Jednak wciąż 343 gminy spośród 2478 nie zgłosiły jeszcze do bazy danych KRD żadnego dłużnika alimentacyjnego.
– Samo narzędzie polegające na tym, że samorządy zgłaszają do rejestrów dłużników takie osoby, nieznacznie poprawiło sytuację. Jednak daleko do ideału. Musimy wypracować jeszcze takie rozwiązania, które poprawią efektywność ściągania zasądzonych przez sąd świadczeń – przyznaje wiceminister Bartosz Marczuk z Ministerstwa Rodziny.