Na dole szary piach, w tle czerń, u góry cienki rogalik Słońca. W czasie samotnego orbitowania wokół Księżyca Alfred Worden wykonał setki takich zdjęć. I chociaż niektórzy nazywają go „najmniej docenionym członkiem programu Apollo”, on zdaje się tym nie przejmować. W końcu kiedy masz prawie 90 lat i spacerowałeś w kosmosie, wiesz swoje.
Samotne orbitowanie trwało trzy doby. 72 godziny, podczas których Worden łączności ze spacerującymi po powierzchni Księżyca kolegami nie miał wcale, a z Ziemią miewał sporadycznie.
Ta komunikacyjna próżnia przyniosła mu wpis do Księgi Rekordów Guinessa i dość drętwo brzmiący, ale za to chętnie powtarzany przez dziennikarzy tytuł „najbardziej wyizolowanego człowieka w historii”. Z którego niewiele sobie robi. - To był najlepszy czas, w ciągu całej misji. Po pierwsze po czterech dniach spędzonych w towarzystwie dwójki facetów miło pobyć w samotności, po drugie kiedy masz do dyspozycji moduł dowodzenia o objętości sześciu metrów sześciennych, każdy skrawek przestrzeni jest na wagę złota. Po trzecie miałem mnóstwo pracy do wykonania i musiałem się skupić - wspomina.
Pracował przez 18-20 godzin na dobę fotografując powierzchnię Księżyca (w sumie udokumentował 25 proc. jego powierzchni), czynił notatki z obserwacji przestrzeni, kontrolował 730 przycisków znajdujących się w module dowodzenia. Był jak mówi „skrajnie skoncentrowany na tym, żeby czegoś nie spieprzyć”, ale mimo to zawsze, kiedy na horyzoncie pojawiała się Ziemia, podchodził do okienka w module. - Patrzenie jak Ziemia staje się coraz większa i większa, było najbardziej ekscytującym elementem orbitowania. Okrążałem księżyc tyle razy i nigdy nie miałem dość tego widoku - wspominał w rozmowie z dziennikarzami BBC.
Chodzić po Księżycu? Po co?
Jako dziecko nie chciał być astronautą. Po pierwsze dlatego, że w latach 30. mało kto wiedział, kim jest astronauta. Po drugie, kiedy mieszkasz na farmie, na której nie ma bieżącej wody i prądu, a niedługo po dziesiątych urodzinach zostajesz zagoniony do pracy, nie marzysz o gwiazdach ale o tym, żeby po prostu się wyrwać. Tyle, że na wyrwanie nie ma zbyt wielu scenariuszy. Dla tych, którzy chcą się uczyć jest właściwie tylko jeden: West Point, akademia wojskowa, w której czesne pokrywa armia.
Worden ukończył szkołę w 1955 roku, potem rozpoczął służbę w Siłach Powietrznych, następnie zgarniał dyplomy kolejnych studiów i kursów, w 1966 roku zakwalifikował się do piątej grupy astronautów NASA. Był w naziemnej załodze wspierającej misji Apollo 9, wchodził w skład misji rezerwowej Apollo 12, a dwa lata później poleciał w kosmos w ramach misji Apollo 15.
Dziś wspomina, że była to „najbardziej naukowa wyprawa podczas całego programu”. - Nie chodziło tylko o to, żeby polecieć na Księżyc, wrócić i powiedzieć: hej, byliśmy tam i zebraliśmy parę kamieni. Teraz chodziło o coś więcej - mówi. Coś więcej polegało na pobraniu próbek gruntu (w sumie astronauci przywieźli na Ziemię 77 kg skał, które znajdują się dziś w pracowniach i laboratoriach na całym świecie), umieszczenie na satelicie aparatury naukowej, wykonanie eksperymentów w trakcie lotu i fotografowanie powierzchni Księżyca z orbity okołoksiężycowej. To ostatnie, jak już wiemy, było zadaniem Wordena. Niektórzy twierdzą, że mało prestiżowym, bo czymże jest robienie zdjęć w porównaniu ze spacerowaniem po powierzchni Księżyca. Al zna takie sugestie i odpowiada na nie dość lekceważącym prychnięciem.
- To wy, dziennikarze wmówiliście ludziom, że ukoronowaniem pracy astronauty jest chodzenie po Księżycu - mówi. - Ja powiem jedno: jeśli jesteś pilotem modułu dowodzenia możesz poprowadzić moduł księżycowy. Jeśli jesteś pilotem modułu księżycowego, nigdzie nie polecisz, jesteś tylko pasażerem.
Zresztą Worden ma na koncie inną wyjątkową przechadzkę: spacer w przestrzeni kosmicznej.
Była to wyprawa krótka, zaledwie 38 minutowa i podyktowana względami technicznymi (należało wyjąć rolki filmu z modułu serwisowego statku). Mimo to, astronauta określa ją jako jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które można porównać do „pływania z Moby Dickiem” - Obok mnie był moduł: srebrzystobiały, wyraźnie ciemniejszy w miejscach, do których nie dochodziło słońce. Jednocześnie widziałem ziemię i księżyc, a gdy stałem plecami do słońca mogłem też zobaczyć miliony gwiazd. Patrzyłem więc i myślałem: chciałbym znaleźć jakiś pretekst żeby zostać tu odrobinę dłużej - wspomina w jednym z wywiadów.
Głupie, ale legalne
W historii przeszło 400 ludzi poleciało w kosmos, ale tylko 24 z nich opuściło orbitę ziemi. 12 stanęło na księżycu, siedmiu kierowało modułem dowodzenia. Jednak elitarność wbrew pozorom nie zbliża. A przynajmniej nie wszystkich.
- Członkowie załogi Apollo 11 czy Apollo 12 byli kumplami, my - nie. Na poziomie zawodowym tworzyliśmy idealnie zgrany team, ale towarzysko nie łączyła nas przyjaźń. I wyszło to misji na dobre - mówi. - Przyjaźń rodzi pokusę, żeby odpuszczać sobie i kolegom. Kiedy jej nie ma, dajesz z siebie wszystko. Ja dla przykładu nigdy w życiu nie chciałbym doprowadzić do sytuacji, w której lecący ze mną Scott mógłby powiedzieć: Al miał to zrobić, ale nie dał rady.
Współpraca, mimo że niezaprawiona przyjaźnią, działała bez zarzutu. Również w przypadku zadań niezleconych przez NASA.
Worden, Scott i Irwin bez wiedzy agencji zabrali ze sobą w kosmos 400 okolicznościowych kopert ze znaczkami, które ostemplowali podczas pobytu na Księżycu. Zgodnie z umową, jaką zawarli z niemieckim filatelistą, miały one częściowo trafić do sprzedaży po zakończeniu programu Apollo. Niemiec jednak najwyraźniej słowa nie dotrzymał i koperty pojawiły się na rynku wcześniej. Wybuchła afera, w wyniku której załoga została odsunięta od lotów kosmicznych. Worden pytany dziś o incydent mówi „to może było głupie, ale nie było nielegalne”. Nie było też wyjątkowe. Niemal wszystkie załogi Apollo zabierały ze sobą w kosmos przedmioty, na których składały autografy. Gdyby nie wrócili na Ziemię, miały one stanowić rodzaj polisy dla ich rodzin. Do dziś można znaleźć te pamiątki na aukcjach. Dla przykładu kilka lat temu sygnowana przez Armstronga w kosmosie pocztówka osiągnęła cenę 30 tys. dolarów.
Chińska filozofia
Odsunięcie Wordena od lotów kosmicznych zbiegło się w czasie z zakończeniem programu Apollo. Głównymi powodami tej decyzji było coraz bardziej sceptyczne podejście Kongresu do podboju gwiazd, brak zainteresowania podatników projektem i osiągnięcie jego głównego celu jakim było lądowanie na powierzchni księżyca.
Na to ostatnie Worden reaguje prychnięciem i mówiąc, że to nie lądowanie było największym osiągnięciem programu Apollo, ale techniczna rewolucja, jaka dokonała się za jego sprawą. Chipy krzemowe, wykorzystywane do budowy mikroprocesorów, bezprzewodowe narzędzia, urządzenia do telemedycyny, wszystko to zostało stworzone na potrzeby lotów w kosmos.
Dlatego Worden oburza się, pytany o to, czy dziś nadal warto patrzeć w gwiazdy.
- Warto, bardziej niż kiedykolwiek, bo to pozwoli nam na odkrycie nowych rozwiązań - mówi. - Nie wiem co będzie się działo w XXI wieku. Może lepiej porozmawiać o wieku XXV, bo na rozwiązanie obecnych problemów potrzebujemy bardzo dużo czasu. Wszyscy chcą wiedzieć co stanie się za dziesięć, za pięćdziesiąt lat, a tymczasem progres trzeba postrzegać w perspektywie tysiącleci. W tej kwestii wierzę w chińską filozofię, zgodnie z którą nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku. U nas pierwszym krokiem był księżyc, drugim będzie Mars, trzecim prawdopodobnie lot do układu Alfa Centauri, w którym kto wie, może kryje się nowa Ziemia?